Blondynka na budowach świata

Anna Mięsiak to absolwentka budownictwa oraz ergonomii i projektowania form użytkowych UWM. Budowlańcy na budowach świata widzą w niej tylko blondynkę. Ona fachowością zapędza ich tymczasem w kozi róg.

Anna pochodzi z Kętrzyna. Skończyła tamtejsze liceum i na studia wybrała się na UWM. Dlaczego właśnie ta uczelnia?

- Byłam w liceum dobra z matematyki, fizyki i chemii. Chciałam iść albo na medycynę, albo na architekturę. Medycyny wtedy na UWM nie było, a architektury do tej pory nie ma. W domu panował akurat kryzys finansowy, więc musiałam wybrać studia gdzieś niedaleko ze względu na koszty. Wybrałam więc Olsztyn, a budownictwo dlatego, że mój tata miał firmę budowlaną. Od dziecka kręciłam się po różnych budowach. Podobało mi się jak tata coś składał, podłączał i rozkręcał – mówi Anna.

Z Kętrzyna do Kortowa

Pierwszy rok Anna wspomina jako bardzo łatwy. Dobre oceny z przedmiotów ścisłych w szkole średniej procentowały. Po pierwszym roku zapisała się więc jeszcze na 2. kierunek – ergonomię i projektowanie form użytkowych. Na tym kierunku otrzymała indywidualny tok studiów. Jak przebiegły jej studia?

- Bardzo lubiłam przedmiot budownictwo ogólne, który prowadził Andrzej Rawłuszko. Był bardzo wymagający, ale jednocześnie bardzo oddany temu, co robił. Miło wspominam także zajęcia ze Stefanem Dominikowskim. Dawał nam dużo materiału do opanowania, egzaminy u niego były trudne – ustne i pisemne, ale nie stresowały mnie. Na 1. roku było nas 300, w tym 15 dziewczyn, z tego ja jedna – blondynka. Po pierwszym roku zostało nas 100 osób, w tym, jeśli dobrze pamiętam, 13 dziewczyn. W terminie studia skończyło 11 osób, w tym większość dziewczyn. Dużo się uczyłam, ale na życie studenckie też znajdowałam czas. Brałam udział we wszystkich Kortowiadach i do dzisiaj uważam, że były super. Miałam dużo znajomych w DS 119, do których chodziłam. Często przesiadywaliśmy w klubie „Azymut” w tym akademiku. Czasami wybieraliśmy się na relaksujący po nauce melanż na olsztyńską starówkę, która bardzo mi się podobała. W sumie wspominam studia bardzo milo – opowiada Anna.

W 2007 r. Anna odebrała od razu 2 dyplomy – inżynierski na budownictwie i magisterski na ergonomii. Musiała zadecydować o dalszym życiu.

Blondynka w krainie szejków

- Nie chciałam pracować w firmie taty, być wieczną córeczką.

Wysłała więc życiorysy do różnych firm budowlanych w Polsce. Odpowiedź nadeszła z Warszawy. Tyle tylko, że na rozmowę kwalifikacyjną zaprosili ją do Belgii, bo to była firma belgijska.

- Pojechałam z duszą na ramieniu. Po rozmowie mówią mi: widzimy, że jesteś dobra także w angielskim, więc mamy ci do zaproponowania pracę jako inżynier budowy w Doha, stolicy Kataru. Byłam podekscytowana propozycją pracy na egzotycznym Bliskim Wschodzie. Przecież miała być Złota 44, a wylądowałam w Doha w Katarze. Kiedy wysiadłam z samolotu to poczułam się tak, jakby ktoś dmuchał mi suszarką do włosów prosto w twarz. A, że jestem ciepłolubna to stres nowego miejsca zmalał.

Firma robiła fasadę wieżowca o nazwie Tornado Tower.

- Na budowie 2000 ludzi, w większości ciemnoskórych i tylko ja jedna kobieta –  i do tego słowiańska blondynka. Gapili się na mnie jak na złote cielę. Z początku mnie to denerwowało. Potem przyzwyczaiłam się, a w końcu i oni też. Byłam na tej budowie odpowiedzialna za logistykę materiałów fasadowych, które nadchodziły z Belgii i Turcji. Ponadto zajmowałam się kontrolą jakości montowanych systemów fasad jednostkowych. Miałam tam sporo pracy, dodatkowo zajmowałam się projektowaniem elementów fasadowych w AutoCADzie, gdy nie wszystkie do siebie pasowały i trzeba było na miejscu opracowywać nowe rozwiązania. Wytwarzał je na miejscu nasz warsztat – kontynuuje opowieść.

Na tej budowie Anna pracowała rok. Potem skierowali ją na budowę w Abu Dhabi w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Tam jej firma budowała park rozrywki dla Ferrari przy torze wyścigowym formuły I. Ta budowa była jeszcze większa 3000 ludzi, ale tutaj już pracowało aż 5 kobiet. Praca w Doha i Abu Dhabi była dla Anny jak egzotyczne wakacje.

- Wolne mieliśmy piątki, bo to dzień święty dla Arabów. Latem pracowaliśmy w nocy, bo w dzień było za gorąco. Materiały elewacyjne potrafiły parzyć skórę monterom. Cały dzień spałam więc na plaży. Na każdym kroku zderzenie kultur, ale Arabowie odnosili się do nas bardzo grzecznie. Nigdzie nie czułam się tak bezpiecznie, jak tam. System pracy jest tam taki, że pracujesz 3 miesiące, po których masz 2 tygodnie urlopu. Szefostwo firmy i inwestor honorowali chrześcijańskie święta i szli nam na rękę skracając pracę lub dając wolne w Boże Narodzenie i Wielkanoc.

Marsylska przygoda

W 2010 r. nadszedł kryzys gospodarczy. Nie rozpoczynano nowych inwestycji w Emiratach Arabskich. Po zakończonym kontrakcie na Ferrari Park, firma jako jednemu z nielicznych pracowników zaproponowała Annie jednak nowy kontrakt w Baku w Azerbejdżanie. Nie chciała tam jechać. Wróciła do Polski i rozpoczęła dwuletnie studia magisterskie na budownictwie na UWM, bo wtedy, kiedy studiowała magisterki nie było. Wkrótce jednak dostała pracę we francuskiej firmie budowlanej. Firma ta, poszukiwała młodych zdolnych inżynierów. Aby wypełnić parytet szczególnie poszukiwała inżynierek z Europy środkowo-wschodniej. Zapytali mnie gdzie chcę pracować, odpowiedziałam że tam gdzie jest dużo słońca, czyli na południu Francji.

- Damy Cię do Marsylii. Tam w naszym biurze wszyscy świetnie mówią po angielsku – kusili.

Marsylia, angielski – nie ma problemu. Pojechała.

Po angielsku jak to we Francji, nie mówił nikt. Oprócz budowy w Marsylii dodatkowo przydzielili jej nadzór nad budową wieży w Monaco. I tu i tam nadzór nad montażem fasad, co stało się już jej specjalnością. Marsylska przygoda Anny nie trwała jednak długo.

- Poradziłam sobie i z budową i z ludźmi, z którymi musiałam się dogadywać nie znając francuskiego, ale bardzo zależało mi na studiach. Będąc we Francji uczyłam się języka francuskiego i pracowałam, w wolnych chwilach zwiedzałam Lazurowe Wybrzeże. Tymczasem, żeby dojechać do Olsztyna na zajęcia potrzebowałam półtorej doby. Połączenie miałam z Marsylii do Olsztyna przez Londyn Stansted. Z powodu erupcji wulkanu na Islandii w 2010 r. dojazdy na uczelnię zostały utrudnione. Musiałam zdecydować: czy wybieram pracę czy studia. Uznałam, że studia są ważniejsze, a do Marsylii zawsze mogę wrócić.

Anna zostawiła więc pracę w Marsylii i wróciła do rodzinnego domu. Bardzo szybko znalazła sobie nową pracę – w polskim oddziale francuskiej firmy wytwarzającej budynki modułowe.

Tyranie po polsku

- Zajmowałam się tam wszystkim od kosztorysowania, przygotowywania przetargów publicznych, rozwoju produktu „Budynków Modułowych”, wspierania dzialu handlowego, przeprojektowywania tych modułów, przez zaopatrzenie, kontrolę montażu po rozliczenie budowy i przekazanie zysków księgowości. Praca była bardzo ciekawa i rozwijająca. Zupełnie coś innego niż w poprzednich firmach. Tam na ogół zadania były zaplanowane, podzielone. Każdy robił co do niego należało i nie wychylał się. W tej firmie miałam wszystko na głowie i miałam głos decyzyjny. To mnie kręciło, pomimo, że u nas pracodawcy chcą z człowieka wycisnąć wszystko. Spałam po 3-4 godziny na dobę. Nadzorowałam budowy w całej Polsce i Europie. Tyrałam tak 3,5 roku.

Claim na 2 miliony funtów

W 2015 r. Anna dostała propozycję pracy w firmie z Londynu, która wykonywała fasady na 2 wielkich obiektach. Trafiła na obiekt mniejszy. Wartość tego kontraktu wynosiła 5 mln funtów.

- Z poprzednich prac byłam przyzwyczajona do cotygodniowego raportowania postępów robót. Tak też robiłam i tu w Londynie. Szybko zauważyłam, że projekt fasady ma wiele błędów i wymaga poprawek. Opisywałam to w raportach. Ponieważ zostało to udokumentowane, inwestora, musiał on dopłacić naszej firmie o 2 mln funtów więcej niż wynosiła wartość kontraktu. To się u nich nazywa claim. To był dla nich wszystkich ciężki szok. Jakaś mała blondynka z Polski zrobiła claim na 2 miliony!

Po zakończeniu tej budowy szef dał mi drugi większy projekt, który tonął w długach. Tutaj kontrakt był na 20 mln funtów. Inwestor od razu zaprotestował.

Ona ma rację

„Nie chcę jej, zabierz ją” – nalegał inwestor na szefa Ani, ale ten się nie ugiął.

- Poprosił mnie tylko, abym raporty przesyłała wyłącznie do biura działu handlowego. Nie chciał nadmiernie stresować inwestora, kolejnym roszczeniem finansowym. Szef wiedział, że kontrakt był opóźniony i zadłużony. Miałam wyprowadzić kontrakt na prostą i dostarczyć go w terminie. Na pierwszym zebraniu, na które poszłam project manager od głównego wykonawcy – wielki chłop – wyrzucał swoją frustrację na zebranych tam kierowników projektów – podwykonawców pracujących na tej budowie. Odnosił się w bardzo wulgarny sposób do wszystkich panów siedzących wokół stołu, rugając ich bezpardonowo. Zgodnie ze swoim zwyczajem, w podobnym tonie zaczął mówić do mnie. Byłam odpowiedzialna za największą cześć kontraktu, ale to on czuł się tam panem i Bogiem. Kiedy skończył, powiedziałam mu.

- Jestem kobietą i należy mi się szacunek. Nie pozwalam w taki sposób odnosić się do mnie, ani pozostałych kierowników.

Faceta zatkało, ale się zastosował. Od tamtej pory zakończyły się prześladowania podwykonawców. Inwestor uważał na każde wypowiedziane słowo. Jednak ja miałam z nim na pieńku do końca kontraktu. Kłopoty sprawiali mi także młodzi inżynierowie. Mieli wybujałe ego, a umiejętność i wiedzę niewielkie i nie chcieli mnie słuchać. – W końcu co ta baba może wiedzieć i do tego blondynka – mówili. Wsparcie dawali mi jednak starsi kierownicy budowy. Dyscyplinowali młodych: „Macie tak robić, jak ona wam mówi. Ona ma rację. To ona jest szefem i ponosi odpowiedzialność za projekt” – dyscyplinowali ich.

Na koniec kontraktu, project manager od generalnego wykonawcy podziękował mi przez uściśnięcie dłoni. Tym samym potwierdził moje wysokie kompetencje. Kontrakt został dostarczony w terminie, bez zadłużenia. Wszyscy byli zadowoleni, bo wyprowadziłam na prostą zagrożony projekt i do tego bez żadnych wypadków na budowie.

W Londynie na swoim

Rok 2018. Anna zdecydowała się pójść na swoje. Założyła 2 firmy. Jedną – Strattum Consulting Ltd – zajmująca się projektowanie budynków i budowli (zarówno architektury jak i konstrukcji) oraz oferującą klientom pełen nadzór nad procesem inwestycyjnym. Jej claim i wyprowadzenie na prostą drugiego kontraktu uczyniły ją w środowisku londyńskim znaną. Nie ma więc kłopotów ze znalezieniem klientów. Obecnie prowadzi rewitalizację obiektów nad Tamizą we wschodniej części Londynu. Drugą firmę założyła dla przyjemności. To firma Strattum Innovations Ltd – jest to firma świadcząca usługi … kowalskie.

- Zawsze lubiłam rysować i w tej firmie spełniam się projektując ogrodzenia, balustrady, bramy, meble, rzeźby itd. To mi sprawia wiele przyjemności – zapewnia.

Obie jej firmy to firmy jednoosobowe. Wszystko to, czego sama nie robi, zleca podwykonawcom. Dlaczego?

- Bo w Wielkiej Brytania lepiej opłaca się mieć firmę niż być pracownikiem najemnym. Za tę samą pracę wykonywaną jako firma płaci się o 30 % mniejsze podatki niż gdyby wykonywał ją pracownik najemny. Taki system pobudza ludzi do przedsiębiorczości.

Anna bardzo lubi Londyn, czuje się w nim jak w domu. Zwiedza miasto, chodzi do muzeów, teatrów, ale tęskni za rodziną i dlatego nie wie, czy zostanie w Londynie na stale. A póki co – intensywnie uczy się francuskiego.

Lech Kryszałowicz


Komentarze nie są dozwolone.