dr inż. Marek Panasik (1937 – 2021)

Pożegnaliśmy Go w styczniu, przyjmując niewiarygodną wiadomość z oczywistym niedowierzaniem. Czas, jaki upłynął od realnego faktu Jego nieobecności, wydłużał się aż do chwili uzmysłowienia sobie powinności wobec tych, których On darzył sympatią, by utrwalić choćby garść faktów przybliżających Jego Osobę.

Urodził się 13 maja 1937 roku w nadwiślańskim mieście Grudziądzu, w rodzinie bankowca Józefa Panasika i Anny, urzędniczki rachunkowości. Józef Panasik zasiadał w Zarządzie grudziądzkiego oddziału Banku Związku Spółek Zarobkowych. Był zresztą jego współzałożycielem, podobnie jak również banku tegoż Związku w Równem. Po wojnie nie reaktywowano istnienia tego rodzaju banku, z ustawowego powodu – braku klienteli.

Ze względu na brak zainteresowania Ojca przynależnością do jedynej partii, bankowe umiejętności, doświadczenie i ambicje, to wszystko musiało pozostać jedynie w sferze wspomnień. Mama, która w Szkole Handlowej przejawiała zainteresowanie zarządzaniem finansami, wobec obowiązków rodzinnych zrezygnowała z ambicji zawodowych.

Dzieciństwo Marka przebiegało w warunkach wręcz cieplarnianych, za to on sam nie należał do dzieci łatwych. Po latach przyznał, że rodzicielskie trudy wychowania, niegdyś uciążliwe, okazały się dla Niego zbawienne.

Wybuchła wojna, nastała okupacja i konieczność uczenia się w niemieckiej szkole z typowym pruskim drylem. Po 1945 roku nastały znów trudne czasy niedostatków, reform oświatowych, ujawniania się talentów, a przy tym czerpania mądrości od wspaniałych nauczycieli.

Po ukończeniu szkoły podstawowej kontynuacja nauki Marka odbywała się w II Liceum Ogólnokształcącym. Tam z czasem uwidoczniły się m.in. jego zainteresowania naukami biologicznymi, filozofią, literaturą, teologią, muzyką. Dom, któremu wiele zawdzięczał wyposażył Go hojnie na drogę dorosłości. Przykładem muzyka, której słuchał (mimo muzycznego zmysłu nie wykonywał) od kolebki, gdy Mama śpiewała, mająca rozległy repertuar (arie operowe, operetkowe, music-hallowe, ludowe, religijne, kabaretowe etc). W efekcie, po zainstalowaniu się na olsztyńskiej Uczelni, przystał do chóru „Wawrzyczki”. W późniejszych latach to „bierne” muzykowanie zaprocentowało opracowaniem przez Marka śpiewnika domowego. Rodzinne śpiewy, to przede wszystkim kolędowanie. Mając wrażliwe ucho cierpiał boleści, słysząc buczenie tych, którzy nie znali słów. Śpiewnik wyeliminował ten niedostatek. I jeszcze kolejna muzyczna słabość – jazz tradycyjny (z uwielbianym Louisem Armstrongiem), dokumentowany gromadzeniem płyt i narzucaniem otoczeniu wysłuchiwania oczywistych „evergreenów”. Obok jazzu – muzyka operowa. Już słuchana bezboleśnie, z telewizyjnego kanału muzycznego.

Także sport, ta piękna dziedzina miała również procentować podczas studiów, obok nauk biologicznych, których zgłębianie zdeterminowały Jego przyszłość.

Na miejsce studiów wyższych wybrał – jak wspomniano – olsztyńska Wyższą Szkołę Rolniczą. Początkowo zdecydowany był na wybór ichtiologii. W końcu jednak przeważyły argumenty przyjaciół już studiujących o wyborze Wydziału Zootechnicznego WSR.

Po przybyciu do Olsztyna okazało się, że i tu można napotkać swoich bliskich. Przy parafii Serca Jezusowego (tzw. kościół akademicki) rezydował po przeżyciach wojennych i pracy duszpasterskiej we Włocławku, przedwojenny przyjaciel rodzinnego domu Marka, ks. dr Franciszek Skalski, były kanonik Kapituły Łuckiej .

Marek, dobrze przygotowany do podjęcia wyzwań sportowych przez licealnego nauczyciela Bogdana „Melon” Stachowiaka, postanowił „z niewielka pomocą swoich przyjaciół” utworzyć sekcję koszykówki przy olsztyńskim AZS. Monotonię jednej dziedziny sportu urozmaicały a to biegi narciarskie, to kolarstwo czy kajakarstwo (z braku możliwości doskonalenia się w wioślarstwie, ulubionej dziedzinie sportu Jego Taty). Warmia, przepiękna kraina, rzucała codziennie wiele wyzwań, że trzeba byłoby wymyślić – powtarzał Marek ilekroć tu przyjeżdżał – nową dziedzinę estetyki krajoznawstwa.

Koniecznie wart podkreślenia jest ówczesny poziom naukowy olsztyńskiej Wyższej Szkoły Rolniczej. W gronie kadry profesorskiej Uczelni były prawdziwe osobowości, których zasługą był nie tylko osobisty znaczący dorobek naukowy, lecz także znaczący wpływ na kształtowany stopniowo ogólny profil WSR. Były to nazwiska o dorobku znanym w Polsce i poza jej granicami. Oto kilka z grona Pań Profesorów i Panów Profesorów, które wciąż wiele znaczą w świecie naukowym, a których dorobek stał się trwałym fundamentem olsztyńskiej Uczelni: Janina Wengris, Halina Krzymowska, Wiktor Wawrzyczek, Jerzy Szwemin, Wiesław Krautforst, Włodzimierz Szczekin-Krotow, Hialmar Uggla, Jerzy Tarczyński, Piotr Znaniecki, Jerzy Mercik, Irena Dubiska, Tadeusz Młynek, Stanisław Grabda, Robert Towarnicki…

Wspomniani wielcy czuli na sobie obowiązek wychowywania tych, którzy odpowiednio wykształceni mieli przekazywać sposób bycia, kulturę osobistą, środowisku, w którym przyjdzie im po studiach wykonywać swój zawód.

W zapiskach absolwentów, wspominających lata kortowskiej edukacji nie brak anegdotycznych opisów sytuacji, w których profesorskie napomnienia w ostatniej chwili przypomniane, ratowały przyszłego absolwenta przed niechybna zgubą czy kompromitacją.

Opisywany tu Marek Panasik, w późniejszych latach zawodowej dojrzałości, już jako nestor przytaczał zapamiętane przestrogi, maksymy nestorów nauki, i dzielił się nimi podczas regularnych spotkań pracowników swego Instytutu (Instytut Przemysłu Mięsnego i Tłuszczowego), na które zapraszany był nader często i które – co tu ukrywać – bardzo lubił.

W tym wspomnieniu celowo unikamy opisów zagadnień, z którymi przychodziło mu się zmagać. I to zarówno w trakcie studiów, kiedy wiadomo było jaką drogę przyszłości wybierze, jak i później – w placówkach naukowo-badawczych, z którymi wiązał swą przyszłość. Te szczegóły, zresztą niezwykłe, można prześledzić czy to na kartach jego prac, patentów, jak również opisach dziejów miejsc, z którymi związany był przez wiele lat. Zagadnienia przetwórstwa mięsnego pochłonęły Jego energię poznawczą, empirię, dociekanie praprzyczyn i genezy receptur, zawiłości smaków, szkodliwości jednych czynników, obojętności innych, wzajemnego oddziaływania na siebie etc. W efekcie wielu działań, współpracy zespołu podobnie myślących wymierne wyniki objęte zostały ochroną patentową, a do oceny konsumenckiej trafiło m.in. przezeń wymyślone Salami Markowe (ochrzczone tak przez współpracowników).

Z upływem lat to z kolei On stał się Mentorem dla pokolenia młodszych, a zwłaszcza tych, którym mogło się poszczęścić w tym zawodzie. A to pod warunkiem, że nabiorą wiedzy praktycznej i szacunku dla mądrości poprzedników, którzy swe doświadczenia spisali, czy też hojną ręką dzielili się z zainteresowanymi unikaniem błędów.

Z nagromadzenia tych przestróg, praktycznych podpowiedzi, z reguł przestrzegania których bierze początek zawodowa mądrość, wzięła się Jego (i współautorów) „Kuchnia Polska. Przepisy dawne i nowe”, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 1997.

Na ostatniej stronie okładki tej pokaźnej pozycji, po jej tytułem pomieszczone jest podtytułowe dopełnienie: „Książka na całe życie. Czar polskiej tradycji, zapomniane smaki z dzieciństwa…”

Odręcznie wpisana dedykacja w jednym z egzemplarzy „Kuchni” jest następującym cytatem odręcznie wpisanym przez Marka: „Odkrycie nowego dania, większym jest szczęściem dla ludzkości, niż odkrycie nowej gwiazdy” – A. Brillant-Savarin

 

Podczas pożegnania się z Markiem na warszawskim cmentarzu na Bródnie wsłuchać się było można we wspomnienia Jego Osoby, które – co mogło trochę dziwić – zawierały wspólny motyw przewijający się i łączący wszystkich.

-Nikt – mówiono – kto zagościł w domu Jadwigi i Marka nie mógł odejść nie poczęstowany kulinarnym, wyszukanym przysmakiem. Jego Autor skrzętnie zapamiętywał reakcję poczęstowanych. Jak widać Jego smaki zapadały trwale w pamięć.

W naszej pozostaje On jako żarliwy wyznawca kulinarnego rozsądku. Gdyby możliwe stało się prezentowanie Jego dzieł w galeriach sztuki, w filharmoniach, na festiwalach filmowych, świadczyłoby to o zwycięstwie „kulinarnego rozsądku”. Zdrowego rozsądku.

I jeszcze odrobina piękna, wiersz – lubianego przez Marka mazurskiego poety, olsztynianina – Erwina Kruka:

 

Nic nie jest skończone”

 

Nie gromadź dóbr,

Pomnażaj dobro.

 

I gdy nie będzie już ciebie,

Może na chwilę

Czyjaś czuła pamięć

Pobiegnie za tobą

Wśród lasów i wzgórz

I przytuli się do porzuconego cienia,

I podejmie pieśń dziękczynną,

którą kiedyś nuciłeś w drodze.

 

Bo nic nie jest skończone.

 

To nam, istotom śmiertelnym,

Niekiedy zdaje się, że bez nas,

Krzątających się wokół życia,

Światu nie może się nic udać.

 

 

 

Jan Jaśkiewicz

Fot. Ze zbiorów prywatnych i Internet


Komentarze nie są dozwolone.