Wspomnienie śp. Arcybiskupa Seniora Wojciecha Ziemby

10 czerwca 2017 roku w kościele seminaryjnym w Redykajnach podczas uroczystej mszy św. dziękowano Bogu za 50-lecie kapłaństwa i 35-lecie święceń biskupich arb. Wojciecha Ziemby.

22 kwietnia 2021 Olsztyn obiegła wiadomość, że poprzedniego dnia,wieczorem odszedł do Domu Ojca.

Arcybiskup Wojciech Ziemba związany był z naszą Wspólnotą Akademicką. W 2011 roku otrzymał tytuł doctora honoris causa Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Mirosław Rogalski w oparciu o tekst, który zamieścił w Kalendarzu Olsztyńskim 2018, przypomina najciekawsze fragmenty z życiorysu  warmińskiego kapłana i biskupa, pochodzącego z Południa Polski. Jest to pokłosie rozmowy nagranej przed mikrofonem Radia Olsztyn wspólnie z Mirosławem Sochackim o rodzinnych stronach i spotkaniu z Warmią, o ludziach, których śp. Arcybiskup napotkał na swej drodze i których zachował w życzliwej pamięci.

 

Ku Olsztynowi

 

Seminaria duchowne na południu Polski zawsze miały wielu kandydatów do kapłaństwa. W okresie powojennym było ich tylu, że niektórym sugerowano, by udali się na studia do odległych diecezji na północy. W owym czasie na Warmię przybyło wielu młodych z diecezji krakowskiej, tarnowskiej, przemyskiej i innych. Kiedy po wakacjach lub świątecznej przerwie wracali na studia do Olsztyna, spotykali się na dworcu w Krakowie. Na peronie czarno było od sutann, bo tak liczna była to grupa kleryków. Wśród nich był przyszły Metropolita Warmiński.

Arcybiskup Wojciech Ziemba pochodził z Diecezji Tarnowskiej. Historycznie to Galicja, dawny zabór austriacki. Rodzina ze strony mamy i taty wywodziła się z dwóch różnych parafii. Jedna to Wadowice Górne, druga Wadowice Dolne. Nie mają one nic wspólnego z Wadowicami „papieskimi”, położonymi u podnóża Beskidu Małego. W Jego rodzinnej okolicy nie ma ani jednej górki. Są to bowiem tereny nadwiślańskie, niedaleko Mielca, w województwie podkarpackim. Gdy w 1960 roku pierwszy raz przyjechał do Olsztyna zapisać się do seminarium, wydawał się obcy ten kraj. Krajobrazowo wszystko wyglądało inaczej. Na południu Polski wsie duże, gęsto zabudowane, a tutaj gdzieś poukrywane w dolinkach, między lasami i łąkami.

 

Koszmar wojny oczyma dziecka

Urodził się w 1941 roku. Z dzieciństwa pamięta wojenne epizody, kiedy Niemcy cofali się, a front jakiś czas stał na Wisłoce. Gdy ich miejscowość znalazła się w obrębie działań frontowych, schowali się niedaleko w jakimś domu. Wszyscy się modlili. Z tego okresu pamięta Rosjan, którzy małolatów częstowali cukierkami. Pewnego dnia z młodszym bratem znaleźli się między walczącymi stronami. Wówczas żołnierz wyprowadził ich w bezpieczne miejsce. Zapamiętał też pobyt w schronie, przez który rosyjski czołg miał przejechać. Na szczęście sąsiadka zachowała zimną krew, wyskoczyła i żołnierze oceniwszy sytuację pojechali inną drogą. Finałem tych przeżyć był pożar gospodarstwa, które po przejściu frontu tylko częściowo ocalało. Zostali bez niczego. Rodzice, czwórka dzieci, jedna krowa i taki niewielki wózek. Rozpoczęli od odbudowy mieszkania. Po pewnym  czasie znalazł się koń z UNRRY i kozy. Znający się na rzeczy lekarz mówił po latach – wszyscy byli zdrowi dzięki temu, że pili kozie mleko.

 

Dorastanie i nauka

-Gospodarstwo nasze – wspominał arcybiskup Ziemba – było niewielkie – 6 może 7 hektarów. Na tamte warunki – w okresie powojennym – spotkaliśmy się z określeniem kułak. Pracowali ciężko, by z niewielkiego kawałka ziemi osiągnąć dużo. Współpraca z sąsiadami, to normalne. Praca w polu, wykopki i omłoty to wszystko działo się wspólnie. Jeden drugiemu pomagał. Myśmy się tak wychowali. Do tego doszła ambicja, że trzeba dzieci kształcić.

 

Patriotyczne wychowanie

-Rodzice mieli wykształcenie podstawowe, ale dobrze byli zorientowani we wszystkim. Mama czytała powieści historyczne. Kiedyś z bratem rozmawialiśmy o zdarzeniu, które miało miejsce podczas panowania któregoś z królów Polski. Mama podpowiedziała, że to był ten i ten. I tak rzeczywiście było. Do średniej szkoły chodziliśmy wszyscy, bo rodzice wpajali, że wartość człowieka zależy od poznania świata. To też rzuciło światło na moją przyszłość. Taka opinia była, że kto się dobrze uczy, ten nadaje się do Tarnowa, do seminarium. To zarazem oznaczało duży szacunek do księży i do nauczycieli.

Zwracano też uwagę na zaszczepienie patriotyzmu. Tata wspominał, że w jego szkole – choć były to czasy austriackiego zaboru – nauka odbywała się w języku polskim. Nauczyciel często dzieciom mówił: Pamiętajcie, Polska zmartwychwstanie. A dzieci pytały: Jak to się stanie? Przecież takie potężne państwa – Austria, Rosja, Niemcy. Odpowiadał: Wojsko Świętej Jadwigi przyjdzie i wyswobodzi. Nawiązywał w ten sposób do legendy o rycerzach ukrytych w Tatrach. To wszystko świadczy, w jakiej atmosferze dzieci były wychowywane.

Maturę zdał w 1958 roku. Nie miał jeszcze skończonych 17 lat. Zabrakło wyobraźni, co robić po maturze. Znalazł pracę w Mielcu, w powiatowej radzie, w wydziale finansowym. Przepracował tam dwa lata. Nie żałuje tego, bo przynajmniej wie, jak to wygląda. Wtedy ta praca była mocno upolityczniona i na dłuższą metę tam by nie został. Przypuszcza, że spławiliby go wcześniej czy później. Jemu ciągle krążyła po głowie inna myśl i po dwóch latach.

-Kiedyś idąc do pracy, zeszliśmy się z kierownikiem szkoły podstawowej, który mnie znał od małego. I tak rozmawiamy, a on mówi: ty powinieneś iść do seminarium. Coś mu odmruknąłem, ale to stało się bardzo ważne, że ktoś mówi o tym, o czym ja myślę. To było takie potwierdzenie mych planów.

 

Z Galicji na Świętą Warmię

-Byłem 2 lata po maturze, a Tarnów miał bardzo dużo kandydatów. Zachęcono mnie, abym się udał do jednej z diecezji, które prosiły o wsparcie, do Olsztyna lub do Gdańska. A ponieważ z mojej parafii jeden starszy kolega już tutaj był, to wybrałem Olsztyn.  Ciocia, siostra mojej mamy, moja matka chrzestna, gdy dowiedziała się o tym, to opowiedziała mi o Gietrzwałdzie. Okazało się, że w Galicji w XIX wieku był żywy kontakt z zaborem pruskim. Ponieważ Matka Boża przemówiła do dzieci w Gietrzwałdzie w języku polskim, znalazło to bardzo głośny odzew również na południu Polski. Odebrano to mniej w sensie religijnym, a bardziej patriotycznym, polskim. 14 sierpnia 1960 roku przyjechałem po raz pierwszy do Olsztyna, żeby złożyć dokumenty. Pierwszy obraz miasta jaki mam przed oczyma: wiadukty, wieże kościołów, zamek i tramwaje.

 

Pierwsze obserwacje i porównania

-Tamte lata wspominam z ogromną wdzięcznością i satysfakcją. Władze seminaryjne, a konkretnie biskup Julian Wojtkowski, jako prefekt i opiekun pierwszego roku dbał o to, żebyśmy w miarę możliwości szybko poznali wokół nas to co najważniejsze. Udaliśmy się do Fromborka, zatrzymując się w Braniewie przy ruinach kościoła św. Katarzyny. Frombork, Kopernik – to zrobiło wrażenie, ale przede wszystkim to coś zupełnie innego, coś nowego. Nieco inaczej zapamiętałem pielgrzymkę do Świętej Lipki. W którąś niedzielę października pojechaliśmy koleją do Reszla i poszliśmy pieszo do Świętej Lipki. Siąpiła jesienne mżawka. W pewnym momencie po lewej stronie drogi zobaczyłem pole i grupę ludzi, kopiących ziemniaki. Domyśliłem się, że to PGR, których u nas nie było. Tutaj nowy, zupełnie inny świat i ci ludzie pracujący na deszczu. To kolejny obraz, który utkwił w pamięci…Święta Lipka, piękny kościół. Można się zachwycać. Jednak narzuciła się inna obyczajowość, różnice kulturowe, które też zrobiły wrażenie. Śpiewy, pieśni niby te same, ale melodie inne, nie te zapamiętane z rodzinnych stron. Ponadto inne domy, inny krajobraz, inny klimat. Tam więcej porządku, tutaj widziało się opuszczenie. Teraz, po latach te tereny są uporządkowane, ale wówczas było zupełnie inaczej. Obecnie patrzę na wszystko innymi oczyma, zwłaszcza gdy poznałem historię, ludzi oraz wszystkie inne uwarunkowania.

 

Pochwała Hosianum

-Nasze warmińskie seminarium odzwierciedlało skomplikowaną sytuację polityczną i  ideologiczną, która była po wojnie. Tego nie przeżyli w Tarnowie, gdzie był budynek ten sam od wielu lat. Tak samo w Płocku, to samo w Warszawie. Natomiast myśmy zaczynali od nowa. Oczywiście pamiętamy, że seminarium od wieków było w Braniewie. Zostało jednak spalone i zrujnowane. Tak więc reaktywowane w 1949 roku Wyższe Seminarium  Duchowne w Olsztynie było bez swej siedziby. Stąd starania o obiekt przy ulicy Mariańskiej. Sytuacja pogorszyła się, gdy ukazała się ustawa o tym, że wszelka własność, jaka tu jest – kościelna czy poniemiecka, to własność państwowa. To nas pozbawiło możliwości dysponowania swoimi budynkami.    Nawiasem mówiąc wszystko to nie do końca było przemyślane. Byli u nas Warmiacy, którzy bardzo się dziwili, że to jest poniemieckie, skoro oni budowali kościół, kaplicę i plebanię. Nie mogli tego pojąć. Co więcej, ta ustawa uznająca, że jest to mienie poniemieckie, nie nawiązała do ponad 300-letniej tradycji polskiej na tych ziemiach. Nowe prawo przekreśliło całą przeszłość uznając, że my na Warmii mamy mienie poniemieckie, a nie odzyskane, polskie.  W wyniku takiego splotu okoliczności seminarium długo szukało swego miejsca. Korzystało między innymi z pomieszczeń kościelnych przy ulicy Kopernika. W czerwcu 1962 roku władze państwowe eksmitowały seminarium z ulicy Mariańskiej i przydzieliły budynek przy placu Bema. W czasie wakacji przewieźliśmy tam cały sprzęt. Jeszcze później, gdy wzrosła liczba kleryków, przystosowano zabudowania po kapitulne w Dobrym Mieście i tam umieszczono rok pierwszy. Nasze seminarium było w kilku miejscach do czasu, gdy udało się wybudować budynek w Redykajnach. To nie było proste. Miałem zlecone przez biskupa Jana Obłąka zadanie rozpoczęcia starań o tę budowę. Trwało to sporo lat. Dopiero Solidarność ruszyła i mogliśmy to dokończyć…

-Wróćmy do kształcenia. Filozofia i teologia wszędzie jest jednakowa. To wspólna płaszczyzna, która łączy seminaria. Natomiast nasze seminarium wyróżnia pewna specyfika. Przekonałem się o tym w Ełku. Tam diecezję utworzono z części diecezji łomżyńskiej i części warmińskiej. Łomżyńska tradycyjna, taka zamknięta. Księża, którzy z tych stron pochodzili mieli poczucie braterstwa, czasem pokrewieństwa, ale co się dzieje poza diecezją nie bardzo wiedzieli. Księża nasi byli przygotowani do spotkań z różnymi ludźmi. Wiedzieli, że tutaj żyje taka mieszanka, że społeczeństwo warmińskie, olsztyńskie, czy warmińsko-mazurskie w dalszym ciągu się kształtuje. To był proces bardzo żywy i piękny. Podobny efekt dało zabieranie kleryków do wojska. Księża, którzy byli w wojsku otrzymali jakby nową perspektywę i zaczęli szerzej patrzeć na sprawy Kościoła i państwa. To był taki pozytyw nie zaplanowany przez nikogo.

 

Wojsko, kolejne doświadczenie

-Co roku stawialiśmy się przed wojskową komisją rekrutacyjną, ale byliśmy odraczani. W pewnym momencie okazało się, że jakiś procent seminarzystów z kategorią A pójdzie do wojska. Ja byłem ostatni w tej grupie z nazwiskiem na Z, a już kolega na Ż nie został wcielony. Służyłem w 7 Ciężkim Pułku Pontonowym w Dęblinie. Zostałem zakwalifikowany do szkoły podoficerskiej.

Indoktrynacja była – i tak i nie. To wszystko zależało od człowieka. Te pogadanki światopoglądowe prowadził dowódca kompanii i w pewnym momencie powiedział: wy możecie myśleć co chcecie, ale ja to muszę wyłożyć. Trudno mieć mu za złe. Żalu do nikogo nie mam.  Z władzami seminarium mieliśmy taki układ, że możemy zdawać egzaminy – część przed pójściem do wojska i część później. Zabraliśmy z sobą skrypty i w wolnym czasie próbowaliśmy się uczyć. Oczywiście pojawiły się trudności, bo książki trzeba było mieć. Koledzy zauważyli, że jeden gorliwy polityczny w czasie posiłku lub ćwiczeń rewiduje nasze szafki i zabiera książki. To oni  wzięli i trzymali nasze książki u siebie. Często uczyłem się w czasie zajęć. Mój pluton specjalizował się w budowaniu pontonów i mostów. Zgraliśmy się i dobrze opanowaliśmy sztukę łączenia elementów. Wówczas było dużo wolnego czasu. Towarzystwo odpoczywało, a ja brałem skrypty i czytałem. W rezultacie na tych dwóch latach wojska straciłem jeden rok studiów. Zostałem zabrany z czwartego roku, a wróciłem na rok piąty.

 

Pierwsza parafia, pierwszy proboszcz

-To kolejne życiowe doświadczenie tym bardziej, że parafia Świętej Katarzyny w Kętrzynie to dla mnie jakby dwa światy. Po pierwsze to ludzie, w większości z Wileńszczyzny, których niekiedy nie mogłem zrozumieć, zwłaszcza ludzi starszych. A drugie to proboszcz, który pochodził z Powiśla. Uczęszczał w Kwidzynie do gimnazjum niemieckiego, ale wówczas odrodziła się Polska. Jego wioska po plebiscycie została w Niemczech. By mieć polską maturę, pojechał do Grudziądza złożyć drugi egzamin po polsku. Jedynie z matematyki odpowiadał po niemiecku, bo było łatwiej. Wielu parafian mówiło, że to Niemiec, bo nazwisko Alojzy Neuman, ale matka z domu Wróblewska. On był bardzo wykształcony. Odbył przed wojną studia w Rzymie z Teologii Fundamentalnej, znał języki obce. Taki ksiądz, który wiele nie mówił, ale był świetnym przykładem dla młodego księdza wychowanego i wykształconego w zupełnie innych realiach. Właśnie dlatego wspominam Go bardzo dobrze i Kętrzyn też ogromnie dobrze, bo te dwa lata stały się niezwykle ważne. Potem była olsztyńska katedra u księdza proboszcza Tadeusza Borkowskiego, a po roku studia specjalistyczne z Pisma Świętego.

 

Olsztyn stał się moim miastem

-To był proces. Poznawałem nowych ludzi, szczególnie tych ze wschodu. Między innymi jedną i drugą rodzinę z Wilna – pobożni, patrioci i tacy bardzo przyjaźni. Ponadto dostrzegłem dwa światy, mocniej zróżnicowane niż w Kętrzynie. Przekonałem się o tym przed świętami, gdy w Wigilię została ogłoszona spowiedź przed i po południu. Potem miała być wieczerza. Tymczasem kolejka przy konfesjonale jest i jest – godzina 18.00, godzina 19.00, godzina 20.00 i jeszcze ludzie się pojawiają. Z drugim wikariuszem byliśmy zaskoczeni. Okazało się, że Warmiacy, których wtedy było około 1.000 w parafii, nie znali wieczerzy wigilijnej, a po południu i do pasterki u nich był czas na spowiedź. To był nowy świat, który odkrywaliśmy, nowe obyczaje. Po czterech latach studiów na KUL-u widzenie Olsztyna zmieniło się ponownie.

-W seminarium pełniłem funkcję prefekta, wicerektora i rektora. Doszedłem do wniosku, że trzeba coś więcej i umówiłem się z proboszczem katedralnym, żeby raz w miesiącu zrobić takie studium wieczorowe. Program obmyśliłem, profesorów poprosiłem, żeby tematy przygotowali. W domu katechetycznym przy ulicy Staszica była jedna sala. Podczas wykładów pełniutka, około 100 osób. Tak było przez cały rok. W ten sposób ujawniła się chęć poznawania historii Kościoła i Pisma Świętego. Lata 1974 – 1975, komunistyczne niby, a my mieliśmy pełno ludzi. Potem pojechałem na rok do Rzymu i ksiądz profesor Marian Borzyszkowski z tego stworzył Studium Teologiczne, później Instytut Teologiczny, który po latach wszedł w skład Uniwersytetu i Wydziału Teologicznego. Wszystko zaczęło się z niczego. W Instytucie Kultury Chrześcijańskiej, który przez lata prowadził ksiądz Stanisław Kozakiewicz, miałem kiedyś spotkanie. Uczestniczący w nim z przymrużeniem oka przypomnieli mi, że… była taka „Sorbona” i my z niej jesteśmy. Widać taka potrzeba wówczas była wśród ludzi, bo pomimo indoktrynacji i propagandy oni myśleli po swojemu, czekali tylko na pomoc.

 

Geneza biskupiego zawołania

– Kiedy wróciłem z Rzymu ukazała się encyklika o Bożym Miłosierdziu. Ówczesny biskup warmiński, późniejszy kardynał Józef Glemp, jako takiemu świeżemu zlecił opracowanie referatu, żeby przedstawić księżom dziekanom tę encyklikę. Musiałem się w nią zagłębić, wczytać raz, drugi i trzeci. Znalazłem tam wiele ciekawych rzeczy. Między innymi słowa Świętego Pawła z Listu do Efezjan. Potem zgłębiłem przepiękną definicję Miłosierdzia. Mianowicie Ojciec Święty mówi: „Miłosierdzie jest odkrywaniem dobra spod wszelkich nawarstwień zła”. Nic dodać, nic ująć. Kiedy rok po tym referacie otrzymałem biskupią nominację, to byłem przekonany, że ja od tej encykliki nie odejdę. „Bóg bogaty w Miłosierdzie” (Ef 2,4) to nie jest klasyczne zawołanie, bo powinno być krótsze trochę. Niemniej widzę, że trafiłem w dziesiątkę, bo całe przesłanie św. Jana Pawła II było dokładnie w duchu Miłosierdzia. On kanonizował Świętą Faustynę i podpisał dekrety beatyfikacji księdza Michała Sopoćki, a potem ustanowił Niedzielę Miłosierdzia Bożego.

 

Z przypadku nic się nie dzieje

- Nominacji biskupiej się nie spodziewałem. Z Rzymu wróciłem świeżo po studiach, rok–dwa i już to się stało. Miałem 41 lat. Akurat 15-lecie kapłaństwa i to radykalnie zmieniło moją pracę. To znów inny punkt widzenia. Tym bardziej, że biskup Jan Obłąk wkrótce podupadł na zdrowiu.

Ksiądz Wojciech Ziemba był biskupem pomocniczym 10 lat. W latach 1990/1991 przypadło Mu zadanie organizacji pielgrzymki Ojca Świętego do Olsztyna.

-Przygotowanie pielgrzymki było rzeczywiście zadaniem poważnym i „Bogu dzięki” wyszło. Można powiedzieć, że rozpoczęło się to o wiele wcześniej, mianowicie od wizyty Ojca Świętego w 1983 roku  we Wrocławiu. Wtedy władze ówczesne nie chciały zgodzić się na Wrocław (tam Solidarność była bardzo mocna) i proponowały między innymi Olsztyn. Myśmy się zorientowali, że możemy mieć szanse. Naszym sojusznikiem niewątpliwie był pierwszy po wielu latach Nuncjusz Apostolski w Polsce arcybiskup Józef Kowalczyk, kapłan wywodzący się z Warmii. I już wtedy zaczęliśmy myśleć jak tę pielgrzymkę zorganizować. Pamiętam, że z księdzem profesorem Władysławem Nowakiem w mieście i w okolicach szukaliśmy takiego miejsca. Dajtki wchodziły w grę i Gryźliny i o Gietrzwałdzie się mówiło, ale najbardziej spodobał się ten plac przy stadionie – w centrum, łatwe dojście, łatwe rozejście się i tak dalej. Mówię o tym, bo kiedy rzeczywiście doszło do projektów, żeby Ojciec Święty gościł w Olsztynie, to myśmy mieli lokalizację. To było bardzo dużo.    Z kolejnych zasadniczych spraw to bym wymienił pierwsze spotkanie organizacyjne w urzędzie wojewódzkim, w tej dużej sali. Ówczesny Biskup Warmiński Edmund Piszcz wysłał mnie na to zebranie. Nie bardzo wiedziałem co ja mam mówić i nie bardzo wiedziałem kto tam jest. Potem ktoś przedstawił, że są to dyrektorzy przedsiębiorstw i różnego rodzaju instytucji, którzy są gotowi do współpracy. W swoim wystąpieniu taką myśl rozwinąłem, że będzie to zdarzenie w dziejach Olsztyna bez precedensu. Papież przyjeżdża, w dodatku z noclegiem. Wypadałaby ten pobyt tak zorganizować, żebyśmy te dni wspominali zawsze z dumą. Przecież wszystko co zrobimy u nas zostanie.

-To spotkanie zapoczątkowało wszystkie działania, a ludzie z życzliwością zaczęli na to patrzeć. Jeszcze Ojciec Święty nie przyjechał, a pierwszy skutek pielgrzymki był taki, że mówiliśmy ze sobą wspólnym językiem. Pamiętajmy, to był  1991 rok. Ja mieszkałem na Staszica i aby omówić pewne sprawy, zaprosiłem do siebie policjantów. Oni po latach wspominali: „Myśmy szli z takim niepokojem, co tam będzie w tej kurii, bo to po raz pierwszy”. Potem była to już stała forma kontaktów i tak przełamało się te lody. Ta współpraca w działaniach, których Ojciec Święty był powodem, przyczyniła się do stabilizacji politycznej i społecznej.

 

Ełk. Gdy wszystko było pierwsze

– Życie kapłańskie zmienia człowieka, bo ustawia w pewnej strukturze. Biskupstwo jeszcze bardziej, natomiast nowa diecezja… Od pierwszego dnia w Ełku byłem świadomy tego, że piszę i podpisuję historyczne dokumenty. Diecezja powstała 25 marca 1992 roku, seminarium ustanowiłem już 16 kwietnia. Niewiele czasu, nie mając ani budynku, ani kadry. Dokument jednak jest i wtedy pomyślałem sobie: Nie tak dawno seminarium warmińskie obchodziło 400 lat. Ja jestem teraz przy początku następnego. Cokolwiek się stanie, zawsze będą sięgać do tego pierwszego dokumentu. Potem tworzenie sądu biskupiego i nominacje, nowe parafie i kolejne nominacje. Synod po kilku latach, bo diecezja powstała jakby z dwóch tradycji – łomżyńskiej i warmińskiej. Trzeba było to ujednolicić.

– W Ełku poznałem problem litewski, bo w Puńsku i w Sejnach jest spora grupa Litwinów. Po raz pierwszy zetknąłem się z tym językiem i trochę się go nauczyłem. Nawiązaliśmy kontakt z biskupami z Litwy, na uroczystościach wzajemnie bywaliśmy. Język tamtejszy nie jest taki łatwy, ale odważyłem się do nich przemawiać po litewsku. Zostało odebrane to bardzo sympatycznie. Oni widzieli w tym szacunek dla swojego języka, kraju i kultury.

– Najważniejsze wydarzenie to pielgrzymka papieska, rozbudowana o odpoczynek nad Wigrami. To był 1999 rok. Doświadczenie olsztyńskie bardzo mi pomogło. Rozmawiałem z samorządami, grupami, zakładami i tak dalej. Oni pewne zadania wzięli na siebie i  je solidnie wykonali. To był taki zryw nadzwyczajnego zaangażowania się ludzi. Nigdy takiego czegoś w Polsce nie było, żeby Ojciec Święty odwiedził rolnika. Był gospodarz, żona i dzieci oraz sąsiedzi. Opowiadali jak się żyje, gdzie pracują, gdzie dzieci wyjechały. Taki jeden „gaduła” między nimi mówi: Ojcze Święty tu było dawniej o wiele więcej ludzi. A gdzie się podziali? A wyjechali. A gdzie wyjechali? A szczęścia szukać. A daleko? Do Suwałk. Na to Ojciec Święty: O to nie daleko.

– Wieczorem kolacja – po całym dniu pływania po jeziorach – Jan Paweł II miał prawo być zmęczony. Chór przygranicznej parafii z Szypliszek śpiewał bardzo pięknie ludowe piosenki po polsku i po litewsku. Ojciec Święty wyszedł, słuchał, a Włosi komentowali – tu dopiero czujemy Polskę.

 

Białystok. Suma kolejnych doświadczeń

– To jedna z najmniejszych diecezji, ale bogata historycznie. Świadczy o tym herb Białegostoku, na którym widnieje Pogoń Litewska i Orzeł Biały. Tam zbiegły się dwie krainy. Część należała do Litwy, część do województwa podlaskiego, które kiedyś należało do Korony. Lata minęły, a ta świadomość inności istnieje. Można to zauważyć – po budownictwie, po języku. Tam są też prawosławni. Mniejszość, ale w zwartej grupie. Nawiązałem kontakt z arcybiskupem Jakubem i muszę powiedzieć, że ta współpraca była bardzo życzliwa.

– Dla mnie zupełnie nowe sprawy w Ełku i Białymstoku również, to pamięć o wywózkach na Syberię oraz spotkania z tymi, którzy stamtąd wrócili. Myśmy na południu Polski tego nie znali. Tam było prosto. Przyszli Niemcy w 1939 roku. Ponieważ kiedyś był to zabór austriacki, wielu starszych ludzi znało język niemiecki. Natomiast tutaj zupełnie inaczej. Raz przyszli hitlerowcy, potem bolszewicy, potem znowu Niemcy. To zupełnie inna kolej rzeczy. Jak się posłucha tych ludzi, którzy znaleźli się na Syberii, którzy tyle przeżyli, to się dopiero wiele się rozumie.

Czerpanie z bogactwa Świętej Warmii

Czas kolejnej 10-letniej posługi biskupiej w Olsztynie to takie kamienie milowe: pierwszy to Synod, drugi to sprawa beatyfikacji kardynała Hozjusza, trzeci to Męczennicy Warmińscy. Ale to nie wszystko.

-Położyłem nacisk na taki walor, który Warmia ma – na bogatą historię. Co rok lub dwa lata to jakaś rocznica. I tych rocznic było wiele. Doszło odnalezienie szczątków i pogrzeb Mikołaja Kopernika. O wielkim astronomie pamiętano zawsze. Mocniej został wylansowany w okresie międzywojennym. Zrozumiałe jest, że wówczas został zawłaszczony przez Toruń, gdzie się urodził i chodził do szkoły podstawowej, bo Frombork należał wtedy do Niemiec. Uważałem za stosowne, ażeby trochę zmienić ten akcent i myślę, że to się udało. Dzisiaj już mamy w katedrze fromborskiej nagrobek informujący, że Mikołaj Kopernik to jest nasz warmiński kanonik.

– Potem rocznice Kapituły, rocznica Seminarium, rocznica Diecezji. Z tych okazji zwracałem uwagę na to, że w bogatej historii tego regionu wszystko się zmieniało – język, narodowości, państwa. Nie zmieniły się i trwają bez przerwy instytucje kościelne takie jak – Diecezja od 1243 roku, młodsza o niewiele lat Kapituła Warmińska, Seminarium Warmińskie i Zakon Sióstr Katarzynek w Braniewie. Mimo wojen i różnych zmian to wszystko trwa, nadaje tożsamość historyczną regionowi.

-Pierwszy Synod Archidiecezjalny od strony kościelnej też był bardzo ważny. Owszem ruszyły sprawy kardynała Hozjusza. Potem siostry zakonne i księża, którzy zginęli w 1945 roku. Zostali pokazani w historii, książki się na ten temat pisze, to jest taka sprawiedliwość w stosunku do nich. To jest ten kościelny wymiar. Było też 25-lecie wizyty papieskiej i Szlak Papieski. Dzięki współpracy w władzami miejskimi Olsztyn jest miastem, które jako jedyne w Polsce ma oznakowane miejsca, w których Jan Paweł II przystanął i mówił coś ważnego. Te wszystkie rocznice mają swe odbicie w literaturze. Były sympozja naukowe, powstały różne opracowania, to zostanie. Wielkie znaczenie w lepszym rozumieniu historii Warmii ma praca biskupa Juliana Wojtkowskiego, który dokonał wielu tłumaczeń z łaciny na język polski. Dzieje Prus zrobiły swoistą rewolucję, bo to wielu czyta i odkrywa na nowo.

 

Olsztyn. Miasto bliskie sercu

-Cenię sobie, że tu wypadło mi pracować. Sam się wiele nauczyłem – tak samo jak w Ełku, jak w Białymstoku, jak na Litwie. To jest ważne, poznać gniazdo, w którym się jest, jakie ono było, czym jest teraz i jak mi jest drogie. Nie mniej jednak, jak jadę na południe tam inne zapachy czuję, innych kwiatów i ziół. Czuję zapach rumianku i floksów, które przed laty przy plebani były. Jednak szybko chce się wracać. To są takie dwie ojczyzny. Jedna, z której się wyrasta,o której się nie zapomina. Druga to Olsztyn, gdzie moja praca została, gdzie jakiś procent swoich możliwości wykorzystałem. W 1960 roku, jako alumn pierwszego roku studiów, zakwaterowany zostałem przy ulicy Kopernika. Pozostałe roczniki mieszkały przy Mariańskiej. Ja w tej chwili – zdradził podczas rozmowy arb Senior Wojciech Ziemba – mieszkam ponownie obok kościoła NSPJ, w Konwikcie Kapłanów Warmińskich dokładnie w tym pokoju, w którym zaczynałem studia seminaryjne. Koło się zamknęło.

 

Ciało zmarłego Arcybiskupa Wojciecha Ziemby zostało złożone w Krypcie Arcybiskupów Warmińskich w bazylice katedralnej św. Jakuba Apostoła w Olsztynie.

 

Opracował Mirosław Rogalski

 

Kursywą napisałem wspomnienia śp. Arcybiskupa Ziemby.

A oto opisy fot. Fotografie udostępniło Archiwum Archidiecezji Warmińskiej, a przekazał je ze zbiorów prywatnych abp Wojciech Ziemba.

26.06.1967 – Wadowice Górne. Błogosławieństwo od Rodziców przed mszą prymicyjną

4.07.1982 – Olsztyn. Konsekracja biskupia – kardynał Józef Glemp

4.07.1982 – Olsztyn. Konsekracja biskupia – biskup warmiński Jan Obłąk

19.06.2001 – Rzym. Przed nałożeniem paliusza przez św. Jana Pawła II

28.10.2011 – Kortowo. Po nadaniu tytułu doktora honoris causa UWM

10.06.2017 – Redykajny. Przed mszą jubileuszową w kościele seminaryjnym

 

 

Komentarze nie są dozwolone.