Nasi bliscy krewni Białorusini – kiedyś i dziś

Ostatnie wydarzenia na pograniczu polsko-białoruskim i sytuacja, którą stworzył rząd Białorusi utrwala bardzo negatywną opinię o Białorusi jako państwie a więc nijako automatycznie i o Białorusinach. Uważam, że musimy zdecydowanie oddzielać osąd białoruskiego rządu i wykonawców autorytarnego rządzenia od osądu białoruskiego Narodu (społeczeństwa). Leży przede mną wydana w Polsce książka o pięknej treści, litewskiego historyka, profesora Uniwersytetu w Wilnie, członka Litewskiej Akademii Nauk prof. dr Alfredasa Bumblauskasa, wydana w języku polskim w 2013 r, pod tytułem ”Wielkie Księstwo Litewskie, wspólna historia, podzielona pamięć”. Nie ma już tej książki w sprzedaży. Mój egzemplarz tej książki kieruję dziś z gratulacjami do prof. dr. hab. Jana Jankowskiego, profesora Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, członka Polskiej Akademii Nauk, który bardzo niedawno został wybrany przez Litewską Akademię Nauk, na jej członka zagranicznego. Wielka to satysfakcja prof. J. Jankowskiego, ale również to wielki zaszczyt dla środowiska naukowego UWM, oraz Oddziału Olsztyńskiego i Białostockiego z siedzibą w Olsztynie Polskiej Akademii Nauk.


Wielkie Księstwo Litewskie, to ongiś tak znacząca i rozległa terytorialnie część Rzeczypospolitej Obojga Narodów, w skład której wchodziła dzisiejsza Białoruś, Litwa i część dzisiejszej Polski i Ukrainy. Warto zauważyć, że na terenie Warmii i Mazur oraz Podlasia, żyją liczni potomkowie owych obywateli Rzeczypospolitej Obojga Narodów, tak zwani „Kresowiacy” lub ściślej potomkowie kilku żyjących ze sobą w zgodzie narodów, polskiego, litewskiego, białoruskiego, rosyjskiego, ukraińskiego i żydowskiego.

Naród białoruski widzą dziś Polacy przez pryzmat nieludzkiego postepowania Białoruskiej Straży Granicznej i wysoko postawionych członków władzy państwowej. Jednocześnie z dumą i ogromnym szacunkiem myślimy o jakże humanitarnych i szlachetnych działaniach ludności Michałowa i przygranicznych polsko-białoruskich okolic, oddzielonych przecież sztuczną granicą od ich współbraci, Białorusinów, zamieszkujących mickiewiczowski Nowogródek, Grodno, Wołkowysk i okolice wielu tych miast, miasteczek i wsi dzisiejszej Białorusi.

Tak się złożyło, że w Mścibowie koło Wołkowyska, zaledwie kilkanaście kilometrów od dzisiejszej granicy państwowej, mieszkał mój pradziadek Jan Sokołowski, a w Mińsku zwanym dawniej Mińskiem Litewskim w odróżnieniu od Mińska Mazowieckiego, mieszkał mój dziadek Ignacy Sokołowski. Dziadek był lekarzem w szpitalu w Mińsku. Jego dzieci, w tym mój ojciec Adam Sokołowski, w Mińsku uzyskali średnie wykształcenie. Zawsze uważali się za Polaków. Może właśnie dlatego problem Białorusi jest mi bliski.

Ogromna część mieszkańców tamtych terenów, czyli Dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, czuła się spadkobiercami Rzeczypospolitej Obojga Narodów, czyli Polakami, choć mieli oni różne korzenie i w codziennym życiu używali różnych języków.

Kiedy dziś trzymam w rękach wspomnianą mądrą i jakże cenną książkę Alfredasa Bumblauskasa, kiedy znam wydarzenia dni dzisiejszych z nad granicy Polsko-Białoruskiej, znam nazwiska Polaków siedzących w Białoruskich więzieniach, czuję potrzebę pokazania innej Białorusi i innych Białorusinów. Widzę wręcz konieczność upowszechnienia pięknych opinii o Białorusi i Białorusinach, które znakomity, nieżyjący już pisarz Tadeusz Konwicki zamieścił w końcu ubiegłego stulecia w swojej powieści „Kalendarz i klepsydra”.

Uważam, że konieczne jest pokazanie prawdziwej twarzy tak nam bliskiego narodu białoruskiego. Tym, którzy słyszą i oglądają bestialskie zachowania Białoruskiego państwa chcę ukazać Białoruś i Białorusinów, widzianych oczami znakomitego pisarza Tadeusza Konwickiego i moimi. Obaj spędziliśmy dzieciństwo i młodzieńcze lata na terenach, które są dziś Białorusią.

W szkole, w ławkach siedzieli obok mnie chłopcy, którzy w szkole mówili po polsku, a w domu i między sobą po szkole po „tutejszemu”, czyli po białorusku. A potem byliśmy razem w partyzanckim kilkusetosobowym oddziale Armii Krajowej. Czy oni byli Polakami, czy Białorusinami? Tadeusz Konwicki, który swoje dzieciństwo i młodość spędził na Wileńszczyźnie, w swojej książce” Kalendarz i klepsydra” napisał w końcu minionego wieku: -”Kiedy przypomnę białoruskie słowo, kiedy zawieje wiatr z północnego wschodu, kiedy zobaczę płócienną koszulę ze smutnym haftem, kiedy usłyszę krzyk bólu bez skargi, zawsze uderzy mi żywiej serce, zawsze wyskoczy skądś łagodna tęsknota, zawsze popłynie raptowny chłód nieokreślonych wyrzutów sumienia, poczucia współwiny i zawstydzenia. Białorusi, Białorusi szarozielona z ogromnym niebem nad płową głową, za dobra, za łagodna, za szlachetna jesteś na nasze czasy. Nie odbierałaś innym wolności, nie rabowałaś cudzej ziemi, nie mordowałaś ludzi zza sąsiedniej miedzy. Miałaś dla obcych szacunek i gościnny kołacz, miałaś dla rabusiów ostatnią krowę i ostatnia kromkę żytniego chleba ze znakiem krzyża, miałaś dla nieszczęśliwych krwawiące serce i biedne niepieszczone życie do oddania. Dlatego mało kto ciebie pamięta”.

Moje skojarzenia z Białorusią

-Jakże często widzę dwa obrazy utrwalone z lat młodości: To izba, z glinianym klepiskiem bez drewnianej podłogi, z ogromnym tak zwanym ruskim piecem, na którym zimą sypiała cała rodzina, przy oknie duży stół zbity z desek, a przy nim, po jednej stronie z jednej miski jedzą dzieci a z drugiej, na ławie siedząc, my, partyzanci, ułani Zwiadu Konnego Armii Krajowej. Wszyscy jemy jajecznicę z ziemniakami, bo jajka niosły własne kury, a ziemniaki to główny pokarm tej rodziny. Jakże mi to jedzenie smakowało. Tu powinienem wyjaśnić, że Zwiad Konny pierwszej Brygady, liczący 30-50 koni i ułanów i wypełniający określone zadania, nie mógł mieć własnego taboru żywieniowego, w przeciwieństwie do kilkuset osobowego oddziału piechoty, która miała wozy taborowe z prowiantem i odpowiednie kotły do gotowania. Żywiliśmy się wyłącznie w chatach gospodarzy, korzystając z ich uprzejmości, lub wyjmując żywność z chlebaka, który nosiło się, obok karabinu na plecach W chlebaku leżały, 2 granaty, kilkadziesiąt tzw. naboi, scyzoryk, oraz owinięte w lniane serwetki kawałek chleba i kawałek słoniny. Oni, ci biedni gospodarze żywili nas ubranych w polski wojskowe mundury i w noszących czapki z polskim orłem. Im zawdzięczaliśmy przetrwanie.

I drugi piękny obraz, który na zawsze pozostanie w mojej pamięci:

-Była majowa niedziela 1944 roku. Wzgórze przed rozległą wsią a na nim białe, wyjątkowo białe brzozy, wśród których stoi zbudowany z desek ołtarz, upiększony naręczami kwiatów bzu. Ksiądz kapelan ” Protazy” odprawia niedzielną mszę. Najbliżej ołtarza dowódca kilkusetosobowej I. Brygady, „Jurand” i porucznicy: ”Ptasznik”,(organizator Zwiadu Konnego A w latach powojennych mieszkaniec Olsztyna, Borys Sztark ) obok „Fakir” oraz por.” Korab” wraz ze swoim elitarnym plutonem szturmowym. Dalej sanitariuszki: Szefowa służby sanitarnej „Jedyna”, siostra ułan „Pączek”, ze Zwiadu konnego, i inne. A niżej szeregi prostych żołnierzy ustawionych według plutonów. Na samym dole stoją konie szwadronu Zwiadu Konnego i około 40 ułanów, i ja („Burza”, z bratem „Pociskiem” wśród nich). Pod koniec mszy, pluton szturmowy złożony z wybranych, bojowych żołnierzy, rozpoczyna śpiew hymnu, modlitwy Armii Krajowej:

-O Panie, któryś jest na niebie, wyciągnij sprawiedliwą dłoń. Wołamy ze wszech stron do Ciebie, o Polską moc o polska broń. O Panie skróć ten miecz co siecze Kraj, do wolnej Polski nam powrócić daj, By stał się twierdzą naszej siły nasz dom, nasz Kraj.

Ale słowa tej pieśni znają żołnierze plutonu szturmowego, być może dowódcy. Pieśń o pięknych słowach i melodii nie rozbrzmiewa zbyt głośno. Gaśnie w otwartej przestrzeni. Po chwili ksiądz rozpoczyna nową pieśń, kościelną Tę śpiewają wszyscy:

- „Boże coś Polskę przez tak liczne wieki, otaczał blaskiem potęgi i chwały”, Coś ją osłaniał tarczą swej potęgi, od nieszczęść które przygnębić ją miały. Przed twe ołtarze zanosim błaganie ,ojczyznę wolną racz nam zwrócić Panie.

Z ogromnym wzruszeniem i siłą głosów pół tysięcznej grupy młodych ludzi pieśń rozbrzmiewała tak głośno, że ptaki z sąsiednich drzew zerwały się przerażone. Ten potężny śpiew brzmi w mojej pamięci do dziś. To było wstrząsające wrażenie. A pieśń tę śpiewali synowie gospodarzy z ubogich wsi Wileńszczyzny, Polacy-Białorusini, którzy jakże często wychowywali się w niezwykle ubogich rodzinach, którzy zawsze w domu mówili w języku białoruskim, Ci, w ogromnej większości młodzi chłopcy, prawdopodobnie nigdy w dzieciństwie nie mieli własnych butów, ukończyli zaledwie 4 klasy szkoły powszechnej, bo tylko takie były im dostępne, a mimo to potrafili pokonywać trudne n do wyobrażenia warunki życia partyzanckiego, ginąć w walce z faszystowskim okupantem, i z ogromnym wzruszeniem i siłą śpiewać „Boże coś Polskę”. Na tej pięknej, ziemi, tak romantycznej, rosły pokolenia, które siła decyzji zwycięzców podzieliła: tu jest Polska, a tu Białoruś. Ale groby i pamięć nie pozwolą zapomnieć, że wspólna była bieda, niedożywienie i walka o wolność Walka Białorusinów z okupantem o wolność opisaną nie tylko przez Konwickiego, ale i przez noblistkę, Białorusinkę Swietłanę Aleksiejewicz. Powtórzę piękne słowa o Białorusi napisane przez Tadeusza Konwickiego na przełomie naszych wieków.

„-Białorusi, Białorusi szarozielona z ogromnym niebem nad płową głową, za dobra, za łagodna, za szlachetna jesteś na nasze czasy. Nie odbierałaś innym wolności, nie rabowałaś cudzej ziemi, nie mordowałaś ludzi zza sąsiedniej miedzy. Miałaś dla obcych szacunek i gościnny kołacz, miałaś dla rabusiów ostatnią krowę i ostatnia kromkę żytniego chleba ze znakiem krzyża, miałaś dla nieszczęśliwych krwawiące serce i biedne niepieszczone życie do oddania. Dlatego mało kto ciebie pamięta”.

Taką Białoruś i jej mieszkańców miejmy w swojej pamięci, oddając dziś hołd mieszkańcom pogranicznego Michałowa i innym, którzy potrafili okazać swój humanitaryzm i polsko-białoruską, ludzką wrażliwość i serdeczność.

Prof. dr hab. Tadeusz Krzymowski, Emerytowany profesor Polskiej Akademii Nauk,

Honorowy obywatel Olsztyna.

Komentarze nie są dozwolone.