Kaziuki Wilniuki po kortowsku

Tym razem Zarządy Klubów Kresowiacy i Zootechnicy Stowarzyszenia Absolwentów Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie wspólnie zorganizowały „Kaziuki Wilniuki po kortowsku”. Po raz pierwszy święto swojego patrona „Jarmark Kaziukowy” zorganizował w marcu w Wilnie Król Kazimierz. Organizatorzy kortowskiego święta starali się zachować jego tradycyjny i folklorystyczny charakter. Można było na nim kupić różnego rodzaju rękodzieło i ekologiczne produkty spożywcze np. kindziuki (suche wędliny) słynny chleb wileński i oczywiście tradycyjne serca kaziukowe z piernika ozdabiane kolorowymi napisami z lukru oczywiście z napisem „Kocham cień” (W gwarze Wileńskiej nazywanej czasami śledzikowaniem znaczyło to „kocham cię”). Kawalerowie wręczali je swoim wybrankom serca. Ponieważ jest to okres około-wielkanocny, więc pojawiają się piękne wielkanocne palmy i pisanki. Te ostatnie to często dzieła sztuki, palmy natomiast powstają z zasuszonej roślinności o naturalnych kolorach.

Tradycyjnie „Jarkark Kaziukowy” organizowany jest także na Warmii i Mazurach. Corocznie przyjeżdżają do nas wileńskie zespoły folklorystyczne wraz z wileńską dziennikarką Krystyną Adamowicz, organizatorką tej imprezy. Różni dostawcy przywożą swoje produkty do sprzedaży, oferując je naszym kresowiakom zamieszkałym na Warmii od 45 roku. W ten sposób przywożą kawałek utraconego Wilna.

Nasz region zamieszkują też „tutejsi”, jak określają siebie warmiacy. Ciekawym przykładem życia w symbiozie kresowiaków i warmiaków jest rodzina Pieczkowskich, pochodząca ze Spręcowa.

Osiedleńcy z Mazowsza i Kurpiów gorzej niż inni aklimatyzowali się na Warmii i Mazurach. Przyjechali tutaj również Łemkowie z akcji „W”. Tym najtrudniej było się przystosować to nowego miejsca zamieszkania.

 

Dwaj bracia Robert i Herbert Pieczkowscy podzielili się swoimi wspomnieniami z powojennych czasów. Najstarszym z braci był jednak Herbert, który został wywieziony przez Rosjan pod Ural, nigdy nie wrócił do kraju ojców. Zmarł na pryczy w łagrze obok swojego kolegi z rodzinnej wioski. Koledze udało się powrócić do rodziców i opowiedział historie swojego sąsiada. Jego zwłoki wyrzucono w wieczną zmarzlinę. Robert Pieczkowski najstarszy żyjący z braci, przypomniał trochę historii Warmii, podkreślając polskość tego regionu. W 1886 roku powstała Gazeta Olsztyńska. Założyli ją Jan Liszewski, rodzina Pieniężnych i Andrzej Samulowski. Opowiedział także o objawieniach gietrzwałdzkich z 1877 roku oraz o miejscowych działaczach, między innymi o rodzinie Zientarów z Brąswałdu, z których wywodzi się Maria Surynowicz bratanica Marii Zientary Malewskiej, która jest spadkobierczynią jej twórczości.

Matka braci Pieczkowskich – Roberta i Herberta (z domu Barczewska) spokrewniona zaś jest z księdzem Walentym Barczewskim już jako 20 letnia dziewczyna należała do związku Polaków w Niemczech powstałym w 1922. Prenumerowała „Gazetę Olsztyńską”, uczęszczała na spotkania i zebrania polskie do 1939 roku. W rodzinie Pieczkowskich prenumerowano i czytano „Gazetę Olsztyńską”. Celem Związku Polaków w Niemczech było nieustawanie w walce o polskość , a hasłem : „Siłę słuszności mamy i mocą tej słuszności wytrwamy i wygramy”. Znakiem graficznym ZP wN było „rodło” (symbol rzeki wisły). 6 marca 1938 roku w Berlinie odbył się Kongres Polaków w Niemczech z udziałem 6 tysięcy osób . Związek uchwalił zasady 5 prawd Polaków :

1. jesteśmy Polakami

2. wiara naszych ojców jest wiarą naszych dzieci

3. polak polakowi bratem

4. co dzień polak narodowi służy

5. Polska matką naszą, nie wolno mówić o matce źle

 

W 1929 roku powstały Polskie szkoły w Haberkowie, Gietrzwałdzie, Nowej Kaletce i Unieszewie. Słuchając wypowiedzi braci Pieczkowskich i Marii Surynowicz, zadałam sobie pytanie, czy ja też jestem tak żarliwą Polką? (nie wątpię w to). Maria Surynowicz recytując wiersz „tym co przybyli” Marii Zientary Malewskiej z 1946 roku,pokazała, jaki był stosunek warmiaków do tych, którzy przybyli znad Wisły. „Wspólnie zaleczymy rany krwawiące” .

Trudne i smutne to były czasy podkreśla Maria Surynowicz. Warmiacy lud nieufny, katolicki, przywiązany do mowy, tradycji praojców, wiary. Nieufnie przyglądał się przybyłym. Przybyli mieszkańców nazywali szwabami a warmiacy tychże ruskimi. W domach warmińskich mówiło się gwarą. Rodziło to częste nieporozumienia np. niemiecki wyraz „schortz” zamieniano na szyrc czyli fartuch. Warmianka w sklepie prosi o futer, ekspedientka odpowiada że futra tutaj się nie sprzedaje tylko w sklepie futrzarskim na Pieniężnego. Kobieta rozczarowana patrzy na futer leżący na półce. Chodziło o podszewkę, z pomocą pośpieszyła matka Marii tłumacząc że futer to podszewka. Maria Surynowicz jako dziecko mówiła gwarą, bo tak się mówiło w domu. Chodząc do polskiej szkoły, nic nie rozumiała, co do niej mówiono. Stosunek nauczycieli do warmińskich dzieci nie zawsze był przyjazny. Podkreśliła, że zmieniło się to w Liceum Pedagogicznym, do którego uczęszczała, a nauczycielem był człowiek ze wschodu, który rozumiał warmińskie dzieci. Dziś pani Maria, nauczycielka, polonistka mówi piękną polszczyzną. Chyba trochę talentu literackiego odziedziczyła po cioci, Zientarze Malewskiej.

Robert Pieczkowski wspominał czasy wojny. Front przesiedzieli w piwnicach przy 20 stopniowym mrozie. Władze niemieckie do ostatniej chwili trwały w Brąswałdzie i dopiero pod koniec, ogłosiły nakaz opuszczenia przez wszystkich swoich miejsc zamieszkania. Mieszkańcy mieli udać się w kierunku Brąswałdu. Rodzina Pieczkowskich liczyła 10 osób, a z sąsiadami 28 . Rodzina mieszkała między Spręcowem a Brąswałdem (na zachód). W odległości 400 metrów od ich domu znajdowały się okopy niemieckie. W podobnej odległości z drugiej strony stacjonowały odziały armii czerwonej.

Zapamiętał epizod ze środy 24 stycznia 1945 roku. Młody 17 letni niemiecki żołnierz z napisem na ramieniu „Gross Deutschland” zapukał do ich domu, prosząc o jedzenie. Za nim wpadł oficer rosyjski i zapytał, czy jest germański żołnierz. Matka myśląc, że żołnierz zdążył uciec przez okno, odpowiedziała, że nie ma. Na co ojciec widząc że to nie przelewki, poprawił ją, mówiąc, że jest żołnierz. Rosyjski oficer upewnił się, że żołnierz jest nieuzbrojony i kazał mu opróżnić wszystkie kieszenie. Były tam zdjęcia rodziców, medalik, zapalniczka itp. Mama chcąc nakarmić głodnego chłopaka po zezwoleniu przez Rosjanina, podała gorące placki ziemniaczane, które zjadł je ze smakiem. Dla nas już nie starczyło. Oficer zabrał czapkę Niemca, a na głowę założył mu czapkę mojego ojca. Zabraną czapkę schował do kieszeni, pochwalił się, że za ujęcie żywego Niemca dostanie kolejny medal i gwiazdkę.

Zabrał nam konie i sanie, których już nigdy nie zobaczyliśmy, a jeńca pogonił w stronę lasu. Zanim jednak oficer nas opuścił, zobaczył w pokojach święte obrazy z polskimi napisami i zapytał „kak wasza familia?” matka odpowiedziała Pieczkowscy, a on na to „kakije wy germańce?”

Nasz ojciec służył u Wilusia w ułanach w Orzyszu w pułku „graff” i lubił bardzo konie. Po zabraniu nam koni przewidział, że stracił je bezpowrotnie. Wybudował pod słomą legowisko dla źrebaka, którego udało się uchronić. Herbert powiedział, że jako chłopak zakradał się nocą do stodoły, by nakarmić źrebaka. Ocalały podrośnięty źrebak po wojnie służył im i sąsiadom do prac w polu. W tym czasie nikt nie miał koni.

Rodzina Pieczkowskich postanowiła zostać w swoim rodzinnym gospodarstwie i za to zostali ciężko doświadczeni przez działania wojenne. Doznali wielu krzywd od miejscowej ludności. Zaraz po wojnie w Spręcowie wiele gospodarstw zostało opuszczonych. Pod koniec 1945 roku do Spręcowa przybył pierwszy transport osadników z Wileńszczyzny.

-Przyjechało 15 rodzin- wspominał- , pamiętam nawet nazwiska sąsiadów: Stanisław Tumas, Ignacy Andrzejewski, Radzilewicz, Siuda, Aszkiełłowicz, Jarmakowicz. Razem z Warmiakami ostro zabrali się do pracy. Początki dla jednych i drugich były bardzo trudne. Brąswałdzki kościół szybko napełnił się nowymi wiernymi. Mój ojciec był pełen podziwu dla przyjezdnych, którzy tak dobrze przystosowali się do nowych warunków i dbali o swoje gospodarstwa. Mawiał, że to dobrzy ludzie, bo chodzili do kościoła. Pan Stanisław Tumas był uznanym hodowcą koni i wiodącym rolnikiem w naszym województwie. Za swoje osiągnięcia został nagrodzony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

W latach 1947-1948 do Spręcowa napłynęło dużo rodzin łemkowskich z akcji „W”. Byli wyznania greko-katolickiego i to utrudniało im przystosowanie się do miejscowych warunków. Osiedleńcy z Mazowsza Kurpiów nie remontowali swoich budynków gospodarczych. Uznawali je za poniemieckie. Natomiast materiał budowlany i maszyny rolnicze wywozili do swoich najbliższych w innych rejonach kraju. Po wojnie kwitł szaber. Okradano najczęściej gospodarstwa wdów z dziećmi. Tak podsumował swoje wspomnienia Herbert Pieczkowski. W następnej części z cyklu „osiedleńcy” dr. Sikorski rodem z Wilna przedstawi wkład kresowiaków w rozwój kultury.

Eryka Białłowicz

 

Komentarze nie są dozwolone.