Jesień życia – blaski i cienie

Dziś kiedy świat pędzi coraz szybciej, a my musimy się do jego rytmu stale dopasowywać, podstawowe rzeczy często nam umykają. Stąd coraz częściej mamy problemy z własnymi emocjami, z poczuciem własnej wartości, z wiarą w siebie. Myślę, że to jest podstawowym źródłem wszelkich problemów, szczególnie ludzi starszych. Na razie – udało się, przeżyliśmy koniec świata, myślałem, że przestanę się martwić, że Polska się faszyzuje. Jednak radykalny nacjonalizm jest w natarciu, globalne ocieplenie trwa. Trzeba być jednak cierpliwym, wszystko przemija, żyliśmy w ciekawych czasach, a doczekaliśmy się takich, że tylko normalność nas zaskakuje.

Bronisław Wawrzyniak

Wielu z nas zapłaciło wysoką cenę, pozostając po transformacji ustrojowej bez pracy, a często bez środków do godnego życia. Teraz coraz częściej się mówi, że to był błąd, że należy się przeprosić ze starszymi pracownikami i zacząć postrzegać ich nie jako potencjalne obciążenie dla pracodawców, tylko widzieć ich potencjał  jako szansę dla przedsiębiorców. Nie potrafiono  korzystać z doświadczenia pracowników z długim stażem pracy, zarówno w sektorze prywatnym jak i państwowym. Trzeba zmienić mentalność pracodawców i pracowników. To jest skomplikowane i wymaga czasu. Ale nie ma innego wyjścia, ludzie żyją coraz dłużej a dzieci rodzi się coraz mniej. Aktywny tryb życia, w tym praca, prowadzi do poprawy samopoczucia, a to przekłada się na lepsze zdrowie. Przekonałem się o tym na własnym  przykładzie.  Nie można też przesadzać z pracą, trzeba we wszystkim zachować umiar.

Nasze pokolenie przeszło trudną drogę życia. Druga wojna światowa – czas naszego dzieciństwa był dla mnie bardzo ciężki, a dla wielu z nas nawet tragiczny. Okres powojenny to często już praca wymagająca wysiłku i licznych wyrzeczeń. Często byliśmy nawet prześladowani (czasy stalinowskie). Lata studiów (sytuacja materialna)  też nie były łatwe. Wreszcie praca zawodowa i ciągła pogoń za pieniądzem  by jakoś się urządzić.

Pracę zawodową rozpocząłem w kwietniu  1961 roku w Katedrze Szczegółowej Uprawy Roli i Roślin Wyższej Szkoły Rolniczej w Olsztynie na etacie asystenta technicznego. Studia drugiego stopnia w tej katedrze ukończyłem w październiku 1961 roku. Pracując w Kortowie równocześnie, odbywałem staż pracy w Rolniczym Zakładzie Doświadczalnym w  Pozortach. Od pierwszych dni pracy wprowadzany byłem w tematykę badawczą katedry i kierowałem brygadą polową, a staż w Pozortach miał ułatwić łączność z RZD Pozorty.

1963 rok na polu doświadczalnym z prof. K. Majkowskim

W czerwcu 1962 roku zaliczyłem staż pracy w Pozortach i zostałem powołany na stanowisko kierownika pola doświadczalnego w Katedrze Szczegółowej Uprawy Roli i Roślin.

Związek małżeński (z Danutą) zawarłem we wrześniu 1963 roku. Brak mieszkania w Kortowie zdecydował o podjęciu od kwietnia 1964 roku pracy w RZD Bałcyny na stanowisku kierownika Działu Naukowego.Pracując w Bałcynach (1964-1968) uczyłem równocześnie w szkołach przysposobienia rolniczego, najpierw w Pietrzwałdzie a później w Reszkach.

W 1964 roku otworzyłem przewód doktorski w Katedrze Chemii Rolnej WSR w Olsztynie, a w 1967 roku zacząłem budowę domu w Kortowie. W 1968 roku przeprowadziłem się z rodziną do Kortowa i wróciłem po 5 latach do pracy w Katedrze Szczegółowej Uprawy Roli i Roślin. W czerwcu 1972 roku obroniłem pracę doktorską na Wydziale Rolniczym, której promotorem był prof. dr hab. M. Koter.

1975 rok zdjęcia terenowe ze studentami w Tomaszkowie

Lata 70. i 80. to dalsze powolne wspinanie się po szczeblach kariery zawodowej, która w całości związana była z rolnictwem. Najpierw specjalizowałem się, pracując na uczelni w doświadczalnictwie rolniczym.Dorastające dzieci, utrzymanie i wykończenie budowy domu wymagało ciągłego podejmowania nowych obowiązków.Prowadziłem liczne badania terenowe (zlecone) oraz bardzo często wyjeżdżałem w teren na szkolenie służby rolnej.

W 1977 roku przyjąłem po wyjeżdżającej rodzinie warmińskiej gospodarstwo rolne o pow. 22,5ha we wsi Gronity koło Olsztyna. Przywiązanie do ziemi odziedziczyłem po rodzicach. Olbrzymią satysfakcję i radość sprawiało mi, gdy uprawiana ziemia dawała coraz wyższe plony, a chów zwierząt w latach narastającego kryzysu gospodarczego, pozwalał na spokojniejsze życie. Wreszcie nastąpiła realizacja moich życiowych marzeń związana z chowem koni. Konie zawsze były pasją mojego życia. Atrakcją były codzienne konne dojazdy do pracy w Kortowie. Praca na uczelni z jednoxczesnym prowadzeniem gospodarstwa i ciężka na nim praca nie dała się pogodzić. Organizm się zbuntował i po 8 latach zmuszony byłem, zlikwidować gospodarstwo ze względów zdrowotnych.

1980 rok Gospodarstwo w Gronitach. Wypas młodego bydła.

W 1986 roku otrzymałem ciekawą propozycję pracy w Kombinacie Rolno-Przemysłowym „Igloopol” w Dębicy. Była to szansa na awans i przygodę.Wspomnienia z Bieszczad opisałem w naszym opracowaniu „Pół wieku minęło” z okazji 50-lecia ukończenia studiów. Po zakończeniu rekultywacji w Tarnawie Niżnej i Wołosatym (1986-1988r.), sprawy rodzinne i pogarszający się stan zdrowia zmusiły mnie do powrotu w Olsztyńskie.

W październiku 1988 roku rozpocząłem pracę w Kombinacie Rolnym „Łyna” w Nidzicy na stanowisku zastępcy dyrektora d/s produkcji. Zdobytą wiedzę naukową i 25-letnie doświadczenie na uczelni  przeniosłem do produkcji. Pracując i podnosząc kwalifikacje wyspecjalizowałem się w kierowaniu dużymi zakładami („Igloopol” – 62 tys. ha, Kombinat Rolny „Łyna” – 30 tys. ha) i zespołami ludzi.

Koniec lat osiemdziesiątych to okres przemian w całej gospodarce polskiej (szczególnie bolesny w PGR – ach) i ostateczny demontaż starego systemu. Był to najtrudniejszy okres w mojej pracy zawodowej. Decyzją polityczną 30 grudnia 1990 roku kombinat został zlikwidowany 3 tys. pracowników pozostało bez pracy, a ja przeszedłem na zasiłek dla bezrobotnych.

W latach 1992-1997 pracowałem w szkolnictwie średnim (Technikum Rolnicze w Smolajnach, a następnie w  Gródkach). Uczyłem i prowadziłem gospodarstwa szkolne. Liczne obowiązki wymagały dużego zaangażowania. Dojazdy do Gródek, brak czasu na spokojny wypoczynek, pogarszający się stan zdrowia przyspieszyły decyzję o przejściu na emeryturę. W 1996r. po przepracowaniu 30 lat w szkolnictwie i 35 lat ogółem przeszedłem na wcześniejszą emeryturę w wieku 61 lat.

Powstaje pytanie – czy to jest właściwy wiek przejścia na emeryturę? To każdy musi poczuć w sobie. Znam ludzi którzy mają ponad osiemdziesiąt lat i pracują z wielkim pożytkiem dla innych i dla siebie. W moim przypadku wyliczone „stypendium ZUS” okazało się bardzo niskie. Po sześciu miesiącach wypoczynku zmuszony byłem podjąć pracę w Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa (Gospodarstwo Rolne w Unieszewie).

Wprawdzie przysłowie mówi, że pieniądze szczęścia nie dają, to twierdzę, że tylko tym co ich nie posiadają, a tym co je mają życie bardzo umilają. Mówi się też, że pieniądz nie śmierdzi, zastanawiające jest jednak, że jeśli to prawda, to dlaczego wszystko dookoła tak śmierdzi pieniądzem?

W latach 1997-2007 pracowałem w Olsztyńskiej Hodowli Ziemniaka i Nasiennictwie OLZNAS-CN jako dyrektor SHR Mielno (1997-2001), główny specjalista d/s produkcji roślinnej i zwierzęcej (2001-2002), kierownik SHR Dybowo pow. Mrągowo (2003-2007). W 2007 roku po przepracowaniu 48 lat w zawodzie przeszedłem na emeryturę w wieku 73 lat.

Nie żyję w luksusach, żyję skromnie, nie dorobiłem się majątku nawet wtedy, gdy  miałem takie możliwości. Nigdy nie nadużywałem zajmowanego stanowiska. Chętnie pomagałem innym, ale i sam uzyskiwałem od nich pomoc. Pierwsze lata na emeryturze to czas leczenia licznych dolegliwości zdrowotnych. Po latach intensywnej pracy przyszedł czas zasłużonego odpoczynku. Okazuje się jednak, że bezczynność, to szok fizjologiczny dla całego organizmu. Spada poziom mobilizacji korzystny dla organizmu. Lekarze mówią, że hormony przestają się wydzielać, spada odporność, choroby atakują. Aktywny tryb życia, praca prowadzi na ogół do poprawy samopoczucia, a to przekłada się na lepsze zdrowie. Okazuje się, że praca służy nie tylko do zaspokojenia potrzeb materialnych.Przysłowie mówiące, że najpierw prosto, potem z górki, byle dojść szybko do emeryturki, nie sprawdza się. Spiesząc się na emeryturę najczęściej nie zdajemy sobie sprawy z tego, co robimy. Marzenie o złotej jesieni życia rozlatuje się i spędzamy czas, błądząc po lekarzach i szpitalach. Odejście z pracy często zamienia się w klęskę. Zapominamy, że jak Pan Bóg chce kogoś ukarać, to spełnia jego marzenia. Szybka emerytura, to jest jedno z tych marzeń, które się zmienia w karę, jeśli się spełni. Zamienia się na  karę siedzenia w domu, oglądania seriali telewizyjnych od rana do wieczora, czytania gazet, rozwiązywania krzyżówek – a w najlepszym razie chodzenia z pieskiem na spacery. Spychamy się sami na margines życia. Robimy sobie ogromną krzywdę.

A co z pełnoetatowymi dziadkami? Dziadek jest od tego, żeby od czasu do czasu „rozpaskudzać” wnuki, to rodzice powinni się zajmować swoimi dziećmi, nie dziadkowie. Dziadkowie już swoją robotę „odwalili” – wychowali swoje dzieci. Dlatego powinni uważać, by nie dawać się za bardzo wrabiać we wnuki. To nie jest dobre ani dla dzieci, ani dla rodziców, ani dla dziadków. Dziadkowie powinni szukać innych zainteresowań w życiu. Moja znajoma na propozycję opiekowania się wnukami odpowiedziała: „A wynocha, ja już wychowałam swoje dzieci, teraz jadę w podróż dookoła świata”. Jak powiedziała tak zrobiła, co bardzo dobrze podziałało na całą rodzinę.

Będąc na emeryturze staram się więcej czasu poświęcać rodzinie, choć muszę przyznać, że ciężar obowiązków z tym związanych spoczywał zawsze na żonie. Co roku staram się zaliczyć jakąś wycieczkę, dużo czytam, a przede wszystkim czynnie wypoczywam. Mieszkam w Kortowie, ogródek przy domu pozwala na kontynuację zainteresowań rolniczych (warzywnych, sadowniczych czy uprawy roślin ozdobnych). Okolice Kortowa mają niezwykły urok więc dużo spaceruję. Latem rower jest moją pasją, to mój sposób na radość, energię, zdrowie, wypoczynek.Rower nauczył mnie pokory, wytrwałości, cierpliwości, usunął odstający brzuch, pozwolił zauważyć prawdziwe piękno natury. Coś czego nie dostrzega się zza szyb samochodu. Próbuję zarazić tą pasją rodzinę, ale najbliżsi uważają, ze rower to dla tych co niedawno u komunii byli.Wolą ciasteczka, wygodny fotel, srebrny ekranik, pilocik w ręku i w konsekwencji coraz częściej karmią się opowieściami o narastających wiekowych dolegliwościach. Nie ścigam się na rowerze, bo jestem już za wiekowy, ale zawsze do mety docieram. Zimą przesiadam się na rower stacjonarny. Rower zrobił ze mnie twardziela, zahartował, więc wiosną znów ruszę przed siebie. Byle dalej, byle wprzód, z wiatrem, pod wiatr, bez znaczenia. Wnukowie podkreślają, że są dumni ze swojego dziadka, który imponuje im swoją aktywnością i żywotnością.

2006 rok Spacer z wnukami – Natalia i Kuba

A ja, no cóż staram się skrupulatnie bez pośpiechu przeżywać czas. Patrząc wstecz na przebytą drogę, to powiem, że jestem spełnioną osobą. Dla osoby niespełnionej sukcesy są czymś zewnętrznym, ich się wtedy nie docenia. Nie ma się świadomości ich posiadania, bo niespełnienie polega na stałym pragnieniu czegoś jeszcze. Niespełnienie to brak szacunku i zaufania do samego siebie. Wtedy się nie ceni tego co się dostaje, robi, co się ma, bo się nie wierzy w siebie. Zadziwiające jest jak wiele trudów można przeżyć, nie tracąc radości życia i zachować sentyment, do miejsc w których się pracowało, do mieszkańców i pracowników którym się nie zawsze dobrze powodziło, a mimo to potrafili nieraz przyjść z pomocą której się nie zapomina.

W życiu unikałem wszelakiego rodzaju rytuałów (spotkań). Rozumiem ich znaczenie dla kultury, dla życia osobistego, ale sam ich nie lubię. Nie bardzo umiem powiedzieć dlaczego, ale to jest ważna cecha mojej życiowej postawy. Rytuałów starałem się unikać od lat, jak tylko mogę, bo nieraz nie można, nie zawsze wypada, czasem nie chce się zrobić komuś przykrości. Rytuałów urodzinowych, imieninowych, jubileuszowych, uczt z „powodu” i z „okazji” unikałem przez większość dorosłego życia. Kiedy kogoś lubię, to nie potrzebuję specjalnych dat, okazuje mu to w moim czasie i indywidualnie. W rytuale jest jakiś przymus, żeby coś przeżyć w określony sposób i w określonym momencie. I to mnie właśnie odstręcza.

Przewartościowały mi się trochę poglądy polityczne. Jak człowiek jest młody, to myśli, że można naprawić świat, uczynić go miejscem znośniejszym dla ludzi, bardziej sprawiedliwym. Jest to marzenie niebezpieczne, bo ono się kończy przystępowaniem do ruchów czy organizacji, które mają ten świat ulepszyć, a na ogół czynią go gorszym. Dzisiaj wiem, że naprawić to można tylko najbliższą okolicę, a i z tym trzeba bardzo uważać. No, można czasem pomóc paru ludziom wokół siebie, ułatwić im życie, jeśli ma się środki po temu. Kiedyś myślałem, że świat można poprawić siłą rozumnej perswazji, krytyki politycznej, rzeczowej debaty. A dzisiaj wiem, że się nie da. A nawet, że próba naprawienia świata jest ryzykowna, bardzo niebezpieczna w skutkach, bo zawsze wychodzi co innego…niż byśmy chcieli. My Polacy często jesteśmy pesymistami mamy w zwyczaju wyrażanie żalu, bycia ofiarą, okazywania narodowego cierpienia. Przywołujemy duchy z przeszłości komunistycznego reżimu, nazistowskiej okupacji, a nawet wcześniejszych czasów. Tego wszystkiego nie da się zmienić. Uważamy, że wszystko było złe. Nigdy tak nie jest. Zawsze można znaleźć pozytywy. Jeśli wnosi się do teraźniejszości tylko złe wspomnienia stajesz się zakładnikiem i burzysz równowagę między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. To problem szczególnie dla młodych bo otaczają ich przesiąknięte pesymizmem pokolenia, a pesymizm jest wrogiem zmiany.

Młodzi są nadzieją – winni przekonać rodziców, nauczycieli, polityków żeby z większym optymizmem patrzyli w przyszłość. Wszystko jest możliwe. Żyć trzeba tu i teraz, nauczyć się cieszyć z każdego dnia. Trzeba znaleźć czas dla rodziny, przyjeciół, na zabawę, na drobne przyjemności i nie odkładać ich na później. Uważam, że należy zacząć od prostej rzeczy – spotykając na drodze drugiego człowieka obdarzamy go uśmiechem i powiedzmy „dzień dobry”. Uśmiech to wyraz wewnętrznej pogody, życzliwości wobec innych. Brakuje nam na co dzień tej bezinteresownej życzliwości.

Może uśmiech zmieni nasz charakter.

Ta wojna polsko-polska to efekt pewnego sposobu myślenia a także polityki podsycania spiskowych teorii. Zawodowi żałobnicy czy jak kto woli lud smoleński ciągle jątrzy. Patrząc na nich ogarnia mnie litość i dlatego uważam, że od czegoś trzeba zacząć.

Moim zdaniem powinno się tym ludziom okazać więcej życzliwości – bycie przeciw to energia negatywna – tak samo niszcząca jak emocje po tamtej stronie. Ja nie chcę być anty, czyli należeć do ludu antysmoleńskiego, choć oczywiście w żaden zamach nie wierzę.  Polityka stała się wielką manipulacją jest zakłamanym nieszczęściem. Dlatego też dziś staram się jak najmniej nią zajmować. Na szczęście w ostatnich 20 latach to nie politycy są główną siłą zmieniającą świat, tylko nowe technologie jak Internet, komunikacja komórkowa, satelity. Technologie zyskują dziś ludzki wymiar są inteligentne, dopasowują się do naszych oczekiwań i uczą naszych zachowań, są użyteczne i oszczędzają nasz czas.

Moja wnuczka studiująca na Politechnice w Łodzi kierunki Wzornictwo Przemysłowe oraz Elektronikę i Komunikację mówi, że nie wyobraża sobie życia bez nich. Zapoznaje mnie z Internetem stacjonarnym i mobilnym, tłumacząc, że nadchodzi trzecia fala Internetu. Już obecnie podobno do sieci może być podłączona dosłownie każda rzecz. Podłączenie otaczających nas rzeczy do Internetu sprawia, że stają się one naprawdę inteligentne. Inteligentne, czyli takie, które zwalniają nas z myślenia. W efekcie więc, człowiek staje się…głupszy.

Poważną siłą zmieniającą świat są media. Ja stosuję wobec nich prostą zasadę, z chwilą ukazania się na ekranie „ulubieńca” szybko zmieniam kanał. Myślę, że gdyby więcej ludzi w ten sposób postępowało, spadłaby oglądalność i przestano by zapraszać do telewizji „nawiedzonych”. Polityczne zakłamanie w telewizji, prasie to największe nieszczęście. Media, partie i politycy nie dają ludziom żyć w świętym spokoju i ciągle wzburzają w nich jakieś sztuczne dreszcze.

Jako emerytowany nauczyciel ubolewam też nad efektami wychowania młodzieży. Mieszkam w Kortowie i obserwuję na co dzień zachowanie studentów. Kiedyś to była niesłychanie ważna rzecz. To czy człowiek był dobrze wychowany, czy nie, decydowało w dużej mierze o tym jak go widzą i oceniają. Dzisiaj moim zdaniem, to zostało kompletnie zaniedbane, a nawet podane w pogardę. Kiedyś świadczyło o pewnym statusie społecznym np. zachowanie przy stole. Albo kurtuazja wobec dam. Była ona istotną cechą kultury tzw. klas wyższych, może coś z tego skapywało niżej…To jest jakaś pozostałość kultury rycerskiej albo dworskiej, którą demokracja społeczna zatarła a feminizm nią wzgardził. W moim przekonaniu to jest duża strata, gdyż ta kurtuazja łagodziła obyczaje. Bo jeśli mnie uczono, że w obecności pań nie wolno nigdy, pod grozą, używać brzydkich słów, to już zostało na całe życie i chyba czyniło je bardziej delikatnym i estetycznym. Dziś też pewne wyróżnienie pań nic by nie szkodziło. Myślę, że to było dobre, pożyteczne społecznie zjawisko, tak samo jak szacunek wobec starszych. Kurtuazja wobec wszystkich. Mogę się na przykład wstydzić jakichś dawnych moich zachowań, ale wstyd może mnie także powstrzymać od robienia pewnych rzeczy. Myślę, że każdy człowiek, z wyjątkiem świętych, a może święci też, mają jakieś rzeczy w życiu, których się wstydzą. To znaczy takie, które w jego mniemaniu nie przynoszą mu zaszczytu.

Jest jeszcze wstydliwość (bycie nago), może być też wstydliwość duchowa. Polega ona na powściągliwości. Na tym, że nie wszystko jest na sprzedaż i do publicznego użytku, i że musi istnieć sfera ściśle prywatna i bardzo intymna. I to się w naszej nowoczesnej kulturze zaczęło zacierać. Jest potrzebna intymność. Ja nie wiem… Kobieta, która w wywiadzie prasowym opowiada o swoich najbardziej intymnych stosunkach z koleżanką, z mężem, o swojej fizjologii, mnie zawstydza.

Kiedyś w literaturze pewne słowa były wykluczone. Literatura była wzorem polszczyzny, a przez to – dobrych obyczajów. Dziś jest odwrotnie. Język najbardziej plugawy, zwany kiedyś językiem ulicy, wdarł się do literatury, do filmu, nawet do teatru i nikogo nie dyskwalifikuje. Agresywny język ocierający się o grubiaństwo, a czasem o pospolite chamstwo zyskuje aplauz nie tylko u polityków. To się dokonało głównie w ostatnich dwudziestu latach. Stopień wulgaryzacji języka, ordynarności słownictwa mnie wzburza. Wielokrotnie w różnych sytuacjach i przy różnych okazjach zwracałem młodym uwagę, że tak nie można. Najczęściej spotykałem się ze złośliwymi i delikatnie mówiąc niegrzecznymi uwagami i komentarzami. Teraz już nie reaguję na tego typu zachowania. Musimy się z tym wszystkim pogodzić, nasz czas już mija.

Wiek  mnie właściwie nie obchodzi. Umysłowo stałem się może trochę ociężały, ale nie narzekam. Chce mi się jeszcze różnych rzeczy, przede wszystkim chce mi się żyć. Podobno statystycznie najdłużej żyje ten mężczyzna, który długo pracuje i ma żonę. To dobry układ, jeśli jeszcze żona dba o niego. Ma niższy cholesterol, je zdrowiej, więcej się rusza, mniej pije, dostaje czułości. Może nawet życie seksualne nadal trwa. Jak się zaczynam zastanawiać, ile mam przed sobą czasu – parę tygodni, parę miesięcy, parę lat? – to myślę przede wszystkim o tym, czy zdążę z tym, z czym chciałbym zdążyć. Człowiek nie widzi horyzontu. Nie wie, gdzie jest  ten horyzont, jak daleko. I dlatego nie wiadomo, jak planować, czego można się jeszcze podjąć, a czego już nie. Wiemy o nieuchronności, ale jej nie planujemy. W tym cały problem. Pojedyncze życie jest kroplą w morzu istnień i nie ma co przywiązywać do samego siebie zbyt dużej wagi. To jest jedna z najważniejszych lekcji jaką człowiek pobiera w życiu.

Strachu przed śmiercią nie odczuwam. Chodzi o to, by po sobie posprzątać, zrobić porządek w swoim życiu. Jakoś je zamknąć, zastanowić się czym było. Śmierć jest wpisana w życie i nie powinna być tematem tabu. Uważam, że moje życie nie było w sumie najgorsze, choć oczywiście jakieś głupstwa człowiek robił. Myślenie, że mogłem więcej jest głupie, bo skoro tak się nie stało, to znaczy, że nie mogłem.

Jak każdy z nas miałem wokół siebie krąg ludzi. Dalszych, bliskich i bardzo bliskich, z którymi spędziło się kawał życia. I Oni coraz częściej odchodzą. Z tych najbliższych niewielu zostało. I chociaż sobie wmawiam, że przecież taka jest kolej rzeczy i nie ma co się buntować, to i tak w środku się buntuję…Starzenie się i śmierć są zapisane przez ewolucję w genomie organizmów wielokomórkowych.Osobnik który się rozmnożył i wychował potomstwo powinien w końcu odejść, aby ustąpić miejsca nowemu pokoleniu, nieco odmiennemu genetycznie, może lepiej przystosowanemu do warunków środowiska. Za naszego życia wykorzeniono liczne choroby m.in. kiłę, gorączkę reumatyczną, także większość zawałów serca już nie kończy się śmiercią. Odczytano kod genetyczny człowieka. Prawdopodobnie już w najbliższych latach każdy człowiek na podstawie analizy DNA będzie dostawał przy narodzinach coś w rodzaju recepty na zdrowe życie. Postępują badania nad komórkami macierzystymi, które jak się zdaje są zdolne zastąpić każdą komórkę uszkodzonego narządu.

Podobno w ostatnich 10 latach okres życia człowieka w krajach rozwiniętych przyrasta z szybkością pięciu godzin dziennie. Recepta na długowieczność – żyć na luzie a sekret tkwi w umiarze. Najdłużej żyjąca Francuzka żyła 122 lata. Bawiła się, paliła, piła drinki. Zastanawiające jest czy postęp w medycynie, genetyce doprowadzi kiedyś do zwycięstwa nad śmiercią? Ostatnio przeczytałem, że w 2080 roku część ludzi będzie bardziej „komputerowych” niż biologicznych. Można to sobie wyobrazić, biorąc pod uwagę, rozwój m.in. transplantologii, biotechnologii i to, ilu ludzi już dziś ma sztuczne biodro, sztuczną zastawkę serca, protezę kończyny, zoperowany wzrok. Część antropologów, analizując nawet nie obszar zdrowotny, ale nasze całkowite niemal zespolenie z telefonem komórkowym, twierdzi już dziś, że jesteśmy współczesnymi cyborgami. Niektórzy naukowcy twierdzą, że „biologiczna nieśmiertelność” jest możliwa, że w przyszłości człowiek, jeśli nie wpadnie pod samochód, lub nie porazi go piorun, będzie się cieszył tym światem tysiąc lat i dłużej. Cudowne leki, enzymy, inżynieria genetyczna, zamrażanie ciał itp. mają w przyszłości zapewnić nieśmiertelność.

Tymczasem w pamięci przechowujemy te wszystkie wspomnienia, które budują: wielkie miłości, niezwykłe spotkania i zdarzenia, cudowne miejsca – ich kolory, zapachy i dźwięki. Można je potem odtwarzać w nieskończoność, szczególnie w chwilach, kiedy rzeczywistość niespecjalnie dostarcza materiału, które warto by do tej kolekcji dołączyć.

Ale są też wspomnienia, których wolelibyśmy nie mieć. Te które bolą i niszczą, które potrafią paraliżować i zatruwać. Niestety, nie da się ich wytrzeć gumką myszką. W pamięci żyją też głosy naszych bliskich – ich oczekiwania, przestrogi, wskazówki. Jedne wspierają a inne hamują. Ale takie jest życie. Życie, które pisze różne scenariusze. Raz jest lepiej raz gorzej. Gorsze momenty też są potrzebne po to by wyraźniej zauważyć te lepsze. Nie rozumiem dziś często wyrażanej nienawiści do przeszłości tej odległej i tej którą przeżyliśmy. Była często straszna, ale to historia to pamięć, to nasze dziedzictwo, choćby trudne. Dziedzictwo to spadek który przejmuje się z tym co dobre ale i z tym co złe.

Bronisław Wawrzyniak

 

Komentarze nie są dozwolone.