11 Niedziela Zwykła (B)

17 czerwca 2018 roku

Ewangelia (Mk 4, 26-34)

Jezus mówił do tłumów: «Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie, sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarno w kłosie. Gdy zaś plon dojrzeje, zaraz zapuszcza sierp, bo pora już na żniwo».

Mówił jeszcze: «Z czym porównamy królestwo Boże lub w jakiej przypowieści je przedstawimy? Jest ono jak ziarnko gorczycy; gdy się je wsiewa w ziemię, jest najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi. Lecz wsiane, wyrasta i staje się większe od innych jarzyn; wypuszcza wielkie gałęzie, tak że ptaki podniebne gnieżdżą się w jego cieniu».

W wielu takich przypowieściach głosił im naukę, o ile mogli ją rozumieć. A bez przypowieści nie przemawiał do nich. Osobno zaś objaśniał wszystko swoim uczniom.

 

Refleksja

Zawsze trzeba głosić Jezusa

Jedną z moich ulubionych lektur z czasów młodości jest powieść angielskiego pisarza Daniela Defoe Przypadki Robinsona Crusoe. Jak pamiętamy, bo może i sami się w tym dziele swego czasu rozczytywaliśmy, Robinson, główny bohater książki, był synem angielskiego kupca i miał po ojcu objąć rodzinny biznes. Robinsonowi marzyły się jednak morskie wojaże. Z kolei jego ojciec był im przeciwny, gdyż wcześniej stracił na morzu już dwóch synów. Niemniej w Robinsonie zwyciężyło pragnienie przygód i jako 18-latek opuścił rodzinne strony. Następnie, służąc na paru okrętach, uczył się sztuki żeglowania, prowadził interesy i wreszcie trafił do mauretańskiej niewoli. Po dwóch latach z niej uciekł i został brazylijskim plantatorem. W Brazylii Robinson ustatkował się na cztery lata, ale po tym czasie zdecydował się na uczestnictwo w nielegalnym rejsie po niewolników do Afryki. Podczas tej wyprawy statek, na którym bohater podróżował, natrafił na huragan. Doszło do katastrofy, a jedynym z niej ocalałym był Robinson, który znalazł ratunek na bezludnej wyspie. Na wyspie Robinson spędził 13 lat, 11 miesięcy i 7 dni. W tym czasie w trudzie i znoju uczynił ją swoim królestwem, a także przeżył wiele perypetii. I właśnie nad jedną z nich chcę się zatrzymać, ponieważ dobrze – jak myślę – obrazuje ona przesłanie niedzielnego fragmentu Ewangelii.

Otóż, Robinson, gdy po katastrofie okrętu szczęśliwie znalazł się już na brzegu wyspy, przeszukał swoje kieszenie z nadzieją, że znajdzie w nich coś, co może mu się przydać. Okazało się, że w kieszeniach był m.in. niewielki woreczek z ziarnem, a dokładnie, o ile dobrze pamiętam, z jęczmieniem. Bohater stwierdził jednak, że ziarno na nic mu się nie przyda, bo jest go zbyt mało, i ze złością cisnął woreczek w morze. Po czym Robinson wziął się intensywnie do prac, mających na celu wybudowanie bezpiecznego schronienia itd. I o całej sprawie z ziarnem zapomniał. W tym czasie morskie fale, obijając się o skały, wyrzuciły nasiona na brzeg. Nasiona same się zasiały i wkrótce zakiełkowały. Po paru dniach wyrosło z nich całkiem wysokie zboże. I któregoś dnia Robinson, nie wierząc we własne szczęście, odkrył zboże na brzegu. Dopiero potem pokojarzył, skąd się ono tu wzięło i uznał całą historię za zrządzenie Bożej Opatrzności. A znacznie później, po wielu innych mozolnych zabiegach, Robinson z wielką radością podniósł do ust chleb i ugryzł pierwszy od wielu miesięcy przepyszny kąsek.

A teraz wróćmy do niedzielnego fragmentu Ewangelii. Jezus porównuje w nim królestwo Boże do nasienia i ziarnka gorczycy. Pan w nakreślonych obrazach zwraca też uwagę, że królestwo Boże wzrasta podobnie, jak dzieje się to z nasieniem i ziarnkiem gorczycy, tzn. rośnie własną mocą, czyli samo z siebie. I to jest właśnie ten szczegół, na który warto spojrzeć z uwagą i zreflektować go w powiązaniu z przywołaną przygodą Robinsona.

Otóż, być może zastanawiamy się czasami, czy warto podejmować wysiłek głoszenia Ewangelii ludziom wówczas, jeśli nie okazują oni większego lub nawet żadnego nią zainteresowania. I po ludzku wydawać by się mogło, że faktycznie większego sensu to nie ma, bo szkoda trudu, a całe natężenie lepiej skierować ku tym, którzy z uwagą słuchają. Ale pouczeniem przed ewentualnym zbyt pochopnym zrezygnowaniem z głoszenia Dobrej Nowiny tym, którzy nie poświęcają jej należytej uwagi, niech będą dla nas przypadki Robinsona.

Crusoe też odrzucił – i to nawet ze złością – woreczek z ziarnem, uznając je za zupełnie nieprzydatne. Ale przecież potem te niechciane nasiona same wzrosły, a Robinson „przypadkowo” jedynie je odnalazł już jako niemalże owocujące, po czym nimi się dalej zajął i wreszcie zajadał się przepysznym pieczywem.

I całkiem podobnie może być też z tymi, którzy teraz nie chcą słuchać o Jezusie, a nawet Go wprost odrzucają. Im też trzeba prawdę o Nim przekazywać. W takich przypadkach – z uwagi na to, że zgodnie z ewangelicznym obrazem w sercu danego człowieka Boże królestwo kiełkuje i rośnie w taki sposób, iż on sam nie wie, jak się to dzieje – trzeba mieć nadzieję, że nawet ci, dla których dzisiaj Jezus jest kimś obojętnym lub nawet Go odrzucają, kiedyś też uznają Go za osobistego Mistrza. Chodzi o to, że jeśli ludzie dzisiaj o Jezusie w ogóle niczego nie usłyszą, tym samym nie otrzymają szansy, by w ich sercach zasiane zostało ziarno królestwa Bożego. A w konsekwencji nie będą mieli najmniejszej nawet możliwości, by w przyszłości do Chrystusa przyjść. Wszak Robinson Crusoe też znalezione w kieszeni ziarno najpierw wyrzucił i dopiero długo potem, dzięki Bożemu zrządzeniu i własnej pracy, cieszył się przepysznym chlebem. Ale nietrudno zauważyć, że rozbitek z książki Daniela Defoe nie miałby żadnej szansy na upieczenie kiedyś pieczywa, gdyby wpierw w jego kieszeni nie znalazły się niechciane ziarna.

ks. Zdzisław Kieliszek