Indianie ziem odzyskanych

Po zakończeniu II wojny przybyli z różnych stron Polski – za chlebem, przygodą lub z nakazu – by zagospodarować ogromne pojunkierskie latyfundia. 40 lat później potraktowano ich jak amerykańskich Indian – trafili do rezerwatów bezrobocia.

Wielu przygnała zwykła bieda, bo nie mieli nic: rzadko jakieś wykształcenie i zawód. Wbrew Niemcom, którzy twierdzili, że Polacy nie zdołają zagospodarować wielkich obszarów bez doświadczonej kadry, radzili sobie coraz lepiej. Zwłaszcza, gdy pod koniec lat 50. pojawili się absolwenci wyższych szkół rolniczych, głównie z Kortowa. To oni wprowadzali polską kulturę (nie tylko rolną!) na tzw. ziemiach odzyskanych. Gdy w latach 80. XX wieku PGR-y miały się już nieźle i myślano, że nic złego ich nie spotka, przyszedł polityczny zwrot. W 1991 roku, z dnia na dzień, pegeerowcy stali się głównymi winowajcami ustroju PRL. Popadli w nędzę, więc traktowano ich pogardliwie – jako sieroty po pegeerach!

W Polsce było ich ponad dwa miliony, na Warmii i Mazurach ok. 300 tysięcy, w tym 70 tys. na etatach traktorzystów, mechaników, dojarek, dyrektorów, a nawet przedszkolanek, bibliotekarzy i artystów. Teraz są na emeryturach lub zasiłkach dla bezrobotnych – 25 z nich dało się namówić na wspomnienia. Wydał je Ośrodek Badań Naukowych im. Wojciecha Kętrzyńskiego przy finansowym wsparciu Agencji Nieruchomości Rolnych, zarządcy popegeerowskiego mienia.

Autorzy wspomnień spotkali się 7 marca na promocji książki pt. „Wspomnienia pracowników byłych państwowych gospodarstw rolnych”. Zredagowali ją dwaj absolwenci Wyższej Szkoły Rolniczej w Olsztynie ze stopniami doktorskimi: red. dr Bolesław Pilarek i wieloletni dyrektor wielu PGR-ów dr Zygfryd Gładkowski. Wstępem poprzedził dyr. OBN prof. Stanisław Achremczyk, a analizami ekonomiczno-socjologicznymi uzupełnili dr Jan Rzeszutek z ANR i prof. Eugeniusz Niedzielski z UWM. To gorzka, przepełniona emocjami, lektura: pomijana prawda o minionych latach. Oddajmy głos niektórym autorom,którymi są głównie absolwenci byłej Wyższej  Szkoły  Rolniczej lub  Akademii   Rolniczo- Technicznej w Olsztynie..

Zygfryd Gładkowski: – Rozbudowano mieszalnię pasz w Bemowiźnie (lata 70. – przyp. red.)) nowoczesną fermę bydła opasowego w Klejnówku na 1000 sztuk. Opas bydła prowadzono także w Sudłukach, Miłakowie, Wyszkowie, Mingajnach oraz kluczu PGR w Ornecie. (…) najlepsze sztuki przewożono do kontumatu (obora wyrównawcza – red.), gdzie były przygotowywane na eksport do Włoch…

Tadeusz Rakowski: –  Pod nadzorem miałem 10 gospodarstw (lata 60. – red.), a moim środkiem lokomocji był koń i zwykła dwukółka. Mieszkałem w PGR Lipowina, w jednym pokoiku bez kuchni, w (rozwalającym się dziś) pałacu.

Florian Krukowski: – W Kętrzyńskim Zjednoczeniu Rolniczo-Przemysłowym był stały Ośrodek szkolenia Zawodowego w Drogoszach. Szkolono tam traktorzystów, kombajnistów, operatorów nowych maszyn i urządzeń rolniczych.

Lech Kotowicz: – Lata 1976-1988 były dla PGRybackich okresem budowy nowych obiektów (…) do intensywnej hodowli karpia i pstrąga, nowych wylęgarni i pomieszczeń do podchowu ryb łososiowatych… W Ełku, Olecku, Swaderkach, Węgorzewie, Olszynie, Mikołajkach i Iławie zbudowano ośrodki hodowli ryb towarowych…

Jan Kumor: – PGR-y były przedsiębiorstwami nie prowadzącymi typowej działalności komercyjnej. Z końcem roku obrachunkowego, który kończył się 30 czerwca, wypracowany zysk zabierało państwo, a 1 lipca gospodarstwa rozpoczynały działalność ze stanem konta bankowego równym zero.

Marceli Mielka: – Z naszych ośrodków (wczasowych) korzystało około 5 tys. osób rocznie, Ponadto WZPGR rozprowadzało – wspólnie ze związkami zawodowymi – około 1500 skierowań wczasowych rocznie…

Zygmunt Krzymowski: – Zostałem dyrektorem PGR Berkowo w powiecie giżyckim (lata 60. – przyp. red.), gdzie od podstaw organizowałem gospodarstwo (przedtem była tam rolnicza spółdzielnia produkcyjna). Miało no ponad tysiąc hektarów, zniszczone budynki, brakowało mieszkań…

Stanisław Rogiński: – Gdy  obejmowałem gospodarstwo w Baranówce (lata 50. – red.), były w nim  64 krowy i 16 koni (brakowało paszy), a także  dwa traktory kołowe na kolcach (…) W ostatnich latach mojej pracy (lata 80.) było więcej niż 1000 sztuk bydła i 250 sztuk trzody chlewnej. Dzis bardzo przezywam to, co stało się z tym gospodarstwem.

Mirosław Łaguna: – Gdy udaję się do Kętrzyna, zawsze jadę przez Łężany i Kocibórz. Ze zgrozą oglądam puste, pozbawione drzwi i okien owczarnie oraz inne budynki… Podobnie jest w Samławkach (…) na Fingatach pola porosły chwastami i samosiewami drzew…

Zofia Wiśniewska: – W każdym zakładzie było przedszkole, czynne przez cały rok, a w okresie wakacyjnym, na okres żniw organizowano dziecińce i zielone świetlice z posiłkiem… Finansowano też dożywianie w szkole.

Jan Wieczorkiewicz: – Pragnę zwrócić uwagę nowym ideologom i przywódcom, że zdecydowana większość byłych pracowników PGR-ów to ludzie z wykształceniem zawodowym, średnim lub wyższym. To nie „ciemnota”, którą bezkarnie poniżają różni kabareciarze lub „kretynki” nakręcające „Bonanzę” (chodzi o film „Arizona” o patologiach w popegeerowskim osiedlu z końca lat… 90! A „bonanzą” nazywano traktorowe przyczepy przystosowane do przewozu pracowników oraz dzieci do szkół, zanim wprowadzono „gimbusy” – red.).

***

Najpierw zaminowane i porośnięte chwastami ziemie przejęły urzędy ziemskie, zorganizowane w 3 administracyjne szczeble. Czwartym, najniższym, były wielkie pojunkierskie majątki, ograbione ze sprzętu i zwierząt przez Armię Czerwoną i polskich szabrowników z tzw. Centrali. Jesienią 1945 roku zdołano obsiać zaledwie 25 proc. gruntów. Latyfundia podzielono na mniejsze gospodarstwa (powstały ich setki), zorganizowano w tzw. zespoły i podporządkowano ogromnej instytucji: Państwowym Nieruchomościom Ziemskim. W 1949 r. majątkom nadano nową nazwę: Państwowe Gospodarstwa Rolne. Rok później powstało Ministerstwo PGR. Na terenie ówczesnego województwa olsztyńskiego powstało wtedy 5 zjednoczeń PGR, a w powiatach inspektoraty. To był początek nieustannych reorganizacji: łączenia i dzielenia, dawania i zabierania samodzielności gospodarczej zakładom, tworzenia WPGR (wieloobiektowych gospodarstw). Robotnikami byli początkowo miejscowi Niemcy, a gdy ich wysiedlono, powstała ogromna pustka kadrowa: do pracy na roli brano każdego, bez oglądania się na jego wiedzę i umiejętności. Kierownikami byli najczęściej zdemobilizowani wojskowi. Szczęście miały zakłady, gdzie trafił się przedwojenny zarządca.

Jeszcze w 1958 r. było prawie 800 gospodarstw w 87 zespołach. Po likwidacji zespołów zostało ich 600, podległe wojewódzkiemu zjednoczeniu. Ciągle były zaniedbane i ciągle je łączono – w latach 60. było już 466 gospodarstw, zaczęły powstawać pierwsze kombinaty. W latach 70.  zostały dwa zjednoczenia PGR: wojewódzkie w Olsztynie i kętrzyński „Agrokompleks”. Gospodarowały na ponad 300 tys. ha ziemi, której wciąż przybywało, bo rolnicy indywidualni oddawali ją za renty i emerytury do zasobów Państwowego Funduszu

Ziemi. Spółdzielnie produkcyjne i kółka rolnicze nie mogły jej zagospodarować, więc wpychano je PGR-om wedle znanej i obecnie metody: dołożenie obowiązków bez pieniędzy. Dotacje, owszem, były, do pasz, do paliwa, ale korzystali z nich także rolnicy indywidualni (poprzez sektor spółdzielczy: GS-y, mleczarnie, kółka). Tylko opiekę socjalną (mieszkania, działki, przedszkola, deputaty) pegeerowcy mieli za darmo lub półdarmo – na koszt PGR, czyli państwa. Same gospodarstwa miały priorytet w zaopatrzeniu w nowoczesny sprzęt, czego im zazdroszczono. Ale też PGR-y rewanżowały się coraz wyższą produkcją i postępem technologicznym. To była gwarantowana państwowa spiżarnia i główny dostawca dewiz za eksport płodów i surowców żywnościowych: zwierząt opasowych, koni, bekonów, szynek Krakus, nasion siewnych najwyższej jakości, proszku mlecznego, alkoholu, oleju…

PGR-y były też sposobem na lepsze wiejskie życie: wyręczały administrację terenową, tworząc stanowiska pracy i usługi w różnych branżach. Wspierały szkolnictwo, dowoziły uczniów, miały swoje przedszkola, kluby kultury, zespoły artystyczne i sportowe oraz ośrodki zdrowia. Budowały osiedla mieszkaniowe, meliorowały grunty, zakładały wodociągi i kanalizowały wsie. Fundowały pracownikom wczasy, a dzieciom kolonie. Po totalnej likwidacji tego wszystkiego – do czego przyczyniła się zmiana zasad finansowania, nowe obciążenia podatkowe i w efekcie wyprzedaż majątku. Puste obiekty nie są już produktywne. Z tej pustki wzięły się obecne ruiny i obszary najwyższego bezrobocia na północy województwa.

Pracownikom PGR-ów nie zaoferowano ani dużych odpraw, ani powszechnych szkoleń w nowych zawodach, ani nowych miejsc pracy, ani nawet przejęcia ziemi przez spółki pracownicze (może z wyjątkiem PGRybackich, które nigdy nie były deficytowe, bo ryb nie dało się całkiem wytępić, jak inne zwierzęta!), lecz zasiłki. Nie dano im szansy sprawdzić się w kapitalizmie. Pomoc przyszła za późno, była ograniczona i wybiórcza. Obok nie było wielkich miast ani przemysłu, które wchłonęłyby pracowników odpowiednio przeszkolonych w nowych zawodach, a gminy nie dostały takich samych funduszy na utrzymanie popegeerowskiej infrastruktury i zagubionych ludzi. Stąd wzięła się bezradność i demoralizacja. Równie deficytowych górników, hutników i stoczniowców tak nie potraktowano – nie mówiąc o całkowicie utrzymywanych przez podatników nauczycielach i służbie zdrowia.

W przeszłości miałem wiele pretensji do odgórnego zarządzania PGR-ami, ale widziałem ich pozytywy i możliwości mniej bolesnych przekształceń. Teraz podatnicy dokładają do tego zniszczonego materialnie świata, by bezproduktywnych ludzi utrzymać przy życiu. Bo oni niewiele mogą już dać – nie ze swojej winy. Nie porzucą też jedynego, co im pozostało po PGR-ach – mieszkań. I tak powstały te „indiańskie” rezerwaty – wstyd i hańba III RP. Czy taki sposób „reform” bardziej się opłaca, niż państwowe przedsiębiorstwa rolne? Nawet w kapitalizmie?

 

Jerzy Pantak


Komentarze nie są dozwolone.