Wspomnienia, niczym powroty do stron rodzinnych

Z myślą o przyszłych pokoleniach

 

„Najważniejsze, że wszyscy byliśmy razem. Nikt na zawsze nie został na Syberii. Wróciliśmy cali i to się liczyło” – podsumował lata zsyłki Mieczysław Iwanowski.

Dodał, że matka miała otwarte i krwawiące żylaki na nogach, a ojciec chorował na malarię i zapalenie stawów. Dzieci wróciły ze zwapnieniem w płucach, z wadami kręgosłupów, ogólnym osłabieniem organizmu, z zespołami przewlekłego stresu pourazowego. – Wszyscy zostaliśmy inwalidami fizycznymi i psychicznymi. Tak orzekli lekarze, którzy badali nas po latach – podsumował ze smutkiem.

Schorowani, ale nie zniewoleni

Z takim bagażem przybyli wilnianie na Warmię i Mazury w okresie powojennym. Schorowani, okradzeni, ale nie zniewoleni. Taką wróciła na ziemię odzyskaną rodzina Mieczysława Iwanowskiego, która 9 lat przeżyła w krainie wiecznej zmarzliny, o głodzie i nieludzko ciężkiej pracy. Mietek był najmłodszym z trojga rodzeństwa. Miał zaledwie 5 lat, gdy żołdacy wtargnęli do ich spokojnego i pracowitego domu, by ich wywieźć. Pamięta wszystko. Opowiedział o tym w książce „Wileńskie korzenie”, której promocja odbyła się nie tak dawno.

Jest to już druga edycja wspomnień ludzi rodem z Ziemi Wileńskiej, która ukazała się dzięki Towarzystwu Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej w Olsztynie. Jej redaktorami byli: prezes Towarzystwa Zygfryd Gładkowski oraz dziennikarz Bolesław Pilarek. Prawie 50 losów naszych rodaków zamieszkałych w większości w Olsztynie – to nasza historia i przykład, jak należało radzić w najtrudniejszych warunkach i zachować godność ludzką.

Popularny temat

 

Temat wspomnień repatriantów osiadłych na Warmii i Mazurach jest dość popularny. Nie jest tajemnicą, że ludzie z Wileńszczyzny stanowią ponad połowę mieszkańców regionu, a w niektórych miastach, jak chociażby w Lidzbarku Warmińskim, 70 proc. ludzi rozmawiało z wileńskim zaciąganiem. Prawdopodobnie nie tylko to decyduje o popularności tematu. Jest tu wyjątkowo przychylna i osobistym sentymentem wsparta atmosfera, idąca od kierownictwa województwa. W przedmowie do „Wileńskich korzeni” marszałek województwa Jacek Protas pisze: „…wielu mieszkańców Warmii i Mazur nosi w sercach wspomnienia Kresów, a szczególnie Litwy i Wileńszczyzny. Są wśród nich moi kochani rodzice, a przez to ja także zaliczam się do tej dużej społeczności… Z wielką przyjemnością wezmę do ręki książkę „Wileńskie korzenie”, zawierającą wspomnienia osób, które noszą w pamięci i sercu Kresy. Z przyjemnością podaruję ją moim bliskim, nie tylko rodzicom, ale również najmłodszym członkom rodziny. Z przesłaniem – niech pamięć i pojednanie będzie naszym stanem ducha”.

Dylemat rodaków

O dramacie Polaków z Wileńszczyzny pamięta Dariusz Piotr Bonisławski, prezes Warmińsko-Mazurskiego Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”: „Mało znane, zwłaszcza dla młodego pokolenia jest to, że około 50 proc. terytorium II RP po II wojnie światowej znalazło się poza Polską, w tym jedna z najwspanialszych pereł polskości – Wileńszczyzna. Jej ówcześni mieszkańcy stali przed dylematem: pozostać na ziemi swo­ich ojców w otoczeniu wrogiej, zbrodniczej ideologii, czy zachować wartości przekazywane od pokoleń, decydując się na wyjazd do Polski. Należy pochylić z szacunkiem głowę zarówno przed tymi, którzy wyjechali, jak i przed tymi, którzy zostali, aby strzec, co im odebrano i co do dziś próbuje się odbierać”.

 

Byli bohaterami „Tygodnika”

Wertuję książkę. Znajduję też wspomnienia osób, których losy opisane były w „Tygodniku Wileńszczyzny”. Np. Andrzeja Starkiewicza, którego dziadkowie i ojciec leczyli i operowali rannych akowców w szpitalu polowym w Kolonii Wileńskiej. Zbigniewa Ada­mowicza, którego rodzice wyjechali z rodzinnego folwarku około Mejszagoły, zostawiając cały dorobek życiowy. Gdy ojciec przyjeżdżał po latach, by odwiedzić rodzinne stro­ny, ubolewał, że nic tu nie zostało. Pan Zbigniew obejmuje mecenatem wielu spraw związanych z Ziemią Wileńską. Czytelnicy poznali też losy szlacheckiej rodziny Witolda Salmonowicza, Krystyny Mrówko-Piotrkowskiej, która przeżyła gehennę kazachstańskiej tułaczki, Renaty Buśko, której ojciec i wujek spoczywają w Ponarach, Władysławy Piotrowskiej, niezwykle oddanej swej pracy lekarce, 100-lecie której w Olsztynie obchodzono uroczyście.

 

Spotkanie z Janem Bułhakiem

Miejsca, z którymi nie może się rozstać Henryk Kujawa, to rodzinne Podbrzezie, kościół w Niemenczynie, gdzie był ochrzczony, ulica Popławska, gdzie dotąd rośnie kasztan, który matka posadziła „dla Heniusia”.

Wątki wileńskie w życiu Henryka Kujawy są różne, bo to i życiorysy rodziców oraz dziadków, jego umiłowanie książek i innych pamiątek związanych z marszałkiem Józefem Piłsudskim, działalność w Towarzystwie i Stowarzyszeniu Fotografików. Był jednym z inicjatorów zorganizowania wystawy „Wileńsko-mazurskimi śladami Jana Bułhaka”, która niedawno była eksponowana w Galerii „Znad Willi”. Każdy, kto przybył na wystawę, chciał obejrzeć stary aparat fotograficzny, którego zakup związany był z Bułhakiem.

„Był miesiąc maj i pięknie kwitły bzy. Tyszkiewiczówna z Podbrzezia (matka pana Henryka – przyp. autorki) i kuzyn Janek Matejun, uczeń szkoły technicznej na Holenderni, spotkali się w Parku Bernardyńskim. Potem udali się na Górę Zamkową, by oglądać panoramę Wilna. Zbierało się na burzę, więc ukryli się w baszcie zamkowej. Potem brzmiało, a błyskawice czyniły wnętrze zamku tajemniczym, groźnym. Byli sami. Jednak usłyszeli czyjeś kroki i znów cisza. Ponownie zagrzmiało z wielką siłą, aż się zatrzęsły mury starego za­mczyska. Zapanowała cisza, światło zgasło. Jakieś cienie zaczęły majaczyć po ścianie. Znów błysnęło. Ze zdumieniem zobaczyli fotografa z aparatem. Był nim Jan Bułhak. Obdarzył ich miłym uśmiechem, a oni patrzyli na niego jak na zjawę. Przygodnych gości Jan Bułhak zaprosił na herbatkę do swego studia fotograficznego” – opowiadał pan Henryk.

Spotkali się po latach w Toruniu. Mama postanowiła kupić Heniusiowi aparat fotograficzny. „Zaszliśmy do sklepu z aparatami. Moje oczy biegały po półkach. Spojrzał na nas z zaciekawieniem pewien pan, też coś kupował. Z wyglądu przypominał czarodzieja, a przy kamizelce miał zegarek z dewizką. Spytał: „Może w czymś pomóc?”. Mama w starszym panu rozpoznała Jana Bułhaka. A on dawną Tyszkiewiczównę. Wybrał odpowiedni aparat marki Verx. Dorzucił grosik na szczęście i powiedział – niech aparat dobrze służy”.

 

Wileńszczyzną bogate

Na pierwszych stronach „Wileńskich korzeni” zamieszczony został artykuł niżej podpisanej pt. „Warmia i Mazury Wileńszczyzną bogate”. Potwierdzeniem tytułu był bogaty materiał o ludziach różnych zawodów, którzy przybyli z Wilna do Olsztyna i którzy rozsławili tę ziemię swoją pracą, swoim samozaparciem i uporem wilniuka.

Paweł Bielinowicz, burmistrz Szczytna i działacz Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej opracował interesujący materiał o księżach wileńskich, którzy pełnili posługę w parafiach olsztyńskich. Większość z nich studiowała na Uniwersytecie Stefana Batorego, wielu święcenia kapłańskie otrzymało z rąk abpa Romualda Jałbrzykowskiego. Po zwolnieniu z więzienia sowieckiego metropolita wileński był związany z Seminarium Duchownym w Białymstoku, dokąd przeniosło się Diecezjalne Seminarium Duchowne w Wilnie. „19 maja 1947 roku ks. arcybiskup Romuald Jałbrzykowski odwiedził Olsztyn. Jak odnotowało ówczesne „Słowo Olsztyńskie”, 80-letni arcypasterz po wyjściu z kościoła został gorąco przywitany przez byłych wilniuków.

 

Życiorysy księży – to kolejna karta historii

Podobnie nieoceniony materiał zebrał dziennikarz, również wilnianin, Tadeusz Matulewicz, autor wydanej – pod auspicjami prezydenta Olsztyna w roku 2005 – książki „Rodowody wileńskie”. Dzięki opracowaniu dowiadujemy się, jak duży zastęp lekarzy wileńskich wniósł wkład w odrodzenie lecznictwa na Warmii i Mazurach, ilu stomatologów i farmaceutów znalazło tu swoją przystań.

„Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie”. Wygląda, że credo mickiewiczowskie jest aktualne do dziś, bo wielu jeszcze wilnian, nieznanych większemu gronu ziomków, zamieszkuje na ziemiach odzyskanych…

Krystyna Adamowicz

 

Komentarze nie są dozwolone.