Tego nie mogę zapomnieć

Wszedłem już w jesień życia i coraz częściej wracam myślami do lat najbardziej odległych, lat dzieciństwa i młodości. Lata te spędziłem w ciekawych, choć trudnych czasach. Zdaję sobie sprawę, że niejedno zdarzenie mogło ulec zmianie i nie wszystko da się odtworzyć, pamiętam bowiem powiedzenie dramaturga i poety angielskiego Oskara Wildea: „Życia nie można opisać, można je tylko przeżyć”. Podjąłem się jednak tego zadania, choć nie było to łatwe. Pierwszą próbą było wydanie w 2012 r. książki pt.” Z Mazowsza na Warmię. Moja droga życia”. Każdy człowiek, nawet najskromniejszy ,chce po sobie zostawić ślad. Ważną rolę odegrała świadomość zbliżania się do kresu życia. Jest to zwykle czas podsumowań i przemyśleń nad przebytą drogą.

Urodziłem się na Mazowszu w rodzinie dość zasobnego rolnika jako trzecie dziecko. Miałem dwie starsze siostry, więc jako jedynak, byłem uważany za następcę na gospodarstwie. Tak nazywano na wsi najstarszego syna. Z tego powodu cieszyli się rodzice i robili wszystko, by zachęcić mnie do rolnictwa i zapewnić w przyszłości dobry start.

W 1931 roku rodzice kupili gospodarstwo.. Wybudowali nowy dom i budynki inwentarskie. Wszystko działało dobrze i sprawnie. Po prostu rodzinna idylla. Jednak nadszedł rok 1939. Teraz wszystko zmieniło się diametralnie. Zaczęły nadchodzić niepokojące wieści, które mogły zakłócić ten spokój. W sierpniu powołano do wojska najmłodszego brata mojego ojca - Tomasza. Służył w Dywizji Artylerii Konnej w Ostrołęce. Nikt nie spodziewał się, że wypadki potoczą się tak szybko i niekorzystnie. Pamiętam, choć byłem w tym czasie malcem, jak o świcie 1 września obudziła mnie w domu nerwowa krzątanina. Wszyscy słuchali w radiu komunikatów, w których polecano ludności cywilnej z północy Mazowsza, wycofać się za Narew, bo tam będzie linia obrony. Rodzice zastosowali się do tego polecenia. Załadowano najcenniejsze rzeczy na 2 wozy i udaliśmy się za Narew do rodziny mojej mamy. Drogi prowadzące na południe były przez uciekinierów zablokowane kolumnami cywilów, którzy wycofywali się podobnie jak my. Kilkakrotnie po drodze kolumnę ostrzeliwały niemieckie samoloty. Okazało się, że ta ucieczka była niepotrzebna. Po 3 dniach Niemcy sforsowali obronę na Narwi i zajęli ten teren. Po kilku dniach wróciliśmy do domu. Zaczął się czas okupacji naszych ziem przez Rzeszę Niemiecką. Nastały nowe porządki. Choć byłem w tym czasie 5-cio letnim szkrabem, przysłuchiwałem się nieraz, co mówią dorośli o nowych porządkach. Na początku Okupacji Niemcy przystąpili do ostatecznego rozwiązania „problemu Żydów” poprzez zgromadzenie ich w gettach, a później w obozach zagłady. Postanowiono też z Polaków uczynić niewolników, ludzi drugiej kategorii, bez wykształcenia, wykonujących najcięższe prace. Zakazano swobodnego poruszania się poza własną gminą. Wprowadzono kartki /tzw. punkty/ na żywność, odzież i artykuły higieniczne. Zamknięto szkoły i zakazano posiadania książek w języku polskim. Nam udało się ominąć ten przepis i uczyliśmy się w domu. Mnie i młodszą siostrę uczyła najstarsza siostra, która w 1939r. ukończyła 6 klas szkoły podstawowej. Zachowaliśmy też kilka książek w języku polskim, które czytaliśmy, gdy nie było nikogo obcego. Rolnikom Niemcy narzucili kontyngenty/obowiązkowe dostawy /. Zakazano wolnej sprzedaży żywca i zboża. Wszystkie zwierzęta były kolczykowane i ewidencjonowane. W przypadku nieewidencjonowanej sprzedaży, rolników wywożono do obozów.

Nasz powiat razem z sąsiednimi został włączony do tzw. Rejencji Ciechanowskiej. Żyliśmy wszyscy w niepokoju, martwiąc się o siebie i najbliższych, którzy byli w wojsku. Dopiero po pewnym czasie dotarły do nas wieści, że najmłodszy brat ojca dostał się do niewoli i z obozu jenieckiego został skierowany na roboty do bauera na terenie Niemiec. Drugi brat ojca, który pracował w Biurze Ochrony Rządu i we wrześniu 1939 roku razem z rządem przez Zaleszczyki dotarł do Rumunii, Jugosławii i Francji, skąd został ewakuowany do Anglii. Do Polski powrócił w 1946 roku .Tragiczne były losy brata ojca Czesława, który był zawodowym żołnierzem i w stopniu kapitana służył na wschodzie Polski. Dostał się do niewoli rosyjskiej, skąd wywieziono go do Katynia i rozstrzelano.

Mimo stosowania się do rygorów, nie żyliśmy spokojnie. W 1941 roku zostaliśmy przesiedleni do innej wsi, odległej o 6 km. Na gruntach rodziców i sąsiadów Niemcy próbowali uprawiać roślinę, która miała zagwarantować produkcję kauczuku. Jednak nic z tego nie wyszło i po roku pozwolono nam wrócić na swoje .Dalej nie dane nam było żyć spokojnie, bo aresztowano mojego ojca, którego posądzono o handel rąbanką kupowaną przez handlarzy na zaopatrzenie Warszawy. Na szczęście komendant żandarmerii za dużą łapówkę, po 2 tygodniach przesłuchiwania wypuścił ojca na wolność. Wrócił w takim stanie, że następne 2 tygodnie chorował. Kolejne lata były nieco spokojniejsze. Przywykliśmy już do niemieckiego drylu, starając się jakoś to przeżyć. Byłem już starszy. Więcej widziałem i słyszałem. Oficjalne komunikaty donosiły o sukcesach na froncie wschodnim, a później o wycofywaniu się na z góry upatrzone pozycje. Pamiętam, że po tych komunikatach tata wyciągnął ze schowka mapę Europy i szukał na niej podawanych miejscowości. Po Kursku i Stalingradzie oczekiwaliśmy końca wojny .Nie wiedzieliśmy, co nam ten koniec przyniesie.

Jesienią 1944 roku słychać było salwy armatnie. W sierpniu Armia Radziecka zdobyła Ostrołękę i przedostała się na południe od Narwi w stronę Warszawy. W naszym rejonie byli jeszcze Niemcy. Wojska we wsi nie było, przebywali w bunkrach w pobliskich lasach .We wrześniu przyjechał do naszego gospodarstwa z grupą żołnierzy niemiecki pułkownik .Ze swoim sztabem zajął cały dom, a nam pozwolono mieszkać w bunkrze wybudowanym w sadzie i korzystać z letniej kuchni usytuowanej w szczycie murowanej obory. Była to grupa saperów zakładająca pas minowy na północ od Narwi, gdzie Rosjanie urządzili sobie przyczółek. Dla wojska wybudowano schrony w ponad hektarowym sadzie, w którym pod drzewami ulokowano 4 działka przeciwlotnicze. Spokój nie trwał długo, bo na początku grudnia Rosjanie wykonali na wieś 2 naloty, mimo że nie było tam wojska. Wieś została niemal całkowicie spalona i z blisko 100 budynków pozostało jedynie 3. Podczas drugiego nalotu spadły bomby także na nasze gospodarstwo. Zniszczeniu uległy stodoła, budynek inwentarski a na dom zrzucono do środka 2 bomby, niszcząc dach. Pozostał tylko komin i ściany zewnętrzne. Na szczęście nie były to bomby zapalające. Zniszczono też 2 działa przeciwlotnicze. Na drugi dzień wojsko wyprowadziło się do lasu, a przyjechała żandarmeria polowa. Kazano pakować się na wozy i po godzinie dołączyć do niewielkiej grupy uciekinierów, których ewakuowano . Rodzice załadowali na 1 wóz tylko niezbędne rzeczy i 6 osób. W mroźny grudniowy dzień ruszyliśmy na zachód w nieznane. Wóz ten ciągnęły 2 zabiedzone konie. Ukraińscy Własowcy /współpracujący z Niemcami/ zabrali nam wszystkie 4 konie a w zamian pozostawili 2 stare, zabiedzone chabety. Pierwszego dnia przejechaliśmy kilkanaście kilometrów, a na nocleg zapędzono nas do bożnicy żydowskiej, gdzie na słomie mieliśmy posłanie. Następnego dnia, całą kolumnę popędzono w stronę Przasnysza. Gdy dojeżdżaliśmy do kościoła, w którym mieliśmy nocować, udało nam się skręcić w boczną drogę i uciec z kolumny. W sąsiedniej wsi zatrzymaliśmy się na nocleg u kowala. Mieliśmy u niego schronienie do 20 stycznia 45 roku. Żywił całą naszą rodzinę, gdyż nasze zapasy szybko się skończyły.

W tym rejonie prawie każdy rolnik utrzymywał jedną rodzinę uciekinierów. Ludzie byli życzliwi i wzajemnie sobie pomagali. Po kilku dniach od zdobycia tych terenów przez Rosjan, mogliśmy wrócić do domu. Tylko jak? Oba konie padły. Z kłopotu wybawił nas kowal, pan Wenda pożyczając nam swego jedynego konia. Udało nam się wrócić do domu, a tu rozpacz. Z budynków pozostała tylko murowana obora. Nie mieliśmy żadnego inwentarza poza 1 kurą, którą mama otrzymała od żony kowala. Zamieszkaliśmy w bunkrze i przystąpiliśmy do remontu domu. Zdobyliśmy trochę desek, papy i dachówki. Wyremontowaliśmy podłogi i sufity, a ja stałem się dekarzem i układałem dachówki. Większość mieszkańców w mojej wsi była jeszcze w gorszej sytuacji, gdyż spłonęły im wszystkie budynki. Wielu zrezygnowało z odbudowy i wyjechało na Ziemie Odzyskane. Tych, którzy nie chcieli opuścić swojej ojcowizny, czekały trudne czasy długotrwałej odbudowy. Spotkało to też moich rodziców. Doły, w których ukryliśmy trochę sprzętu i żywności, zostały rozkopane. Powszechny był brak żywności. Trochę wspomogła nas rodzina dziadka. Po latach odnalazłem dokument, w którym władze powiatowe zwracają się o pomoc, gdyż na terenie powiatu z głodu zmarło 100 osób.

Już w lutym zaczęto się przygotowywać do rozpoczęcia uruchomienia nauki w szkole. We wsi nie było odpowiedniego budynku, więc wynajęto 2 niewielkie pokoje we wsi oddalonej o 3 kilometry. Sporządzono prymitywne ławki, w których stłoczeni musieliśmy się pomieścić. W takich warunkach naukę rozpoczęły klasy 1-4. Zostałem przyjęty do klasy trzeciej, w której byli koledzy nawet czternastoletni. Od września byłem już uczniem klasy czwartej, bo przydała się wcześniejsza nauka w domu i do szkoły chodziłem zgodnie z wiekiem. Pamiętam dzień, gdy w śnieżną zimę, przy 25 -stopniowym mrozie pokonywałem z siostrą 3-kilometrową trasę do szkoły. W następnym roku rozpocząłem naukę w mojej wsi, gdyż postawiono 2 baraki, w których były znośne warunki do nauki. Po powrocie ze szkoły przebieraliśmy się i pomagaliśmy rodzicom, a lekcje odrabialiśmy dopiero wieczorem, przy lampie naftowej. Rodzice sami nie radzili sobie z pracami w gospodarstwie, a pracownika do pomocy nie wolno było zatrudnić. Mimo to nie miałem problemów z nauką, byłem dobrym uczniem.

Znaleźliśmy się w nowej rzeczywistości, gdzie nowa władza chciała wsi socjalistycznej. Na siłę namawiano wszystkich rolników, by wstępowali do spółdzielni produkcyjnych. Jednak w mojej wsi nikt się do niej nie zapisał. Wprowadzono też wzorem Niemców-kontyngenty /obowiązkowe dostawy/produktów rolnych. Jednak perfidia władzy ludowej polegała na tym, że Niemcy płacili normalną cenę skupu, a u nas tylko 1/3 ceny. Z podatkiem były tak dziwne działania, że jeśli ktoś zapłacił w terminie to dostawał tzw. domiar. Była to dodatkowa kwota podatku. Rozumowanie było takie, jeśli ktoś zapłacił w terminie, to znaczy, że ma i można od niego żądać więcej. Dotyczyło to zwłaszcza gospodarstw większych. Ówczesną politykę rolną można spointować: „Opierać się na biedniaku, wspierać średniaka, a walczyć z kułakiem”.

Byłem więc kułakiem i rodzice zastanawiali się, co dalej robić, jak żyć. Warunki gospodarcze i polityczne nie były pewne. Na naszym terenie wciąż były aktywne Oddziały Narodowego Zjednoczenia Wojskowego /WIN, NOW, ­AK, NSZ-AK/. Wielu młodych ludzi należało do tych oddziałów. Karmiono ich propagandą, że za kilka miesięcy Polska uzyska prawdziwą wolność, mimo, że gen Okulicki rozkazem z 1945 roku rozwiązał Armię Krajową. Wielu nie zastosowało się do tego. Oddziały te buszowały po melinach, zaopatrywały się, rozbijając sklepy GS i zabierając żywność rolnikom. Za „przechowywanie ludzi z lasu” groziło co najmniej 10-letnie więzienie. Zgłoszenie milicji o tym, że byli tu” leśni” mogło się skończyć wyrokiem śmierci. Ludzie żyli w ciągłym stresie, niepewni jutra. Od wczesnego dzieciństwa sam obawiałem się wojny, okupanta  i leśnych ludzi. W tych warunkach trzeba było żyć i pracować do 48 roku. Chciałem się dalej uczyć. Po wielu dyskusjach rodzice zgodzili się, żebym poszedł do szkoły średniej. Mój ojciec powiedział, że na wsi perspektyw nie ma, a gdy skończę szkołę to i w kołchozie będę miał lepiej. Może liczył też, że coś się zmieni i po maturze wrócę na gospodarstwo. Stałem się więc uczniem liceum w Ostrołęce, skąd przeniosłem się do Kętrzyna .Życie układało mi sie bezproblemowo. Dopiero w 11 klasie miałem kontuzję. Następstwem złego leczenia były trudności w chodzeniu. Musiałem szkołę zamienić na szpital. Maturę zdałem w następnym roku. Miałem zalecenie od ortopedy by chorej nogi nie obciążać, nie mogłem pracować fizycznie. Jaki więc będzie ze mnie rolnik? Choć nie przyszło to im łatwo, rodzice zgodzili się z tym.

Zdecydowałem się na studia. Zdałem egzamin wstępny i zostałem studentem Wydziału Zootechnicznego WSR w Olsztynie. Ulokowano mnie jak wszystkich zootechników w bloku nr 2, pięciu w pokoju o piętrowych łóżkach. Budynek nieotynkowany, niewiele sanitariatów, umywalnia jak w wojsku zbiorowa, warunki spartańskie. Były pokoje cichej nauki, biblioteka i kto chciał się uczyć, to znalazł sobie odpowiednie miejsce. Dla mnie nie stanowiło to żadnego problemu. Przywykłem do takich warunków po 4- letnim pobycie w internatach. W tym czasie studenci WSR wywodzili się głównie ze środowisk małomiasteczkowych i wiejskich. Roczniki wojenne żyły skromnie i nie było podziału na biednych i bogatych. Weszliśmy już w wiek dorosłych. Staliśmy się panami swojego czasu i życia. Trzeba było sobie radzić samemu, bo nikt nie przypominał o nauce i innych obowiązkach. Tworzyły się tu pierwsze przyjaźnie i miłości.

Do Kortowa prawie wszystkich prowadziły w tym czasie podobne drogi. O tych drogach nie powinniśmy zapominać, wszak byliśmy „dziećmi wojny”. Dla większości warunki były one bardzo trudne i skomplikowane, a mimo to radziliśmy sobie. Każdy w swym dorosłym życiu musiał żyć i pracować, pamiętając o przeszłości, budować lepszą przyszłość. Jednak o złych czasach nie można zapomnieć. Przeżyłem w dzieciństwie 2 przemarsze obcych wojsk przez moje rodzinne strony z zachodu na wschód i ze wschodu na zachód. Trudno powiedzieć, który był gorszy. Oba mocno przeżywam do dziś. W obliczu sytuacji, jaka istnieje dziś, muszę stwierdzić, że nie chciałbym przeżyć trzeciego. Jednak to jest temat na inne opowiadanie.

Ryszard Dobek

Komentarze nie są dozwolone.