Prawi ludzie odchodzą zbyt wcześnie

„Śmierć nie jest kresem naszego istnienia.

Żyjemy w naszych dzieciach

I następnych pokoleniach.

Albowiem to dalej my, a nasze ciała

To tylko zwiędłe liście na drzewie życia”.

Albert Einstein

8 lutego w wieku 85 lat zmarł wielce zasłużony dla rolnictwa, absolwent WSR, były pracownik Katedry Łąkarstwa, współzałożyciel i wieloletni zastępca redaktora naczelnego tygodnika rolniczego „Nasza Wieś” mgr inż. Jerzy Sawicki. Był prawym człowiekiem i bardzo dociekliwym dziennikarzem i wrażliwym na ludzką krzywdę. Często oferował potrzebującym bezinteresowną pomoc. Nie używał wielkich słów, żeby powiedzieć o sprawach wielkich, głębokich i ważnych. Mówił wprost o najważniejszych wartościach i ludzkich słabostkach. Był dowcipny i miał specyficzne poczucie humoru. Potrafił trafnie przewidywać. Imponował mi solidnością w kontaktach z czytelnikami i precyzją w przygotowywaniu tekstów do druku. Po otrzymaniu listu do czytelnika natychmiast odręcznie potwierdzał jego odbiór, a później wysyłał obszerną informacje o przebiegu załatwiania problemu interesującego nadawcę. Pisał w przekonywający sposób, w życzliwym tonie świadczącym o umiłowaniu wsi i rolnictwa. Jego praca była godna najwyższego uznania i szacunku.

W wolnych chwilach lubił wracać do studenckich czasów. Na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku razem z nim naukę na pierwszym roku studiów na Wydziale Rolnym zaczynało dwieście pięćdziesiąt osób, a skończyło sto kilkanaście. Na pierwszym roku mieszkał na piętrze ówczesnego bloku nr 31. Z uśmiechem wspominał epizod, gdy poszukując zacisznego miejsca do nauki, znalazł iście królewskie. Kupił żarówkę 100 W i na sedesie rozpoczął nocne studiowanie. Gdy nad ranem położył się do łóżka, ktoś do śniadania wymieniał mu żarówkę na tańszą i słabszą – 40 lub 60 W. Jurek lubił wspominać egzamin z chemii rolnej, który zdawał u profesora Mieczysława Kotera, który miał zwyczaj wcześnie przychodzić do katedry. Pierwsze 6 osób oblało, co było ewenementem. Wszedł jako siódmy i zdał. Najchętniej jednak wracał do egzaminu dyplomowego, który w pierwszym terminie zdało 97 osób. Przewodniczącym komisji egzaminacyjnej na stopień inżyniera był dziekan doc. dr hab. Wiktor Wawrzyczek. Tylko dwie osoby otrzymały ocenę bardzo dobra. Tymi szczęśliwcami byli Jerzy Szeremeta i Jerzy Sawicki. Obaj zdawali u profesora Tadeusza Bloka, kierownika Katedry Szczegółowej Uprawy Roli i Roślin, który był schorowanym człowiekiem. W następstwie tortur podczas okupacji miał trudności ze wstawaniem i chodzeniem oraz wolno mówił, ale wiedzę miał ogromną, a umysł znakomity. Lubił posługiwać się ludowymi porzekadłami, na przykład: wczesnego ożenku i wczesnego siewu owsa jeszcze nikt nie żałował. Egzamin inżynierski zdał o godzinie czternastej 22 stycznia 1956 roku. Niemal natychmiast wezwał go profesor Henryk Kern, kierownik Katedry Łąkarstwa i zapytał, gdzie zamierza robić magisterium. Odpowiedział, że owszem, ma zamiar zrobić magisterium, ale najpierw jako inżynier chce iść do produkcji, gdyż Jego marzeniem jest być kierownikiem gospodarstwa.

- To ja pana natychmiast zatrudniam na stanowisku kierownika gospodarstwa Katedry Łąkarstwa – powiedział.

Były to łąki (dziś zamienione na trzcinowisko) znajdujące się w Kortowie między szosą w kierunku Warszawy a Łyną. Przyjął propozycję i pod kierunkiem profesora Henryka Kerna przygotował pracę magisterską „Związek typów roślinności łąkowej z własnościami fizycznymi gleb mułowo-torfowych doliny rzeki Łyny w gospodarstwie WSR „Pozorty„. Praca dotyczyła gleb, więc musiał ją obronić w Katedrze Gleboznawstwa, którą kierował profesor Hialmar Uggla, który podczas okupacji uratował kilkudziesięciu Żydów. Obrona pracy przebiegła znakomicie. W tej sytuacji pod kierunkiem profesora Henryka Kerna zaczął przygotowywać pracę doktorską. Jej temat brzmiał „Nasiennictwo komonicy błotnej”. Niestety, w handlu nie było nasion tej motylkowej rośliny. Zbierał je zimą w warunkach naturalnych. Po prostu osmykiwał nasiona z roślin rosnących na łąkach. Doświadczenie założył na zaoranych łąkach nad Łyną. Popełnił błąd. Zaorane trawy odbiły i zagłuszyły komonicę. W drugim roku musiał doświadczenie zlikwidować. Kolejnego doświadczenia nie zdążył założyć, gdyż zachęcono do podjęcia pracy w tworzącej się redakcji „Naszej Wsi”, której uczelnia była współzałożycielem, a JM Rektor WSR profesor Mieczysław Koter pełnił funkcję przewodniczącego Rady Programowej. Dalsza część wspomnień redaktora Jerzego Sawickiego znajduje się w niżej opublikowanym artykule: ”Nasza Wieś” TYGODNIK ROLNICZY.

Jurek w naszej pamięci będzie żył wiecznie jako prawy człowiek, wspaniały przyjaciel, życzliwy kolega chętnie niosący każdemu pomoc, wymagający, ale i wyrozumiały.

Rodzinie i Przyjaciołom wyrazy szczerego współczucia składają przyjaciele z redakcji „Naszej Wsi” i „5 plus X” oraz Stowarzyszenia Absolwentów Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.

„Nasza Wieś” TYGODNIK ROLNICZY

W niezbyt odległej przeszłości w Olsztynie wydawano 3 liczące się w kraju czasopisma, czyli „Panoramę Północy”, „Naszą Wieś” oraz „Warmię i Mazury”. Dziś nie istnieją. W tygodniku rolniczym „Nasza Wieś”, jako jedyny dziennikarz, pracowałem od początku do końca jego istnienia. Czuję się w obowiązku napisania o tym czasopiśmie, gdyż – jak mówi chińskie przysłowie – cenniejszy jest jeden, który widział niż 10, którzy słyszeli.  Poczuwam się do tego obowiązku i z tego powodu, że jestem absolwentem olsztyńskiej Wyższej Szkoły Rolniczej, a czasopismo to tworzyli głównie pracownicy i absolwenci tej uczelni.

Jesienią 1958 roku w ówczesnym „Głosie Olsztyńskim” ogłoszono konkurs – plebiscyt, w którym chodziło o ocenę koncepcji redagowania w codziennej gazecie wkładki rolniczej oraz o wybór jej nazwy. Napisano, że cotygodniowy dodatek miałby służyć przede wszystkim transmisji różnorodnych informacji z góry (władze wojewódzkie i powiatowe) na dół (gromady, wsie i gospodarstwa) oraz odwrotnie, a także upowszechnianiu wiedzy rolniczej, głównie zaleceń kadry Wyższej Szkoły Rolniczej w Olsztynie.

Wówczas pracowałem w Katedrze Łąkarstwa WSR. Wezwał mnie jej kierownik profesor Henryk Kern i poprosił, żebym usiadł, co zapowiadało jakąś niepomyślność. Machnął gazetą i powiedział, iż nie możemy być bierni, bo to także szansa na promocję łąkarstwa i że jemu najbardziej odpowiada, zasugerowany zresztą, tytuł „Nasza Wieś”.

Do rana męczyłem się nad stosownym tekstem, z którego redakcja opublikowała tylko jeden akapit, ale w podpisie zostawiła zarówno „doc. dr” jak i „mgr inż.”. Okazało się to dla mnie fatalną nobilitacją, gdyż niemal automatycznie stałem się najbardziej predestynowanym asystentem do współpracy z tą wkładką. Wiązało się to z wieloma bezsennymi nocami. Inicjatywa „Głosu…” uzyskała potężne wsparcie” zarówno ze strony profesorów i asystentów, jak i pracowników różnych urzędów oraz rolników. Przypominam, że był to okres lansowania rolnictwa i wsi. Początkowo kierownikiem – redaktorem wkładki był Stanisław Kuchciński, ale dostał skierowanie do stacjonarnej szkoły w Katowicach, aby uzupełnić średnie wykształcenie. Naczelny redaktor „Głosu..” zwerbował dziennikarza rolnego z Warszawy, ale ten nie dojechał. Wówczas wezwał fotoreportera Włodzimierza Mamińskiego i mianował go redaktorem naczelnym wkładki. Włodek odbył rozmowę z ówczesnym sekretarzem redakcji Józefem Patołą, który mu powiedział, że jeśli poważnie myśli o prowadzeniu wkładki, to niech podejmie studia rolnicze. W tym przekonaniu utwierdził go także kolega szkolny, a później profesor Bronisław Rak.

Włodek Mamiński miał rolniczy rodowód, więc do podjęcia studiów nie trzeba go było długo namawiać, a jak już podjął studia, to bardzo szybko zaprosił do współpracy w redagowaniu już samodzielnego tygodnika „Nasza Wieś” specjalistów z uczelni, na czele z jej rektorem profesorem Mieczysławem Koterem, który przez wiele lat honorowo pełnił funkcję przewodniczącego Rady Programowej. W jej skład weszli „szefowie” najważniejszych wówczas władz, instytucji i organizacji szczebla wojewódzkiego, między innymi Witold Barzdo, Zbigniew Halkiewicz, Julian Dobrzański, Leszek Krauze, Jan Żarski, Kazimierz Waszczuk, Mieczysław Romanowski, Bogdan Snopek i Feliks Walichnowski. W większości byli absolwentami kortowskiej uczelni.

Po redaktorze naczelnym Włodzimierzu Mamińskim do zespołu redakcyjnego dołączyli redaktorzy: Roman Wachowiec z „Głosu..”, mgr inż. Jerzy Sawicki, mgr inż. Kazimierz Gromadzki, mgr inż. Jerzy Cwinarowicz, absolwenci WSR i inni.

Rada Programowa na comiesięcznych posiedzeniach analizowała plan redakcyjnych zamierzeń i w toku dyskusji wnosiła poprawki wynikające z doświadczeń firm, które reprezentowali członkowie Rady oraz z tego, co sugerowali zespołowi redakcyjnemu pracownicy uczelni. Na podstawie tych dyskusji powstawał nowy program. Było to współdziałanie najwyższej próby. Centralną sprawą było przepełnione determinacją krzewienie myśli rolniczej także najwyższej próby. Czytelnicy cenili to najwyżej, ale jednocześnie domagali się rzetelnej informacji prawno-handlowej. Z wielką determinacją pracownicy „Naszej Wsi” poszukiwali rolników, którzy osiągali znakomite wyniki produkcyjne i przedstawiali ich na łamach tygodnika, aby ukazać możliwości produkcyjne i szanse poprawienia dochodowości rolniczych rodzin. Te pozytywne przykłady były wspierane poradnictwem przez około 100 pracowników uczelni. Z tego grona na szczególne wyróżnienie zasłużył ówczesny mgr inż. a obecny profesor zwyczajny Andrzej Faruga. Dzięki tej współpracy uczonych z pracownikami redakcji łamy „Naszej Wsi” były przepełnione rzetelną wiedzą, dostępną dla szerokiego grona czytelników. Wielu z nich potrafiło efektywnie wykorzystać te porady. Inną płaszczyzną „naszowsiowego” oddziaływania były różne przedsięwzięcia organizatorskie w zakresie szeroko rozumianego humanitaryzmu, kultury duchowej i materialnej, promowania nowatorskich rozstrzygnięć dotyczących obsługi wsi itd. itd. W pierwszych latach mojej pracy w „Naszej Wsi” najbardziej spektakularnym przedsięwzięciem był wysoce efektywny produkcyjnie wielki konkurs łąkarsko-melioracyjny.

Później było to zainicjowane przez Bolesława Pilarka święto plonów ogrodników ” Lubawskie Witaminy” oraz organizowane przez Jerzego Sawickiego, Wandę Brycką, Zygmunta Glabasa i Michała Kraszewskiego przy współudziale lokalnych władz liczne festyny i ” Trybuny Czytelników Naszej Wsi”, podczas których uczestniczący w nich przedstawiciele władz rozstrzygali trudne sprawy lub deklarowali ich szybkie załatwienie.

Jako publicysta rolny i współredaktor tygodnika najbardziej dumny jestem z publicystyki. Do dziś pamiętam nazwiska wielu wybitnych rolników, którzy już w sześćdziesiątych latach zbierali 100 ton zielonki z hektara łąk. Symbolicznie wymienię tylko rodziców Zofię i Jana oraz syna Jana Jasińskich z Biskupieczek koło Kisielic, którzy z hektara traw w uprawie polowej zbierali po 130 ton zielonej masy oraz Mariannę i Stanisława Grzegorczyków ze Świętajna-Kolonii, którzy z łąki leżącej na torfach zbierali po 100-125 ton zielonki z ha.

Po umocnieniu tygodnika w województwie olsztyńskim podjęliśmy działanie organizatorskie mające na celu uczynienie z „Naszej Wsi” czasopisma ponadregionalnego. Zaczęliśmy od objęcia naszą działalnością województwa białostockiego. W randze zastępcy redaktora naczelnego zostałem służbowo przeniesiony do Białegostoku na stanowisko kierownika oddziału, który musiałem zorganizować. Wszystko przebiegło pomyślnie. Wkrótce w województwie białostockim osiągnęliśmy nakład 30 tys. egz.

W białostockim okresie mojej działalności przedsięwzięciami najbardziej spektakularnymi były: akcja „Szklanka gorącego mleka”; współudział w tworzeniu drugiego po Szreniawie, ale pierwszego organizowanego oddolnie przez 10 lat pod patronatem „Naszej Wsi” Muzeum Rolnictwa im. Księdza Krzysztofa Kluka w Ciechanowcu, a także z inicjatywy ” Naszej Wsi”, Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Rolnictwa oraz Zarządu Okręgu Związku Zawodowego Pracowników Rolnych otwarliśmy w lutym 1966 Klub Rolnika w Ełku. W naszych założeniach klub miał spełniać rolę wueserowskiego ogniska krzewienia oświaty i kultury rolniczej. W uroczystym otwarciu Klubu Rolnika wykład wygłosił ówczesny reaktor WSR prof. dr hab. Mieczysław Koter, który podziękował za wyciągnięcie do uczelni reki i pogratulował nam pomysłu powołania w Ełku Punktu Konsultacyjnego WSR w Olsztynie. Rychło po raz pierwszy studenci rozpoczęli naukę w Ełku. Obecnie po upływie wielu lat i licznych przekształceniach w Ełku istnieje w pięknych obiektach zamiejscowy Wydział Studiów Technicznych i Społecznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, którym kieruje dziekan  dr hab. inż. Kazimierz Zmitrowicz.

Największym echem odbiła się „szklanka gorącego mleka”. W realizację tego pomysłu zaangażowały się nie tylko władze wojewódzkie, ale i ministerialne. W załatwienie tej sprawy włączył się ówczesny minister rolnictwa dr Mieczysław Jagielski (w sierpniu 1980 r., jako wicepremier, podpisał znane gdańskie solidarnościowe porozumienie z Lechem Wałęsą). A takie wsparcie oznaczało wówczas włączenie się w akcję wszelkich służb, które mogły mieć z tym do czynienia – przez różnego typu dyrektorów, kierowników i prezesów spółdzielni mleczarskich do sekretarek. W typowych projektach dużych szkół rzecz jasna były kuchnie i jadalnie W starszych i mniejszych szkołach takich pomieszczeń nie było Naturalnie, żeby tę akcję uruchomić, trzeba było złożyć wiele wizyt kuratorowi, wicekuratorowi, trzeba było napisać z wiele pism przewodnich, do których należało dołożyć po kilka załączników, podkładek, nakładek i czort wie czego jeszcze. W trójkę (w redakcji  zajmowali się te z tym także mgr inż. Kazimierz Gromadzki i sekretarka Bogusława Duszyńska) udało nam się to pokonać. Ale w ostatecznym rachunku, jak to zwykle bywa, do realizacji tej „szklanki gorącego mleka’ pozostali kierownik wiejskiej szkoły w odległej miejscowości i kierowca mlekowozu. Dzięki takim „dwójkom” ileś tysięcy wiejskich dzieciaków mogło wypić codziennie szklankę gorącego mleka.

W roku 1967 w WSR powołano Ośrodek Rozwoju Postępu Technicznego w Rolnictwie, którego pierwszym kierownikiem został ówczesny dr inż. Kazimierz Berliński( absolwent WSR w Olsztynie z dyplomem nr 1), z którym miałem zaszczyt współpracować przy realizacji inicjatywy, jaką było patronowanie „Naszej Wsi” operatywnemu Towarzystwu Miłośników Ciechanowca, które postanowiło społecznymi siłami zorganizować Muzeum Rolnictwa. W zamyśle TMC miało to być unikatowe muzeum, które po przeniesieniu do odbudowującego się pałacu w Nowodworach w dalszym ciągu będzie ekspozycja przede wszystkim zabytkowych narzędzi rolniczych i w ogóle przedmiotów, jakimi posługiwały się minione pokolenia ludności wiejskiej. Więcej – po upaństwowieniu obiektu znajdą się w nim maszyny i narzędzia używane współcześnie. Pozwoli to na pełniejsza ilustrację rozwoju rolnictwa. Ale działacze z Ciechanowca byli jeszcze bardziej ambitni. Na bazie muzeum zamierzali stworzyć ognisko krzewienia oświaty rolniczej, czyli instytucję, która miała ułatwić konfrontację dnia wczorajszego z dzisiejszym i jutrzejszym. Chcieli więc, zorganizować placówkę, mającą służyć nic tylko restauracji wspomnień, lecz przede wszystkim przyśpieszać intensyfikację rolnictwa współczesnego. Moim zdaniem ta śmiała koncepcja zasługiwała oczywiście na uznanie i wszechstronną pomoc w jej urzeczywistnieniu. Oto fragment artykułu „Ognisko oświaty w Ciechanowcu”, zamieszczonego w 367 numerze „Naszej Wsi” z 11.06.1967 r.

„…Przy muzeum powstaje biblioteka i czytelnia rolnicza, która oczywiście ma służyć na równych prawach uczniom szkoły rolniczej (szkoła jeszcze nie istnieje) i wszystkim okolicznym gospodarzom, a także w ogóle wszystkim bez jakichkolwiek ograniczeń. Z myślą o tej bibliotece zgromadziliśmy już kilkaset pozycji, w tej liczbie sporo cennych wydawnictw z ubiegłych wieków i z lat ostatnich. Zarówno Towarzystwo Miłośników Ciechanowca, jak i nasza redakcja doskonale zdają sobie jednak sprawę z tego, że owych kilkaset pozycji jest przysłowiowa kropla w morzu potrzeb. Biblioteka powinna zawierać nie setki, lecz tysiące starych i współczesnych dokumentów i książek. Dlatego serdecznie prosimy naszych czytelników o honorowe nadsyłanie do Ciechanowca wszelkich wydawnictw, jakie mogłyby służyć bądź poznaniu przeszłości naszego rolnictwa, bądź doskonaleniu go”.

Inną komórką organizowaną przy muzeum ma być pracownia rolnicza wykonującą odpowiednie badania naukowe i od strony naukowej nadzorująca upowszechnianie w tym rejonie zasad nowoczesnej gospodarki rolnej. Zorganizowanie i prowadzenie tej pracowni zaproponowaliśmy Wyższej Szkole Rolniczej w Olsztynie. WSR przyjęła naszą koncepcję bardzo życzliwie. W związku z tym odbyło się w Olsztynie spotkanie przedstawicieli  uczelni z reprezentantami Towarzystwa Miłośników Ciechanowca i „Naszej Wsi”, na którym wstępnie omówiono pewne szczegóły i formy współpracy. Wyższa Szkołę Rolnicza reprezentowali: kierownik Ośrodka Rozwoju Postępu Technicznego w Rolnictwie dr Kazimierz Berliński, adiunkt Katedry Mechanizacji Rolnictwa dr Mieczysław Godlewski i starszy asystent Ośrodka Rozwoju Postępu Technicznego w Rolnictwie mgr Jan Koterski. W imieniu Towarzystwa Miłośników Ciechanowca i naszego pisma występowali: członek zarządu TMC, przewodniczący Prez. MRN w Ciechanowcu Józef Przesław i członek TMC, kierownik naszej redakcji mgr Jerzy Sawicki. Wstępna wymiana poglądów przebiegała w bardzo serdecznej, wielce obiecującej atmosferze”.

Dodam, że plany te zostały zrealizowane z nawiązką, a wiszący na ścianie szyld przez wiele lat informował, że jest to Muzeum Rolnictwa im. Krzysztofa Kluka pod patronatem „Naszej Wsi”.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Włodzimierz Mamiński, redaktor naczelny „Naszej Wsi” wpisuje się do kroniki Muzeum Rolnictwa im. Krzysztofa Kluka w Ciechanowcu (21.10. 1965)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Minister rolnictwa dr Mieczysław Jagielski( z lewej) w rozmowie z red. Jerzym Sawickim (28.02. 1966)

Wbrew pozorom, główną przyczyną zniszczenia „Naszej Wsi” nie były okoliczności zewnętrzne, pozaredakcyjne. Była nią rzekoma. integracja tygodnika, czyli ławo odczytywalna, choć skrywana, chybiona koncepcja przekształcenia pisma rolniczego w społeczno-kulturalne niekoniecznie dla mieszkańców wsi, lecz skierowane do wszystkich.

Zatem ledwie z akcentami technologiczno-rolniczymi obudowanymi problematyką wiejską oraz przyrodniczą w ogóle. Przykład: jak wygląda… las? Oto jak: na najgorszym papierze świata, na którym trudno rozpoznać czy to fotografia czy tekst prezentowanie… pół-stronicowego, zatem ogromnego zdjęcia lasu na tle nieba… Z winiety tytułowej oczywiście znikła informacja, iż jest to tygodnik rolniczy.Cichutkie takie, półgębne, niektóre uzasadnienia tej koncepcji były zgoła niewiarygodnie infantylne. Np. śmiechu warte takie: (ponieważ coraz liczniejsze placówki pocztowe w ogóle zaniechały zajmowania się prenumeratą) trzeba pisać dla tych, którzy mają blisko do kiosku, zatem dla mieszkańców miast. Redaktor Pilarek bezskutecznie ripostował ironicznie, na przykład tak: a Agroma gdzie sprzedaje maszyny rolnicze? We wsiach czy miastach? Wyłącznie w miastach; i to wojewódzkich! Wobec tego zamiast dogadywać się z pocztą i pisać o jej dramatycznych trudnościach, tudzież niezbędnych formach pomocy, przerzućmy się od razu na wychwalanie warszawiaków oraz warszawskiego Pałacu Kultury imienia …

W ostatnich kilku latach krajowe rolnictwo coraz boleśniej traciło pismo dawniej o nakładzie limitowanych (na tyle było papieru) 100 tys. egzemplarzy. Moim zdaniem głównie z winy redakcji. Według mnie winę tę można by określić na owe 50% plus jeden. Natomiast 49% genezy nieszczęścia stanowiła suma trudności od redakcji niezależnych. W zestawie ciosów tych z zewnątrz najdotkliwszy okazał się wszechogarniający wielopłaszczyznowy gospodarczy rozgardiasz 1989 roku .

Przedstawiam swoją ocenę sytuacji. Swoją, przeto niekoniecznie podzielaną choćby i przez większość redakcyjnych koleżanek i kolegów. A więc my z naszowsiowego wozu wyrwaliśmy dyszel rolniczy. I niebawem runęliśmy w przepaść nieistnienia. Ale zacznijmy od początku, by naszkicować kształtowanie owego dyszla.

***

W ukochanym Kortowie wybornie nauczono nas zawodu. Jak go zgłębiać ustawicznie. Zaszczepiono też sporo Kultury, tej przez duże „K”, w różnych jej aspektach. Ale na przykład fruwania na Księżyc, fedrowania węgla, bądź pisania felietonu – nie. Dlatego napływające do nas technologiczne materiały – choć najwyższej próby- niekoniecznie wszystkie mogły od razu trafiać do drukarni. Każdy musiał być przesiany przez redakcyjne sito. Na początku stanowili je dopiero studiujący rolnictwo redaktor naczelny Włodzimierz Mamiński i ja. On ukończył szkołę nauczycielską. Ja – asystenturę; wszak awansowałem na asystenta starszego! Dlatego mogliśmy dysponować jakimiś drobnymi zadatkami umiejętności przekazywania wiedzy. Szczególnie, iż zawzięcie wertowaliśmy pisma rolnicze i wiejskie, usiłując podpatrywać, jak to robią inni. Pewno coś na tym zyskaliśmy. Przy okazji natrafiliśmy na wyjątkowe kwestie pozarolnicze. Oto jakże chwalebna: komunikat redakcji przedwojennego „Plonu”, że za pieniądze nadesłane przez czytelników – na ogół biednych rolników – redakcja zamówiła, zakupiła i przekazała wojsku 2 ciężkie karabiny maszynowe. Gdybym nie miał wątpliwości, czy mam prawo tak uczynić, jako porucznik rezerwy wydałbym komendę: Panowie Koledzy! Czapki z głów!…

Tak czy owak, Mamiński i ja… mieliśmy rację, no, bo ktoś ją mieć musiał… Zabiegaliśmy przede wszystkim o to, żeby nie zwichnąć przewodniej myśli autora. Eliminowaliśmy uwagi poboczne, odległe od nurtu artykułu. Rzadko i z reguły nie w odniesieniu do Kortowa, ale bywało i tak, że z informacji trzy-stronicowej drukowaliśmy tekst mieszczący się na jednej stronie. No, bo gazeta nie z gumy. A Janowi Warmińskiemu z za siódmej górki, hen pod lasem, nie zbywa czasu… I co?

No i autor takiej informacji trzy-jedno-stronicowej – naprawdę tak bywało – dziękował nawet listownie… A następny komunikat przysyłał już krótszy i bardziej zwarty… No i o to właśnie biegało…

Tak ciosaliśmy dyszel pisma. Wtedy i później. Łącznie prawie (niestety prawie) trzy dziesięciolecia. Ciesiołka ta dwukrotnie eksplodowała radykalizmem. Najpierw okazało się, iż dyszel trzeba podciosać… blokowaniem… Blokowaniem? Tak. Trafnie rozpoznał to i rozpoczął dotychczas starszy wizytator techników rolniczych, przeto specjalista w zakresie upowszechniania wiedzy, mgr inż. Jerzy Cwinarowicz. Później, w drugiej turze pracy w „Naszej Wsi”, jej redaktor naczelny; także prezes Zarządu Towarzystwa Przyjaciół Akademii Rolniczo-Technicznej w Olsztynie.

Przed Cwinarowiczem postępowaliśmy tak: artykuły z różnych względów najciekawsze, najbardziej aktualne, mogące szczególnie zainteresować rolników, drukowaliśmy na stronach pierwszej, drugiej (tu głównie informacje o cenach na rynku w wielu miejscowościach), trzeciej… Inne – głębiej (głębiej, zatem podobnie, jak w nieszczęśliwej końcówce pisma). Na niektórych stronach było więcej rolnictwa, na innych nie. Czyli technologię rolniczą prezentowaliśmy w rozproszeniu, obok spraw natury pozarolniczej. Cwinarowicz w konsultacji z Janem Warmińskim i innymi rolnikami praktykami wypracował koncepcję eksponowania treści rolniczych w jednym zakątku tygodnika, życie potwierdziło: to jest to! W okresie od przedwiośnia do późnej jesieni – na stronie czy dwóch, pod winietą Poradnia Rolnika Północy. Natomiast w zimie, zdaje się, że tylko w styczniu i lutym redagował blok pod hasłem „Uniwersytet Naszej Wsi”, gdzie publikowaliśmy – nie licząc rolnictwa – instruktaż natury organizacyjnej wsi i gospodarowania – o działalności kółek, POM-ów, kół gospodyń i tym podobne.

Kiedy po kilku latach Cwinarowicz odchodził, nie mieliśmy wątpliwości: Tak trzymać! Blokować! Warmiński, Kowalski, Nowak i inni rzeczywiści praktycy ewidentnie chwalili ten kształt dyszla.

Po wielce tygodnikowi – zatem pośrednio rolnictwu – zasłużonym Jerzym Cwinarowiczu na zwolnione stanowisko redakcja jęła się kokietowania dynamicznie, precyzyjnie piszącego, więc wysoce cenionego współpracownika, kierownika naukowego działu ekonomicznego w Rolniczym Rejonowym Zakładzie Doświadczalnym w Bęsi, wówczas jeszcze magistra inżyniera Bolesława Pilarka i kończącego po raz pierwszy uruchomione dla pracowników RRZD dwuletnie Studia Podyplomowe z Zakresu Doradztwa Rolniczego na Wydziale Ekonomiczno-Rolniczym Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Zatem po nauczycielu, asystencie i wizytatorze onże nauczyciel, naczelny redaktor, postawił na już zawodowego organizatora rzeczywistego zaszczepiania postępu u Warmińskiego i tak dalej. Ale trafiła kosa na kamień. Mimo maksymalnych zachęt finansowych, nacisków, ponagleń Pilarek wahał się i targował… pół roku. Wreszcie powiedział „tak, ale”… No właśnie-ale co? Otóż pod warunkiem, że naczelny w pełni zaakceptuje jego szczegółowo na piśmie przedstawiony plan doskonalenia „blokowego dorobku Cwinarowicza”, czyli modernizacji tego, co dobre na jeszcze lepsze. No i już w pierwszych zdaniach wielokartkowego maszynopisu zażądał na stałe, przez cały rok – uwaga! – czterech stron Naszej Wsi na cotygodniową… broszurę pod tytułem „ABC Rolnika”…

Jaka ona była? Rzeczywiście lepsza od sumarycznego dorobku poprzedników. Najlepsza! Ustawicznie korygowana królowała w „Naszej Wsi”. Dyszel nie do złamania! Co najwyżej do… wyrwania z wozu. Na wyrywających pohybel…

Nie pamiętam czy to od jednego listonosza, czy od stu usłyszałem mniej więcej, że: – dokąd pedałują tą dróżką? No do – powiedzmy- Warmińskich. Jej wiozą „Przyjaciółkę”, jemu „ ABC Rolnika”, a rodzinie „Naszą Wieś”. Oni tego pilnują. Nie mam prawa przegapić terminu wypisania.

Zastanawiam się, czy po zwiedzeniu stu gospodarstw czy trzystu (bo w ogóle szczegółowo zlustrowałem pewno jakieś ich… 3 tysiące), stosownie do regionu: w pokoju – stołowym, jadalnym, paradnym, izbie paradnej – zauważyłem przytulone do siebie stos „Przyjaciółki” i stos „ABC Rolnika”? Tak wyciosaliśmy dyszel, rzecz jasna z możliwością ustawicznego podheblowywania urody jego kształtu… No i co?

Dyszla… nie ma! Ot co!

Nostalgia? Może nie. Może tylko ból? Ona miała ledwo 30 lat! Była dobra, sprawiedliwa, mądra, zawsze zapatrzona w przyszłość. Porządnie służyła, tedy dużo po niej zostało. Szkoda, że nie więcej… Że przestały ukazywać się artykuły z uczelni…

***

Likwidacja wkładki „ABC Rolnika” oznaczała samozatracenie się pisma. Od usunięcia z winiety tytułowej wizytówki… „Tygodnik Rolniczy”‘, co było… uzasadnione już przecież nie rolniczością pisma, zegar samozagłady wybił jeszcze tylko… 67 tygodni. Tygodni, które udało się przetrwać ledwo 20 tysiącom czytelników. 31.10.89 redakcję rozwiązano. Jak pamiętamy, było to wkrótce po powołaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego. Ale zapracowaliśmy na to wcześniej. Samobójczy pomysł humanizowania tygodnika wplątał się w wir zgoła zwariowanego, infantylnego roku 1989. Czy za działanie w tym roku z teraźniejszej perspektywy w ogóle można kogoś oceniać negatywnie? Tyle, że my zaczęliśmy siebie wykańczać wcześniej! Natomiast ewidentna końcówka była taka, iż nam – przecież niesamodzielnym, nie mającym wpływu na drastyczny wzrost kosztów własnych, trzeba by było podnieść cenę pisma, rozchodzącego się tylko w 20 tys. sztuk, z 80 zł do 315 za egzemplarz… nakład w ostatnich latach zmniejszyła humanizacja… Cenę trzeba by było zwiększyć czterokrotnie.

A ja, skoro mienię się takim sprawiedliwym, czemu nie przeciwdziałałem? Bo ja też jestem winny… Zaniedbania czujności. Jako na własne życzenie wtedy już pracownik nie funkcyjny nie orientowałem się w niuansach nakładowo-finansowych. Kiedy niekoniecznie zupełnie po dżentelmeńsku, wytwornie czy choćby elegancko wszedłem w posiadanie całej wiedzy na ten temat, nie miałem wątpliwości: to koniec! Istny koszmar. Było za późno, ale zaproponowałem własny plan ratunkowy, którego jednak nie przyjęto…

Pracowałem w tygodniku rolniczym, a w końcówce nierolniczym, tyle lat, ile on miał umierając. Wypowiedzenie wręczono mi na końcu, w późniejszym terminie. Jako ostatniemu. Przyszedłem, jako pierwszy (zastając dwóch dziennikarzy przesuniętych z „Głosu Olsztyńskiego”). Odszedłem ostatni…

Wóz pochłonęła otchłań. Co się stało z dyszlem? Otóż dyszel… pozostał. Bo główny cieśla z niego nie zsiadł. A zsiąść nie mógł, bowiem był potrzebny Janowi Warmińskiemu, Kowalskiemu, Nowakowi i innym. Dodatek dr Bolesław Pilarek rychło przekształcił w czasopismo „ABC Rolnika”, wygrywając konkurs na nowe czasopisma. Pisma nowego, większego, którego genezę wyraźnie sugeruje tytuł- budował je wespół z kilkorgiem byłych pracowników „Naszej Wsi”. Po likwidacji Olsztyńskiego Wydawnictwa Prasowego zainicjował powołanie „Rolniczego ABC” przez uczelnię (wówczas Akademia Rolniczo-Techniczna), i wojewódzkie ośrodki postępu rolniczego oraz branżowe instytuty i organizacje rolnicze. No i listonosz pedałujący do gospodarstwa… wiemy, co mógł powiedzieć…

„Rolnicze ABC” funkcjonowało w ramach uczelni przez 17 lat i zostało sprzedane spółce Edytor. Bolesław Pilarek został redaktorem naczelnym ” Wiadomości Uniwersyteckich”, które redagował do przejścia na emeryturę. Równocześnie podjął współpracę z innymi czasopismami. Związał się z „Plonem”, Nowym Plonem „Pszczelarzem Polskim”, „Poradnikiem Rolniczym”, ” Tygodnikiem-Poradnikiem Rolniczym”, napisał liczne broszury, wydał ponad pięćdziesiąt (tak! ponad 50!) książek i kalendarzy-poradników… Jest cenionym na UWM działaczem związkowym( kilkanaście lat był sekretarzem i wiceprezesem ZU ZNP),był wiceprezesem Klubu Publicystów Rolnych SDRP, działa także w zarządzie Stowarzyszenia Absolwentów UWM i prezesuje absolwenckiej Fundacji im. M. Oczapowskiego ( od 1991 r był wiceprezesem, a od 2011 jest prezesem zarządu). Jest także założycielem oraz naczelnym redaktorem ( od 1994 r) „5 plus X”.

Nisko kłaniam się Uczelni, Paniom Koleżankom i Panom Kolegom.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mgr inż. Włodzimierz Mamiński

Na zakończenie – cześć założycielowi i wieloletniemu naczelnemu redaktorowi „Naszej Wsi”! Włodzimierz Mamiński naczelny redaktor „Naszej Wsi”, pochodził z kurpiowskiej wsi. Ukończył Liceum Pedagogiczne w Olsztynie. Podczas służby wojskowej został fotoreporterem w „Żołnierzu Wolności”. Po odbyciu służby wojskowej podjął pracę w „Głosie Olsztyńskim”. Po pewnym czasie, jako pochodzącemu ze wsi, zaproponowano kierowanie rolniczą wkładką. Potraktował to poważnie. Ukończył studia zootechniczne i rolnicze w WSR w Olsztynie oraz przekształcił wkładkę w samodzielny tygodnik rolniczy „Nasza Wieś”. Po kilkunastu latach został dyrektorem gabinetu wywodzącego się z Olsztyna ministra rolnictwa Leona Kłonicy. Po odejściu z tego stanowiska został zastępcą redaktora naczelnego największej polskiej gazety wiejskiej „Gromady Rolnika Polskiego” Umarł w wieku 48 lat. Został pochowany na warszawskich Powązkach. Wartę honorową przy trumnie trzymali koledzy z „Naszej Wsi”, „Gromady Rolnika Polskiego”, ministerstwa rolnictwa, władz wojewódzkich i uczelni.

Żołnierze pożegnali zmarłego honorową salwą.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jerzy Sawicki i Bolesław Pilarek podczas obchodów 20-lecia „Naszej Wsi” w roku 1980.

Jerzy Sawicki

Komentarze nie są dozwolone.