REFLEKSYJNY ŁABĘDZI ŚPIEW STAREGO KOMBATANTA

Burza” Ułan Zwiadu Konnego I. Brygady II. Zgrupowania Armii Krajowej i uczestnik Bitwy pod Krawczunami w 75 Rocznicę Bitwy II Północnego Zgrupowania Armii Krajowej z wojskiem niemieckim pod Krawczunami, udanej ucieczki z Miednik, z obozu internowanych żołnierzy Armii Krajowej i zmiany rodowego nazwiska Sokołowski na przybrane Krzymowski wydał książkę pt: „ REFLEKSYJNY ŁABĘDZI ŚPIEW STAREGO KOMBATANTA” . Tę amatorska twórczość z dziesiątej dekady życia – jak napisał- zadedykował bratu Zygmuntowi Krzymowskiemu, ułanowi Zwiadu Konnego I Brygady„Pociskowi” , uczestnikowi bitwy pod Krawczunami oraz nieżyjącej już Matce Jadwidze Sokołowskiej i i żyjącej siostrze Irenie Świrskiej, które w Onżadowie nas bezimiennych uciekinierów witały w lipcu 1944 r.

 

W książce autor na 80 stronach publikował 25 utworów zawierających Jego wspomnienia, odczucia i refleksje z czasów wojny. Tadeusz K. Burza we wstępnie podkreślił, że „..to nie są wiersze! Jest to tekst wolny od obowiązujących w poezji zasad. Nigdy nie byłem poetą, nie mam takich ambicji, a przede wszystkim kwalifikacji Uważam, te twórca wierszy (poezji), musi stosować, pewne obowiązujące w tej twórczości zasady. Pisząc swój „łabędzi śpiew”, chciałem być wolny od obowiązku stosowania zasad przyjętych w twórczości poetyckiej. Nie mam opanowanego warsztatu literackiego i nie jest to właściwy czas w moim życiu, na jego opanowywanie. Dlatego postanowiłem, w prostym tekście wyrazić swoje, myśli, wrażenia, wyobrażenia, odczucia, refleksje i romantyczne nastroje. Być może wynikające z mojej osobowości, a może odziedziczone po przodkach, po ojcu i matce, wywodzących się z romantycznych kresów wschodnich

Pisałem w sposób wolny, nie krępowany obowiązującymi w poezji zasadami Chciałem swoje myśli i odczucia przedstawić w takiej formie, w której, jak mi się wydawało, tekst będzie łatwym do czytania, zrozumienia, będzie śpiewny, czyli będzie owym łabędzim śpiewem. Człowieka, kończącego długie i burzliwe życie”.

Gratulujemy Autorowi i publikujemy trzy utwory z tej książki.

 

Ułan „Pocisk”

Trzynastego lipca,

czterdziestego czwartego

roku,

przy brzegu lasu,

na podwileńskim

pagórka stoku,

tu na ziemi,

a może i w niebie,

leżeli w długim wojskowym szeregu,

kilkudziesięciu,

obok siebie.

Mundury zielone,

a na ramieniu opaski

biało-czerwone.

Twarz każdego

czapką przykryta.

Cisza wokół,

cisza śmiertelna,

tak jak w zmarłych ciele,

choć echo strzałów

i granatów huki,

krążą w przestworzach,

nad Krawczunami.

I tylko z pobliskiego lasu

śpiewające ptaki,

i cichy szum drzew starych,

życia dawały znaki.

Z grupy pod lasem stojących żołnierzy,

jeden podchodzi

do martwych szeregu,

i kolejno unosi czapkę,

aby odsłonić

twarz zmarłego.

To ułan „Pocisk”.

On patrzy,

dech swój wstrzymuje

na chwilę,

ale twarz czapką z powrotem przykrywa,

i do następnego trupa,

podchodzi nieśmiało.

On szuka brata,

szuka „Burzy”,

ale jego tu nie było.

 

Ułan „Burza”

Trzynastego lipca

czterdziestego czwartego

roku,

na podwileńskim pagórka stoku

za wsią Krawczuny,

gdzie zwykle pasły się krowy,

gdzie ze spokojem

przebiegały sarny,

drogą piaszczystą,

jechał wojenny,

wóz sanitarny.

Na drabiniastym wozie

słomą wyścielonym,

ranni,

leżeli obok siebie

jak niemowlęta.

A wśród nich

ułan Burza,

ten,

co nie wiele pamięta,

ten co go siostry

obok martwego

konia

znalazły.

On tak niedawno

w szalonym galopie

wśród kul świecących,

pędził przed siebie

nad koniem schylony,

i z zastrzelonym koniem,

spadł w tę przepaść,

co przerwała czucie,

co o świcie,

zgniotła mu pamięć,

przytłumiła życie.

Ale teraz,

przez przymknięte oczy

na sanitarnym leżąc wozie,

gdzieś koło południa,

on widzi już skrawek nieba,

zapewne słyszy,

mówić za wiele nie może.

Ale czy trzeba?

Starczy oddychać,

żyje bo dyszy.

A obok inny żołnierz leży,

też żyje

bo wzywa Boga,

bo jęczeć potrafi,

bo boli go kulą

poszarpana noga.

 

Leśny, Szopena żałobny marsz

W każdą rocznicę wojny końca,

w dniu ósmego maja,

zamiast na placu wojennych defilad

słuchać tupotu żołnierskich butów,

i zgrzytu czołgów gąsienic,

wchodzę w głąb polskiego lasu,

i słucham wzniosłej melodii,

minionego,

tragicznego czasu.

Płynie ona z powiewem wiatru,

z pokłonem drzew starych,

płynie po szczytach świerków i sosen,

bo to jest leśny Szopena

żałobny marsz.

Ten marsz,

to pieśń refleksyjna,

zawsze smutna, żałosna,

pieśń tragiczna,

nigdy radosna

Ta leśna pieśń,

ma źródło żałości w drzewach ciele.

Choć drzewa wchłaniają słońca promienie,

choć las jest słońcem karmiony,

latem, jesienią, zimą i wiosną,

by żyć, zabijać nie musi,

to jednak, w drzewach ciele,

są ongiś zabitych atomy,

i są tam,

ludzkie cząstki,

co przez korzenie,

do drzewa wnikały przez lata.

Pieśń lasu płynie po szczytach

drzew starych,

z podwarszawskich Palmir,

z lasów Treblinki,

z lasów Sobiboru,

gdzie krew i rozpacz w ziemię wrastały.

Płynie też pieśń lasu,

z daleka od wschodu,

od Ponar Wileńskich,

od lasów Wołynia,

od tajg syberyjskich,

i lasów Katynia.

Po szczytach świerków i sosen

płynie melodia marszu Szopena,

pieśń serdeczna

Polskiego Narodu.

Bo pieśń ta leśna,

ten smutny szept lasu,

to myśli zmarłych echo,

echo rozpaczy minionego czasu.

W tej leśnej pieśni,

brzmią nie dzwonów dźwięki,

co towarzyszą w ostatniej drodze,

lecz słychać strzałów echa,

i w tym lasu szumie,

w tej leśnej pieśni,

ciągle też słychać

krzyk rozpaczy

żydowskich kobiet,

i ich dzieci.

W ciele drzew starych

wszyscy oni żyją,

bo żyć nakazują

im słońca promienie,

co z martwych atomów

nowe życie tworzą,

i od korzeni do koron

wędrować każą.

***

Ale dziś, po latach,

las pacyfista,

w swym leśnym szumie

i w swojej pieśni,

przesyła też drzew tych błaganie,

by nigdy więcej

ludzkie atomy,

nie pięły się w górę,

do drzewa korony.

Tadeusz K. Burza

 

Komentarze nie są dozwolone.