Z kart historii Śląsk Cieszyński – moja Ziemia Obiecana

Jako następny etap mego życia w nowej Ojczyźnie, Rzeczypospolitej Polskiej – znalazła się Ziemia Cieszyńska.

Polskę, jako kraj i państwo, znałem w mych latach gimnazjalnych tylko jako ‘Priwislianskij  Kraj’. W tym kraju mieszkali ‘Priwislianie – Słowianie, poddani cara samodzierżcy w Petersburgu.

Do Cieszyna ściągnęła mnie , popularnie zwana – Akademia Rolnicza, tj. Państwowa Wyższa Szkoła Gospodarstwa Wiejskiego (PWSGW). Za wszelką cenę chciałem ukończyć, jeszcze w Charkowie  na uniwersytecie rozpoczęte studia rolnicze.

Od 1920 roku, pracując po wielkopańskich majątkach składałem każdy zarobiony grosz a specjalnie po ustaleniu stałej waluty polskiego ‘złotego’ aż do końca 1926 roku, tak, że uzbierała się suma, która wystarczała na ukończenie Szkoły Hodowlanej w Liskowie – Kaliskim. Szkoła ta była prowadzona pod auspicjami Centralnego Towarzystwa Rolniczego w Warszawie. Była ona ufundowana przez ziemiaństwo. Szkołę tę ukończyłem w 1927 roku z wynikiem celującym ze wszystkich przedmiotów. Przedmiotów było tylko 5.

1.   Ogólna hodowla zwierząt.

2.    Żywienie i fizjologia trawienia.

3.    Produkcja pasz, pastwiska, okopowe, zielonki i wartość pasz.

4.    Doraźna pomoc weterynaryjna.

5.    Zajęcia praktyczne w różnych laboratoriach.

Dla tego wybrałem tą szkołę, bo nie znałem jeszcze dobrze języka polskiego, historii tego kraju, jego literatury itp. Po drugie – gwarantowała od razu pracę, co jeszcze dla dobrze przygotowanych absolwentów było pewniakiem. Dwory czekały na absolwentów.

Wobec tego, że Akademia Rolnicza została przeniesiona z Bydgoszczy do Cieszyna, poprosiłem Dyrekcję Szkoły o skierowanie mnie do dyspozycji Śląskiego Związku Kółek Kontroli Obór (Śl.Zw.K,K.O.) w Katowicach. Zostało to uwzględnione, mimo sprzeciwu Centralnego Towarzystwa Rolniczego w Warszawie. Sprzyjał temu fakt, że profesor weterynarii, dr Szałas, jako ‘priwislianin’, był lekarzem weterynarii w randze pułkownika w carskiej armii, w pułku kawalerii w Taszkencie i jako były wojskowy carskiej, a potem i polskiej armii wypytywał mnie, gdzie ukończyłem szkołę oficerską, gdzie byłem na frontach  itp.

Profesor miał syna lotnika ,który często przyjeżdżał do Liskowa. Zapoznano mnie z nim i tak ja stałem się jakby członkiem rodziny tych zacnych ludzi.

Zaraz po nowym roku, 4 stycznia 1928 roku, zgłosiłem się do dyspozycji prezesa Śl. Zw. Kółek Kontroli Obór. Był nim mgr inż. Jan Pszczółkowski, założyciel tego Związku, dyrektor Stadniny Koni w Pruchnej, bardzo popularny człowiek wśród młodych działaczy na polu hodowli zwierząt. Pochodził z ziemiańskiej rodziny, która posiadała majątek Szostek w powiecie siedleckim. Był absolwentem SGGW w Warszawie. Znał dobrze język rosyjski. Z dniem 4  stycznia 1928 r. stałem się pracownikiem Śl.Zw.K.K.O , jako asystent na obwód Śl. Cieszyńskiego. Była to kontrola obór we wsiach: Gumna, Kostkowice, Bażanowice, Hermanice, Ustroń, Puńców, Dzięgielów, Błogocice, Dębowiec itd. Ten okręg jak raz leżał w obrębie wpływów PWSGW w Cieszynie. Specjalnie dla mnie korzystnym był fakt, że pod mój zasięg pracy podlegały majątki PWSGW w Bażanowicach, Hermanicach i Gułdowach, oraz zakład doświadczalny Izby Rolniczej w Kostkowicach.

Po kilku kontrolach, dokonanych przeze mnie i po ułożeniu preliminarzy pasz, jak i  norm żywieniowych  dla indywidualnego żywienia krów,  w zależności od  wydajności mleka i procentu tłuszczu oraz po przedstawieniu preliminarza pasz dla młodzieży wg wieku -  prof. Maciejewski, administrujący tymi majątkami, zaproponował mi dodatkowo obowiązki konsultanta hodowlanego. Było mi to specjalnie potrzebne do nawiązania bliższych kontaktów z Uczelnią.

Śląsk Cieszyński, ze swego naturalnego położenia, był  i jest specjalnie predysponowany do hodowli bydła. Na jego glebach trawa rosła nawet na mało używanych drogach. Góry, obfite opady, ciężkie ziemie sprzyjają hodowli.

Poza tym Śl. Cieszyński to chyba jedyny region w Polsce, gdzie nie ma żadnych obszarników, ani szlacheckich latyfundiów. Były ,ale należały do arcyksiążąt austriackich. Po I wojnie rząd Polski skonfiskował je na rzecz Skarbu Państwa, jako koronne dobra austriackie .Natomiast kilka dworów Larischa , czy hrabiego Thuna – nie odgrywały żadnej roli w życiu politycznym tego regionu. Sam się później przekonałem, że Cieszyńskie – to kolebka  polszczyzny  i słowiańszczyzny. Tu cała inteligencja wywodziła się spod chłopskich strzech i z rodzin wyrobników , a więc – tu , pomiędzy miastem , a wsią nie istniał żaden antagonizm, jak to miało miejsce w innych regionach kraju. Na przykład w Poznańskiem, w Małopolsce, czy na Pomorzu , w każdej wsi był dwór i on nadawał ton całej wsi i okolicy.

Na Cieszyńskim, adwokaci, lekarze, notariusze, ludzie pióra, duchowieństwo, redaktorzy miejscowych gazet, profesorowie szkół średnich i generalnie nauczycielstwo – pochodzili nawet z bardzo biednych rodzin chłopskich, czy też rodzin wyrobników.

Sprzyjającym dla mnie faktem było również to ,że wielu tutejszych działaczy w czasie I wojny światowej było w niewoli rosyjskiej. Dyrektor Śląskiego szpitala w Cieszynie, dr Jan Kubisz, całą wojnę spędził w Kijowie i dla niego było dużą przyjemnością porozmawiać ze mną o Kijowie, Charkowie, o Ukrainie. Burmistrz miasta Cieszyna dr Władysław Michejda, wywodzący się ze słynnej rodziny Michejdów, adwokat – też przesiedział tam całą wojnę. Dyrektor szkoły , poseł na Sejm, Jan Szuścik , tak referował mój wniosek o przyjęcie mnie w poczet obywateli miasta Cieszyna: Będziemy mieć w Cieszynie Kozaka. Jak mnie przyjmowano do grona obywateli miasta, dr Michejda zapytał się obecnych:  Czy nadamy jemu przynależność darmo , czy za opłatą? Na to odpowiedział dr Jan Kubisz: Jak darmo jego przyjmiemy – to on się jeszcze obrazi.. i ustalili mi opłatę w wysokości 100 złotych , na co dowód wpłaty, № 2059  z kasy Miasta Cieszyna ,mam do dziś. Dnia 8 sierpnia 1931 roku wręczono mi akt : ”dobrowolne prawo przynależności w mieście Cieszynie…”.

Bardzo przyjazne dla mnie były też tutaj stosunki religijne. Otóż, jak już w innym miejscu pisałem, naraziłem się w Poznańskiem katolickiemu duchowieństwu. Jeśli gdzie indziej ciążyło na mnie prześladowanie ze strony katolickiego duchowieństwa – to  w Cieszynie ograniczało się ono tylko do policyjnego dozoru, który ze mnie zdjęto dopiero w 1936 roku. Za dozór był odpowiedzialny starszy sierżant tajnej policji , Jan Brudny i on mi osobiście o tym powiedział. Starałem się o obywatelstwo polskie. Kiedy się zgłosiłem do (katolika) referenta Gródeckiego z podaniem to się do mnie odezwał w te słowy: Co wy chcecie jesteście bezbożnikiem i w dodatku ożeniliście się z ewangeliczką! Ale, starosta- ewangelik, Cieszyniak z Brennej, dr Kisiała pomruczał, pomruczał i kazał z dobrą opinią wysłać do Województwa. Obywatelstwo polskie otrzymałem.

Starałem się o pożyczkę na budowę domu w dyrekcji Kasy Komunalnej  Miasta Cieszyna.. Oto taką odpowiedź otrzymałem od dr Wilczka: Polska jest dla Polaków i katolików. Pan nie jest ani jednym, ani drugim. Zwrócili mi moje podanie, nie rozpatrzone. Musieliśmy z żoną zaciskać pasa i płacić grube procenty za weksle, ale domek postawiliśmy i mieliśmy hipotekę czystą.

Prezesem Śląskiej Izby Rolniczej, której ja później stałem się etatowym pracownikiem, był też ewangelik, Jan Sztwiertnia z Goleszowa, rolnik na 40 hektarach. Wybitniejsi hodowcy, dla których ja pracowałem, w większości byli ewangelikami. Dla poparcia tego faktu wymieniam kilka nazwisk: K. Holeksa z Hermanie -  bezpośredni prezes obwodu hodowlanego: Jan Błaszczyk i Pilarczyk z Ustronia- członkowie Zarządu Obwodu; Jan Micek, Adam Rymorz, Niemiec Paweł, Niemiec Jan, Niemiec Karol, Jerzy Sikora i Harwat- członkowie zarządu Kół. W Gumnach, na 5 członków – 4 byli ewangelikami, w Godziszowie – wszyscy. Drogomyśl i Pruchna – na kilkanaście członków – tylko 2 katolików. Podobnie było w Puńcowie, Dzięgielowie, Ogrodzonej, Kostkowicach.

Inaczej było w powiecie pszczyńskim i w północnej części Górnego Śląska.. Tam przeważali katolicy, ale oni byli słabsi w szeregach Związku. Doszło nawet do tego, że prezes (nieczytelny wyraz – B.Z.) Związku Rolników Śląskich – na tz. byłą niemiecką dzielnicę województwa – postawił wniosek  na zebraniu zarządu tegoż Związku ,o wydalenie mnie z pracy w Izbie Rolniczej, jako „Rusa”, niekatolika, bezbożnika i na moje miejsce zaproponował: pobożnego katolika, Józefa Palarczyka z Warszowic, powiat Pszczyna. Ale światlejszym hodowcom chodziło o siłę fachową, a nie o prestiż wyznaniowy. Mgr Stefan Panieński zadał Palarczykowi – na takim że zebraniu ,na które i mnie wezwano – pytanie, dotyczące związków białkowych w paszach i ich roli w produkcji mleka. Oczywiście, Palarczyk na to nie odpowiedział ani słowa. Potem dyrektor zwrócił się do mnie, żebym ja Palarczykowi to wytłumaczył. Na tym się pozornie wycieczka przeciwko mnie skończyła .Jednak zaatakowano mnie na łamach „Śląskiej Trybuny”, gdzie postawiono pytanie zarządowi Śl. Izby Rolniczej: czy naprawdę nie ma w Polsce fachowców, że aż z bolszewii musiano importować Bołdyriwa?- Ale i to wypadło na moją korzyść, bo zrównano mnie z całym zarządem Izby, nazywając nas „gorolami”, „lożą bolszewicką” itd. W/g autora artykułu, Śl. Izba Rolnicza powstała dla całkowitej rujnacji życia gospodarczego i narodowego na Górnym Śląsku.

Opoważam się tutaj obalić ich twierdzenia dokumentami z mojej pracy w Śl. Izby Rolniczej. Oto cyfry, a w tych cyfrach wyraża się moja praca co najmniej w 80% :

 

 

 

—————————————————————————————————————–Rok                       Krów pod kontrolą             Średnio kg mleka rocznie          Tłuszczu %

na krowę

—————————————————————————————————————–1923 tylko obszarnicy         700 szt.                    2.900                               3,00

24 60% obory chłopskie   1389  „                     3.091                               2,97

25 chłopstwo dominuje     2264 „                    3.133                              3,04

26       „               „             4320 „                     3.000                              3,17

27 (już moja praca)            5000 „                     3.180                               3,22

28    „            „                    5400 „                    3.350                               3,30

29    „            „                    5900 „                    3.650                               3,36

1930    „            „                    7400 „                    3.672                               3,56

1936/37 ( pryszczyca)             5235 „                    3.638                               3,31

Lata 1936 / 37. W skali krajowej ,w porównaniu z innymi Izbami Rolniczymi, przedstawiamy się następująco (Izba rolnicza):

Pomorska                        394  obory  9.774  krowy  3.623 mleka/szt. 3,32 tłuszczu w mleku %

Poznańska                       537      „     14.221  „          3.677   „             3,32

Katowicka bez niemieckich obór      212     „        5.235              3.638   „                3,31 Krakowska                       1119    „      4.119               2.845                 3,63

Lwowska                         1884             8.080              3.039                   3,66

Kielecka                            831     „        8.749      „      3.148     „            3,22

Lubelska                            723      „      6.824      „       2.981     „           3,45

Łódzka                              498      „      7.372      „        3.271     „           3,35

Warszawska                       618      „    15.906      „       3.388     „           3,36

Białostocka                        364      „       2.913      „       2.216      „          3,75

Poleska                               233      „       1.532      „       2.212      „          3,73

Wileńska                            730      „       7.528      „        2.246      „          3,05 „

Wołyńska                           360      „        2.559      „       2.458      „          3,73

 

Zauważyć wypada, że śląskie województwo jest co najmniej o 50% mniejsze w stosunku do innych. Po drugie, u nas górowały obory chłopskie, podczas gdy w innych województwach dominowały wielkoareałowe (obszarnicze) obory, a więc, z natury swej postępowsze. („Przegląd Hodowlany” № 11 ,rok 1937 , str.353-354).

Jak już wspomniałem, Śląsk Cieszyński swymi klimatycznymi i przyrodniczymi warunkami jest predysponowany do hodowli bydła i produkcji mleka. Głównym kierunkiem pracy Izby Rolniczej, jak i innych organizacji rolniczych, była tu selekcja i dobór sztuk do hodowli bydła o wysokiej wartości użytkowej mleka i tłuszczu.

Oczywiście, cieszyńscy rolnicy posiadali bydło – i to nawet dużo sztuk w stosunku do ilości hektarów posiadanej ziemi, jednak prawie nigdy nie prowadzono żadnej pracy pod względem kontroli wydajności, użytkowości, zdrowotności itd. Te prace zapoczątkowała dopiero Śląska Izba Rolnicza w Katowicach. Członek rady Śl. Izby Rolniczej, młody, energiczny absolwent SGGW w Warszawie, inż. Jan Pszczółkowski, dyrektor stadniny w Pruchnej, przy współudziale dzierżawców majątków po byłej Komorze Cieszyńskiej, założył pierwsze Kółko Kontroli Obór. To kółko kontrolowało wyłącznie obory tzw. wielkiej własności.

Pisząc moje pierwsze sprawozdanie z czynności K.K.O (Kółek Kontroli Obór) w zakresie użytkowości ,które wchodziło w ogólne sprawozdanie Śl. Izby Rol. za rok 1928/29, napisałem na stronie 73 taki zarys początków jego działania: „W roku 1924-tym, na terenie Śląska Cieszyńskiego z folwarków byłej Komory Cieszyńskiej, powstało 1-sze Kółko Kontroli Obór, w którym zgrupowane były 473 sztuki bydła rasy alpejskiej. W tym to Kółku zatrudniona była z początku tylko jedna osoba fachowa, jako kontroler i instruktor zarazem. Wydatna praca instruktora i doskonałe wyniki jego pracy odbiły się wnet echem o postępowsze gospodarstwa włościańskie w powiatach Cieszyn -Bielsko .Na skutek tego kilku gospodarzy z Błogocic, Goleszowa, Jasienicy, Międzyrzecza, Pruchnej i Dębowca zgłosiło swoje przystąpienie do K.K.O. W następnych latach – 1925/26 – kontrola użytkowości objęła już prawie całe Województwo Śląskie. Wobec tak szybkiego rozwoju pracy K.K.O., powstała potrzeba stworzenia specjalnej organizacji. Tak powstał samodzielny Śląski Związek Kółek Kontroli Obór.

Należy tutaj stwierdzić z całą stanowczością, że statut Śl. Związku K.K.O. stał się wzorem nawet dla Międzynarodowego Instytutu Rolnictwa w Rzymie. Jest on umieszczony w pracach prof. Włodzimierza Szczekin-Krotowa w roku 1929/30, pod tytułem: ”Kontrola mleczności w Polsce i świecie.”

Pierwszym kierownikiem tego Związku był inż. Woźniak , drugim inż. Marian Biłyk , trzecim Mirosław Gulbiński i czwartym moja osoba Bołdyriw Tichon. Kierowałem nim do momentu rozwiązania go ,jako już zbytecznej instytucji, ponieważ prace przejęli etatowi pracownicy I. R. , która też subwencjonowała utrzymanie asystentów.

Komisja, pod moim przewodnictwem opracowała regulamin Kółek Kontroli Obór, który miał je już obowiązywać oficjalnie , jako jednostki organizacyjne Śl. Izby Rolniczej. (Oczywiście fakt likwidacji Związku K.K.O. spowodowało zarządzenie Ministerstwa Rolnictwa). Wniosek naszej Komisji Rada Śl.I.R. przyjęła i zatwierdziła. Wobec tego, dnia 29. września 1930.roku zwołano walne zebranie Związku K.K.O. pod przewodnictwem jego założyciela, inż. Jana Pszczółkowskiego. Na tym zebraniu postanowiono zlikwidować Związek, a Koła przyjęły nasz regulamin. Regulamin został ogłoszony na łamach „Rolnika Śląskiego” z dnia 12 października 1930 roku, № 41, str.727-28.

Rok kontrolny 1936/37 zamknięto liczbami: 7235 sztuk krów, kontrolowanych cały rok, ze średnią wydajnością 3.638 kg o zawartości 3,31 % tłuszczu. Za dziesięć lat intensywnej pracy fachowego personelu  w oborach  zgłoszonych do K.K.Obór , podniesiono wydajność mleka o 738 kg, w porównaniu do pierwszego roku kontroli. Stało się to dzięki zastosowaniu racjonalnego żywienia, postępowej produkcji i konserwacji pasz, wprowadzeniu mieszanek wysokobiałkowych . Trzeba pamiętać ,że w czasie tych dziesięciu lat wstępowali do Kółek nowi członkowie  z rozmaitą mieszaniną ras bydła. W takich oborach wydajność podniosła się nawet i ponad 1.000 kg na krowę rocznie.

W № 39. „Rolnika Śląskiego”, za rok 1928 umieściłem moje pierwsze sprawozdanie z wyników kontroli w moim IV Kółku, cieszyńskim, do którego należało już 29 członków z 334 sztukami krów, 200 sztukami jałowizny i 13 buhajami. Wydajność średnia mleka od krowy wynosiła 2.620kg , z 3,79 % tłuszczu.

Pierwszy mój artykuł o opłacalności racjonalnego żywienia krów dojnych  ukazał się na łamach „Rolnika Śląskiego” w 1928 roku, w numerze 13, str. 238. Potem artykuły ukazywały się stosownie do sezonu, pory roku, potrzeb hodowców, np. preliminarze pasz, porównania wartości odżywczych i cen białka w kilogramie w poszczególnych paszach itd.

W każdym razie, w ciągu dziesięciu lat chłopska hodowla bydła prawie że dopędziła swymi wynikami obory baronów niemieckich, do których należało 58 latyfundiów z ogólną liczbą kontrolowanych krów – 2728 sztuk o średniej wydajności mleka 3.905 kg i zawartości 3,11 % tłuszczu.

Natomiast nasz wyścig z innymi województwami- to były losy zmienne .Zwłaszcza z województwami Pomorskim i Poznańskim – raz myśmy odnotowali więcej mleka od krowy, raz oni.

 

 

 

———————————————————————————————————–

Rok                             Śląsk                             Poznańskie                     Pomorze

1935/1936                3.754 kg                            3.555 kg                     3.568 kg

1936/1937                3.638 kg                            3.667 kg                     3.623 kg

 

Dla przykładu podaję wojew. Poleskie, które w postępowszych, przeważnie wielkopańskich, oborach miało 2.111 kg mleka od krowy. Natomiast średnia krajowa, wg danych GUS-u wynosiła zaledwie 1.200 kg od krowy.

Dla zainteresowanych podaję wyniki wydajności mleka po stronie niemieckiej na Opolszczyźnie.Za rok1938 osiągnięto od 374.542 sztuk krów średnio 2.726 kg .W Niemczech była zaprowadzona przymusowa kontrola mleczności krów, poczynając od posiadanych 2 sztuk. Nasi sąsiedzi zza Olzy, łącznie z Opawskim, za tenże rok, od 8 000 krów kontrolowanych, osiągnęli wydajność zaledwie 3000 kg mleka na rok od krowy. Czyli widać wyraźnie, że nasza praca – fachowego aparatu Śląskiej I. Rolniczej miała sens i jej wyniki liczyły się w europejskiej skali. Moja praca instruktorska i moje artykuły uczyniły mnie osobą powszechnie znaną w rolniczym środowisku na Śląsku.

Na początku napisałem, że znalazłem tu, na Śląsku Cieszyńskim swoją Ziemię Obiecaną. W czasie I. wojny światowej  dużo Cieszyniaków było w rosyjskiej niewoli i pracowało w gospodarstwach na Ukrainie. Zaś tu, na cieszyńskich gospodarstwach ukraińscy chłopi, jako jeńcy austriaccy byli bardzo przydatni. Nie byłem tu kimś z nieznanego kraju. Tu ceniło się zawsze fachowość.

Nadmienić muszę ,że moje artykuły były dość często przedrukowywane przez redakcję „Poradnika Gospodarczego” na Zaolziu oraz na łamach „Przewodnika Kółek Rolniczych”. Moje sprawozdania były drukowane w „Przeglądzie Hodowlanym „ , co świadczyło o dużym uznaniu dla autora i o znaczeniu tematu, jaki on poruszał. Zaczęto mnie zapraszać na zebrania Kółek Rolniczych. Pierwsze i zarazem najciekawsze dla mnie było zebranie w Ogrodzonej w powiecie cieszyńskim.

W sobotę, 12 maja 1928 roku, prezes Towarzystwa Rolniczego, pan Paweł Stanowski, oznajmia mi, że mnie proszą nazajutrz na zebranie do Kółka Rolniczego w Ogrodzonej i że o godzinie 14.00 będzie na mnie czekał furman z Ogrodzonej przy gospodzie Bardonia na rynku. W niedzielę udałem się na rynek na godzinę 14. I istotnie czekały siwki, zaprzężone do ładnej bryczki. Pomyślałem ,że są to konie z dworu. Okazało się, że furman jest od prezesa Kółka, pana Jerzego Brody. Tam też zawiózł mnie woźnica. Przyjęto mnie, jakby to powiedzieć – z szacunkiem i powagą. Po miłej pogawędce i poczęstunku, udaliśmy się z całą rodziną prezesa na zebranie. Prezes miał trzech synów. Jeden chodził do Seminarium Nauczycielskiego, drugi szykował się na weterynarza, trzeci – nie pamiętam. Córki też już były po szkole gospodyń, albo się jeszcze w niej uczyły. Jednym słowem – w porównaniu z Kongresówką – rodzina państwa Brodów była  inteligentna, wykształcona.

W szkole czekała na nas cała gromada, na czele z kierownikiem szkoły, panem Buzkiem, wójtem Janem Zającem i księdzem Trawniczkiem. Z gromady Ogrodzona duża liczba młodzieży pokończyła Szkołę Rolniczą w Międzyświeciu, lub jeszcze uczyła się w niej. Ta młodzież specjalnie się przygotowała do zażartej dyskusji ze mną na temat tego, co napisałem w „Rolniku Śląskim” i oczywiście na temat zapowiedzianego referatu o racjonalnym żywieniu krów mlecznych. Był to w tym czasie bardzo aktualny temat .

Kiedy po załatwieniu  formalności, przewodniczący udzielił głosu referentowi, tj. mnie, dostałem niesamowitej tremy. Mówiłem, chyba pięć minut i sam nie wiem o czym. Opamiętałem się. Przeprosiłem obecnych, nabrałem tchu i zacząłem od nowa. Kiedy skończyłem referat, wybuchły, doprawdy, entuzjastyczne oklaski całej sali. To speszyło mnie podwójnie. Przewodniczący ogłosił dyskusję na temat referatu. Proszę sobie wyobrazić, jak ta młodzież, z podręcznikami rolniczymi, kalendarzami rolniczymi, fachową prasą w ręce zaczęła mi zadawać pytania, to ja ledwo zdążałem notować! Wreszcie skończyli. Trzeba było odpowiadać. Po odpowiedziach – znowu oklaski i zrozumiałem wtedy, że i te pierwsze były prawdziwe, że nie zakpiono ze mnie. Doczekałem końca zebrania, wynotowałem wszystkie ich życzenia pod adresem Śląskiej Izby Rolniczej i Towarzystwa Rolniczego.

Po zebraniu, zgodnie z tutejszym zwyczajem i tradycją, zaproszono mnie do gospody Goldfingera. Kiedy nam się języki rozwiązały – to i kierownik szkoły, i ksiądz i prezes  Jerzy Broda, i wójt Jan Zając – zwrócili mi uwagę , żebym się starał mówić wolno i żebym dokładnie wymawiał wyrazy, tak ,żeby mnie wszyscy  mogli dobrze zrozumieć. Do domu  mnie odwiózł woźnica wójta. Dopiero w domu uświadomiłem sobie, że trzeba się zabrać do roboty i czytać , czytać, czytać na głos- kształcić wymowę i pogłębiać erudycję. Relację z tego zebrania ogłosiłem w „Rolniku Śląskim” № 25 , str.459.

W poniedziałek, 14.maja, wezwał mnie do swego gabinetu dyrektor Śl.IR., mgr Stefan Panieński i pogratulował mi mojego pierwszego wystąpienia w Kółku Rolniczym. Też mi radził kształcić wymowę polską i oświadczył, że , jako mieszkający w Cieszynie pracownik, będę otrzymywał z cieszyńskiego biura Towarzystwa Rolniczego dyspozycje, co do referatów w regionalnych Kółkach, natomiast do innych powiatów na Górnym Śląsku –to będę jeździł tylko na specjalne życzenie i polecenie. No i stało się. 75% niedziel i świąt w roku zużyłem na referaty w Kółkach całego województwa, bo nie dało się odrzucić zaproszeń z powiatu Lublinieckiego, Rybnickiego i Pszczyńskiego. Za referaty płacono mi 35 złotych, plus koszta dojazdu.

Drugim takim nowym przeżyciem dla mnie -było bezpośrednie zetknięcie się z górami i góralami. Przed tym znałem góry tylko z geografii i książek.

Delegowano mnie późną jesienią na kurs rolniczy do Brennej. Wykładowcami byli: inż. Jan Pławiczka – uprawy i nawożenie gleb, dr weterynarii Józef Halama – zdrowotność zwierząt  i pierwsza pomoc, oraz ja instruktor T. Bołdyriw – produkcja pasz i racjonalne żywienie zwierząt.

Udaliśmy się w trójkę pociągiem do Skoczowa, gdzie na nas na dworcu czekał ‘landauer’ prezesa Kółka  pana Cholewy. Kurs się odbywał w starej szkole ewangelickiej. Sala była zapełniona góralami. Dla mnie to była sensacja życiowa- ich ubiór , wygląd. Na pierwszy ogień poszedł Jan Hławiczka. W swoim referacie omawiał sztuczne nawozy. Bardzo często używał tego określenia: ’sztuczny nawóz.’. W samym kącie siedział typowy stary góral, jak z widokówek i zdawało się, że spał. Co jakiś czas pykał sobie dymek z fajki. Kiedy koledze zabrakło i tematu, i śliny w ustach – zakończył swe wywody, podziękował za wysłuchanie referatu i ogłosił dyskusje. No, i co wy powiecie? Pierwszy prosi o głos ten stary góral! Kiedy mu udzielono głosu, wyskoczył żwawo i się pyta: Panie referendorzu, óni tu furt, a furt o tych śtucnych wozach prawili… Co to je? Cy to te bicykle? Jak sala ryknęła śmiechem – to ledwo się sufit utrzymał i nie wyskoczył w powietrze!

Jak już piszę o tej Brennej, to zaraz opiszę i drugą moją przygodę w Brennej. W czerwcu, 1929 roku, dostałem polecenie zorganizować tam przegląd bydła. Do pomocy miał mi być major Tadeusz Kossak, ojciec naszej słynnej pisarki Zofii Kossak- Szczuckiej. Udałem się do Górek Wielkich, do majora Kossaka, który z radością użyczył mi lokum i parę wyjazdowych koni, bo Brenna – to bardzo rozległa górska wieś.

Po przeprowadzeniu rozmów w gminie z wójtem, prezesem Kółka Rolniczego i poszczególnymi góralami – sprawa przeglądu wzbudziła u nich wielkie zainteresowanie i chęć udziału w pracach. A tu górale mnie zapytali: A, co z owcami ? Czy owce też na przegląd prowadzić? Ja nie miałem w tym kierunku polecenia ,ale na chłopski rozum- przecież to góry – powiedziałem: Czemu nie? Owce – też .

W wyznaczonym dniu, na Spalonej, zbudowali górale szałasy , bufety  ze wszystkimi szykanami góralskiej, ciesielskiej sztuki. I …o Boże! Jak się zjawiły nasze wojewódzkie władze, na czele z prezesem Śl. Izby Roln., Janem Sztwiertnią i wicewojewodą Kurawskim- to mój szef, inż. Józef Buchta zapytał się mnie: A owce tu po co? Przecież na przegląd owiec nie ma ani planu i ani złotówki – tylko na bydło!  A, tu już górale mnie tytułują :’panie kónwisorzu’ i inaczej się do mnie nie zwracają – Co teraz, konsternacja. Podchodzi do nas dzierżawca dworu Kostkowice, pan Rudolf Branny i zapytał : Co się stało, że się tak martwicie? Na to mu odpowiedział inż. Buchta, że : Kolega Bołdyriw popełnił samowolnie błąd, a raczej nieświadomie błąd i dopuścił do przeglądu owce. Nie wiemy, jak z tego wybrnąć. Branny bez namysłu zdjął kapelusz, włożył do niego 50 złotych i poprosił ,żeby każdy złożył 10 . Potem się zwrócił do wicewojewody i prezesa, żeby dali po 100zł.  Byli tym faktem bardzo zaskoczeni , a stojący przy nich major Kossak, bez namysłu ,rzucił w kapelusz setkę  i już nie mieli innego wyjścia też wrzucili po setce.  Szczególnie hojny był starosta Kisiała, który z Brennej pochodził. On na przeglądzie wystawił też swoje bydło i owce. W ten sposób pan Branny obszedł wszystkich dygnitarzy i zebrał na premie dla owiec więcej pieniędzy , niż urzędowo przywiózł inż. Buchta na premiowanie bydła.

Na tym nasz kłopot z góralami się nie skończył . Jak się dowiedzieli górale z Ustronia, Wisły, Istebnej, Koniakowa i Jaworzynki, że w Brennej odbył się przegląd owiec, i że były wysokie premie, to sprawa posunęła się tak daleko, że musieliśmy kołatać o pieniądze w Ministerstwie Rolnictwa. Ponieważ Województwo Śląskie korzystało z autonomii i miało swój budżet, więc udało nam się zebrać gotówkę na dalsze przeglądy.

Jako że nasze wyniki w kontroli użytkowej dawały podstawę do wpisywania  bydła do ksiąg zarodowych prowadziliśmy dokładne rejestry przychówku po wybitnych, na owe czasy, mlecznicach powstał problem organizowania związków hodowlanych. Niemieccy baronowie mieli swój związek „Herdbuchgeselschaft”, prowadzony przez inspektorów Wrocławskiej Izby Rolniczej. Na ten czas wrócił ze służby wojskowej syn  prezesa , inż. Karol Sztwiertnia. Jego zaangażowano na stanowisko inspektora hodowlanego, a mnie przeniesiono ze Zw. K. K. Obór do Śl. I. Rol. , na etat kierownika działu  kontroli użytkowej bydła .

Jeszcze wiosną 1929.roku postawiono przed Śl.I.R. zadanie wzięcia udziału w Powszechnej Wystawie Rolniczej w Poznaniu. Przygotowaliśmy z inż. K. Sztwiertnią i dr wet. Józefem Halamą materiały do licencji. Utworzona Komisja  dokonała  licencji na podstawie opracowanych regulaminów. Przy okazji jasno wyszło, że pierwszą siłą fachową , która założyła pierwszy kolczyk Związku Hodowców, była moja osoba. Kolczyk zakładano do lewego ucha zarodowej sztuki i zapisywano dane do ksiąg hodowlanych.

Naszym założeniem hodowlanym było wyprodukowanie z miejscowego bydła rasy, opartej na tzw. szczepie lesznieńskim .To spotkało się w środowisku naukowym ze sprzeciwem, bo to żadna rasa. To bydło z różnych krzyżówek. Krzyżówki te powstały z buhai importowanych z Małopolski na materiale kuhlandrów, pinchaerów, leszniańskim, fryzyjskim, simmentalerskim, względnie allgau i montafony , dominującym w oborach byłej Komory Cieszyńskiej.

W ten czas , profesorem hodowli w PWSGW w Cieszynie był inż. Stanisław Rogoziński. Profesor był kierownikiem doświadczalnej stacji w Kostkowicach  i członkiem Komisji Hodowlanej Śl. I. Roln.  Prof. Rogoziński trzymał się ściśle nie  genotypu, a fenotypu bydła rasy czerwono polskiej .Rasa ta miała określone umaszczenie i pigment, a jej masa ciała często wynosiła poniżej 400kg. Wydajność mleka, też ledwie 2000 kg . To się, oczywiście, cieszyńskim chłopom nie podobało.

Chłop cieszyński hołdował i masie i mleczności, lubił, gdy krowa ma ponad 500 kg żywej wagi- co przy sprzedaży daje pewną i dobrą kwotę oraz chciał mieć pełen szkopiec mleka. Powstała dwutorowość. Poczęły się sypać artykuły w prasie fachowej – prof. Rogozińskiego  za importem z Małopolski i dyrektora szkoły z Międzyświecia, inż. Alojzego Machalicy – kontra. Sprzeciw argumentował tym, że import małopolskich buhai obniżył u potomstwa  z tych mieszańców wydajność mleka, a nawet procent tłuszczu w mleku.

Założyliśmy w Cieszynie – Związek Hodowców Bydła Czerwonego i Alpejskiego . Pierwszym kierownikiem tego Związku był inż. K. Sztwiertnia. Po roku to stanowisko powierzono mnie. Może nie jest rzeczą właściwą tu wspomnieć, ale to fakt, że w tym czasie zmarł prof. St. Rogoziński i równocześnie odszedł ze swego stanowiska inż. Adam Rysiakiewicz. Oboje byli zagorzałymi ‘morganistami-weismannistami’. Byli wrogami tworzenia czegoś nowego w hodowli, kazali się sztywno trzymać morfologicznych cech bydła typu „brachiceres”.

Po wielkich pertraktacjach z prof. dr. Konopińskim, dyrektorem działu hodowlanego na Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu, wzięliśmy udział w wystawie. Nie obyło się jednak, w Poznaniu, bez ostrej walki o nasz los, bo nasze bydło dochodziło do 550 kg żywej wagi, a małopolskie, brachiceryczne miało wagę w granicach 400kg. Nasze bydło miało jasne śluzawice, a małopolskie ciemne itd.

W pewnym momencie przyszło nam z kol. Sztwiertnią na myśl, że przecież, głównym sędzią bydła czerwonego jest, sprowadzony z Wiednia, prof. dr Leopold Adametz , który za czasów austriackich był profesorem na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Udaliśmy się do niego z prośbą o pomoc i radę. Prof. Adametz przyjął nas bardzo serdecznie, wprost ucieszył się naszą wizytą. Karol Sztwiertnia dobrze władał językiem niemieckim i nie mieliśmy żadnych trudności w porozumieniu się z nim.

Nazajutrz, o 8.00 rano, zjawił się prof. Adametz w naszym pawilonie. Obejrzał naszą stawkę, która powstała właśnie na podstawie podręcznika o hodowli zwierząt, napisanego przez niego. W tej książce wspomina  on prace ,przeprowadzone przy tworzeniu nowych modyfikacji bydła użytkowego w majątku Grodziec Śląski, gdzie krzyżowano bydło kuhlenderskie z fryzami i prace w Róży – Różańskiej w Małopolsce. Profesorowi zaimponowało, że my nie gęsi i że znamy jego prace naukowe w tej dziedzinie.

Profesor Leopold Adametz ocenił naszą stawkę za godną uznania. Przyznano nam wysokie nagrody, bo po pierwsze to był początek naszej planowanej na wiele lat pracy hodowlanej, a po drugie – to było bydło z hodowli chłopskiej, a nie wielkopańskiej. Otrzymaliśmy 2 medale srebrne, 6 państwowych listów pochwalnych i 350 zł w gotówce. Najwyższą premię otrzymał buhaj „Kasztan” z obory Gębali w Gumnach: medal srebrny i 300 zł gotówki. Dokładne sprawozdanie napisał kolega Karol Sztwiertnia i opublikował je na łamach „Rolnika Śląskiego” w № 41 z dnia 13 października 1929 roku na stronie 722-726.

Wyniki pięcioletniej pracy w hodowli bydła czerwonego zostały poddane gruntownej rewizji. W tym celu zorganizowano lustrację obór , należących do rolników zrzeszonych w Związku . W lustracji brał osobiście udział profesor Rostafiński z Warszawy. Profesor swoje spostrzeżenia ogłosił na łamach „Przeglądu Hodowlanego”№ 3/1933, kreśląc zarys początków pracy hodowlanej i jej rozwoju ,pracy nad bydłem czerwonym na Śląsku Cieszyńskim. Dał wytyczne do pracy na przyszłość. Wobec ujemnego wpływu reproduktorów z Małopolski na mleczność i wzrost potomstwa , postanowiono na przyszłość unikać importu buhai z tego regionu i oprzeć dobór reproduktorów na wybitniejszych prądach własnej hodowli, a zwłaszcza na linii Kuby – Titanika. Był to buhaj typu leszniańskiego . Najwyższa wartość użytkowa wśród jego potomstwa ,to było  4164 kg mleka o zawartości tłuszczu 3,53% .Średnio , mleczność jego potomstwa była wyższa o ok. 1000 kg na sztukę, niż u mlecznic- matek.

Po tej generalnej lustracji i po przyjęciu nowej linii hodowlanej, opartej na własnej produkcji reproduktorów, dalsza praca potoczyła się już normalnie, bez jakichkolwiek wstrząsów.

Tutaj muszę się cofnąć trochę wstecz, bo przecież nie można pominąć pobytu ministra rolnictwa na naszym terenie.

Za rok 1929/1930 ogłosiłem na łamach „Rolnika Śląskiego” moje roczne sprawozdanie z wyników mleczności, zaopatrzone w liczne fotografie. W tym sprawozdaniu umieściłem ilustracje tych  krów, które przekroczyły roczną wydajność mleka ponad 5000 kg.

 

 

 

A oto one:

1. Krowa  Bella z obory Bełk , pow. Rybnik  8949 kg

2.    –„-     Zosia           -„ -                            7075 kg

3.    –„-     Weintraube   -„-                           6905 kg

4.    –„-     Anusia           Marklowice            5617 kg

5.   –„-      Kochana z obory Cieńciały ,Dzięgielów  -  5294 kg

6.   –„-      Strokula z  obory Albina   Szpyry  , Wilkowyje -  5083 kg

7.   –„-       Zorza     z obory    Bażanowice, pow. Cieszyn  -   5411 kg

Do tego dołączyłem szczegółowy wykaz wszystkich hodowców wraz z minimalnymi i maksymalnymi wynikami mleczności ich krów. Tym sprawozdaniem narobiłem sobie dużo rozgłosu. Najpierw zjawił się u nas naczelnik Wydziału Produkcji Zwierzęcej z Ministerstwa Rolnictwa, inż. Baird Edward. Objechaliśmy z nim niektóre obory . Widocznie po powrocie do Warszawy, inż. Baird zachęcił ministra, żeby się osobiście przekonał, jak to tu jest i do nas przyjechał.

Dnia 17.maja, pan minister, dr Janta-Połczyński, w towarzystwie dyrektora departamentu, pana Krulikowskiego był uroczyście witany na dworcu kolejowym w Zebrzydowicach przez  starostę powiatu, dr Kisiałę i prezesa Śl. I. Rol. – Jana Sztwiertnię. Moja osoba była wyznaczona, jako sprawozdawca  przyboczny dla gości. Musiałem się trzymać pana ministra i udzielać fachowych odpowiedzi i wyjaśnień na wszystkie pytania.

Kiedy zajechaliśmy na podwórze gospodarza w Puńcowie, p. Pawła Kożdonia – to minister zwrócił się do mnie z pytaniem:  Czy ja jemu będę pokazywał dworki , czy chłopskie gospodarstwa? Kiedy ja mu odpowiedziałem, że Kożdoń – to właśnie typowy cieszyński chłop i proszę, żeby się pan Minister rozejrzał dookoła, na jego sąsiadów- wszędzie są budynki murowane, masywne, dachówką kryte, a domy się składają z 4 do 5 izb , itd. to on mi odpowiedział:  Masz tu ładnych chłopów, że mogliby im pozazdrościć ziemianie z Kresów wschodnich.

Pobyt Ministra Rolnictwa na Śląsku Cieszyńskim opisałem w: Rolniku Śląskim” № 24, z dnia 15. VI., na stronie 417-419. Poza tym upamiętniła pobyt pana Ministra w Kółku Roln. w Górkach Wielkich nasza wielka pisarka, Zofia Kossak- Szczucka w tym że numerze ,na stronie 425-426, podpisując się: ‘Członek Kółka Rolniczego’.

Reasumując naszą pracę nad podniesieniem jakości hodowli bydła, muszę tu oddać sprawiedliwość i poszanowanie tym hodowcom, co już od 1913 roku myśleli nad tym i organizowali Koła Hodowców w górskich wsiach, takich jak: Leszna Górna i Dolna, Kojkowice, Goleszów, Ustroń itd. Muszę stwierdzić, że ich praca polegała wyłącznie na tym, aby uzyskać prawidłowy wzorzec takiego bydła, w jakim dana grupa hodowców się lubowała. Tak zaczynali też na początku planową hodowlę bydła Duńczycy i Holendrzy. Hodowcy opracowywali plany hodowli na wybranym ‘fenotypie’ , tzn. zewnętrznym wyglądzie danej wzorcowej krowy buhaja. Liczyła się: prawidłowość i rozłożenie umaszczenia, tak u nizinnego srokatego  bydła czerwonego jak i czarnego, harmonijna budowa i zdrowotność. To też przed 70 laty uważano krowę, dającą 1500 kg mleka rocznie  za rekordzistkę.

Potem Duńczycy i Holendrzy poszli po rozum do głowy i zaprowadzili planową kontrolę użytkowości. Z początku kontrola obejmowała tylko wydajność mleka, a potem także już procent tłuszczu w nim. Na podstawie wyników tych prac , Duńczycy i Holendrzy doszli, po 70-ciu latach kontroli, do takiej precyzji hodowlanej, że dziś mają średnią- roczną-ogólnokrajową wydajność od sztuki w granicach 4000 kg mleka, przekraczającym 4 procent tłuszczu.

Można śmiało rzec, że taka praca zaczęła się u nas na Śląsku Cieszyńskim w 1924 roku i jest prowadzona do dziś (lata trzydzieste), to też Śląsk Cieszyński przoduje w dziedzinie hodowlanej w Polsce. Byłem jednym z pierwszych, który rozgłosił, w ówczesnej prasie fachowej w Polsce, naszą hodowlę. Publikacje ukazywały się na łamach „Rolnika Śląskiego” z licznymi ilustracjami ,prezentującymi   zasłużonych  hodowców, jak i wyróżniające się  wysoką produkcją zwierzęta . Przedostały się też nasze artykuły do „Przeglądu Hodowlanego”, czasopisma o randze europejskiej. Był to organ Polskiego Towarzystwa Zootechnicznego, redagowanego przez wybitnych uczonych . Publikowali tam tacy profesorowie, jak :  Malzburg z Dublan, Różycki, Prawocheński z UJ z Krakowa, Biedrzycki, Rostafiński, Konopiński, Moczarski, Vetulani, Baird i wielu ,wielu innych polskich uczonych, specjalistów tej dziedziny produkcji zwierzęcej. Dlatego też ukazanie się moich artykułów było przyjęte przez śląskich hodowców z wielką satysfakcją. Wreszcie chłop cieszyński został uznany przez prasę fachową za pioniera w hodowaniu nowych  i uszlachetnianiu starych ras zwierząt.

Z przyjęciem mnie na etat w Śląskiej Izbie Rolniczej, z dniem 4.I.1930. roku, obarczono mnie też obowiązkami czuwania nad hodowlą drobnego inwentarza. A tych hodowców w Województwie Śląskim trzeba było liczyć na setki tysięcy. Z nimi musiała się liczyć nie tylko Śl.I. R., ale i redakcja „ Rolnika Śląskiego”. Wśród abonentów tego tygodnika było więcej królikarzy, gołębiarzy, hodowców kóz – niż rolników i dlatego  też hodowli drobnego inwentarza udzielano w czasopiśmie bardzo dużo miejsca.

Górny Śląsk, ten najbardziej uprzemysłowiony region Polski, jeszcze za czasów pruskich miał w samym centrum- w Katowicach, Chorzowie, Świętochłowicach, Tarnowskich Górach, Rybniku ponad 50 klubów hodowlanych. Istniał nawet Związek Hodowców Kanarków, uznany przez międzynarodową organizację tego typu. Wszystkie te organizacje miały swoje statuty, regulaminy, swoje wzorce rozmaitych ras gołębi, królików, kóz itd.

Na Śląsku Cieszyńskim , w samym tylko Cieszynie, istniało Towarzystwo Hodowców Drobnego Inwentarza, kierowane przez takich potentatów, jak Antoni Marcinek z Cieszyna – Winogradu. Należeli do niego fabrykanci, kupcy i przemysłowcy, a nawet miejscowa arystokracja, jak hrabina Thun- Hohenstein, z domu hrabina Larisch- Moenich z Karwiny.

To Towarzystwo posiadało swoją siedzibę u przewodniczącego , Antoniego Marcinka na Winogradzie. Tam mieściła się tzw. ”Giełda Drobiarsko – Gołębiarska’. To przez to Towarzystwo były sprowadzane najciekawsze rasy drobiu, królików i gołębi. Co roku urządzano wielkie wystawy drobiarskie w reprezentatywnych salach miasta, jak np. w hotelu „Pod Wołem, czy w sali sportowej im. Hassewicza itd. Oczywiście, ja, jako ‘rodowity’ cieszyński Kozak, wraz z moją młodą małżonką, staliśmy się hodowcami kur rasy Rhode- Island-Red i królików rasy Szynszyle .Oboje byliśmy członkami tego Towarzystwa.

Na walnym zebraniu, na wniosek profesora Rogozińskiego, zostałem w 1929 roku wybrany sekretarzem tego Towarzystwa i byłem nim do wybuchu wojny. Po śmierci prezesa Antoniego Marcinka, wybrano na to stanowisko komisarza powiatowego policji- Gustawa Krzystka, a po jego przeniesieniu do Katowic rolnika na 36 ha ziemi z Puńcowa ,Andrzeja Hławiczk , potem zaś naczelnika odcinka drogowego PKP, pana Franciszka Czyloka.

Co roku, we wszystkich okręgach województwa odbywały się wystawy drobnego inwentarza. Nosiły one zawsze uroczysty charakter. Na przykład wystawa w Domu Górnika w Chorzowie prezentowała 200 wspaniałych eksponatów zwierząt. Tam osobiście byłem świadkiem ostrego konfliktu wystawcy z konsultantem do sędziowania ras królików, panem Prokopem. Tegoż eksperta Koncern Węglowy na swój koszt przeszkolił na kursie w Niemczech w Düesseldorfie. Nieporozumienie dotyczyło królików, tzw. Belgijskich Baranów, które wg eksperta miały o kilka milimetrów za krótkie uszy w stosunku do wzorca. Wezwano mnie jako arbitra., a ja się na tym znałem , jak na egipskich mumiach. Hodowca zwrócił się do mnie z żalem, że go konsultant skrzywdził. Króliki były bardzo piękne. Poprosiłem tegoż p. Prokopa, by podszedł jeszcze raz do klatki i powiedziałem, że przecież te parę milimetrów, to nie gra roli.

Nie potrafię opisać reakcji pana Prokopa na takie lekceważenie postanowień Międzynarodowej Federacji Hodowców Królików w Brukseli. Przecież, to Ona opracowała wzorzec rasy, a kursanci w Düesseldorfie musieli przez 3 tygodnie wkuwać i zdawać na egzaminach znajomość wszystkich parametrów dla każdej rasy, aby móc bezstronnie sędziować, prawidłowo typować championów. A, przecież, tych ekspertów była cała seria – do rozmaitych ras gołębi, drobiu, szlachetnych zwierząt futerkowych i ozdobnych itd.. Nikomu bym nie życzył położenia, w jakim się znalazłem i to jako przedstawiciel Śląskiej Izby Rolniczej!

Dla upamiętnienia tej zbożnej pracy, muszę tu przytoczyć wyjątki z katalogu wystawy drobnego inwentarza w Cieszynie. Odbyła się ona w dniach 12 i 13 grudnia 1936 roku, w salach Domu Żołnierza im Marszałka Józefa Piłsudskiego w Cieszynie.

 

Protektorat nad wystawą raczyli przyjąć: J.W.P.P.

1. Dr Władysław Michejda, Burmistrz Miasta Cieszyna

2.Bolesław Młodzianowski,Komisarz Śląskiej Izby Rolniczej w Katowicach

3.Jan Plackowski, Starosta Powiatu Cieszyn

4. Maurycy Trybulski, Prezes Centr. Komitetu Hodowli Drobiu w  Warszawie

5. Pułkownik Antoni Własak, Dowódca Garnizonu w Cieszynie.

 

Komitet Honorowy Wystawy:

1. inż. Józef Buchta, naczelnik Wydz. Hod. Śl. Izby Roln. w Katowicach

2. inż. Jan Buczacki, inspektor Lasów Państw. w Cieszynie

3. dr Józef Dubiski, prof. PWSGW w Cieszynie

4. dr Jerzy   Kisiała, emerytowany starosta w Cieszynie

5. Jerzy Kubisz, dyrektor Towarzystwa Oszczędnościowo- Pożyczkowego

6. Ludwik Mościcki, dyr. Browaru w Cieszynie ( brat Prezydenta Rz.P.)

7. Frydolin Popiołek , dyr. Spółek Roln. w Cieszynie

8. Ludwik Skrzypek, dyr. Kasy Komunalnej w Cieszynie

9. Inż. Jan Szczerbowski, dyr. Dóbr Państw. w Dębowcu

10.Jan Tymowski, wicedyr. Browaru w Cieszynie.

 

Komitet Wykonawczy:

1. Franciszek Czylok, prezes T-wa Hod. Drobnego Inwentarza w Cieszynie

2. Jerzy Szolony, skarbnik                        „                                       „

3.  Tychon Bołdyriw, sekretarz                 „                                       „

4. Ludwik Herok z Boguszowic, członek Zarządu   „                        „

5. Andrzej Hławiczka, rolnik w Puńcowie

6. Gustaw Krzystek, prezes Sekcji Zwierząt Szlachetnych  (lisy, norki)

7. Władysław Marszałek z Goleszowa

8. Karol Hutl, członek Zarządu

Opieka weterynaryjna: pow. lekarz wet., dr Jerzy Lewicki

No i oczywiście, na otwarcie wystawy, do przecięcia wstęgi, prosiło się zawsze samego J.W.P.. Wojewodę, dr Michała Grażyńskiego, który w tym wypadku osobiście przybył na otwarcie.

Na tej wystawie były reprezentowane takie eksponaty: Kury, 22 stoiska, rasy 1. „karmazyn”, 2. Leghorny, 3. Orpingtony,  4. Wyandoty, 5. Ki-wi,  6. Barneweldy, 7. Krzyżówka Welsun-Włoszki, 8. Mille – Fleurs,  9. Hamburgskie, 10. Japonki.
80 klatek- rozmaitych ras gołębi, 150 klatek – gęsi, indyków , no i królików razem. Poza tym były dzikie zwierzęta futerkowe, jak: lisy srebrne, platynowe, nutrie, szopy i sarny Riogranda. Ogółem było 42 wystawców

Celowo tutaj przytoczyłem  fragmenty z protokółu, aby pokazać, jak to nasze społeczeństwo się mocno interesowało wszelkimi nowościami w hodowli, jakie było zamiłowanie do pracy, do rozwijania swoich zainteresowań, dziś powiedzielibyśmy – swojego hobby.

Kiedy człowiek pisze te słowa o przedwojennej wystawie w czasach panowania tzw. socjalizmu – to, to by się nazywało teraz czynem społecznym. Przecież wymienieni protektorowie i członkowie honorowi Komitetu Wystawy, to byli ludzie z elity .Każdy z nich fundował sam od siebie jakąś rzeczową nagrodę dla wystawców. Te wartościowe nagrody stanowiły poważny bodziec dla amatorskich hodowców do przygotowania pięknych okazów. Taki np. Browar w Cieszynie, jego dyrektor z własnej kieszeni fundował beczkę piwa i 5 litrów wyrobów alkoholowych z Fabryki Likierów w Błogocicach. Inni utytułowani, na stanowiskach, fundowali drogie zegarki, eleganckie przybory do golenia, względnie  pożyteczne w hodowli  przedmioty.

Dowódca Garnizonu, poza udostępnieniem sali w luksusowym Domu Żołnierza, po wystawie dopilnowywał prac żołnierzy, którzy za darmo salę wywietrzyli, wyczyścili i doprowadzili do normalnego stanu sali  imprez kulturalnych. Dla naszego Komitetu Wykonawczego była to  wielka ulga.

Wydrukowanie katalogu wystawy w kilku setkach egzemplarzy podzielono na Starostwo i Magistrat miasta , jako że protektorami byli i burmistrz i starosta. Urzędnicy tych instytucji wykonali to za darmo, myśmy tylko kupili papier.

Tą wystawę zwiedziło ponad 2000 osób, nie licząc szkół – te miały wstęp wolny. Wstęp na wystawę kosztował, łącznie z katalogiem, 1 złoty. Uzyskany fundusz, który dziś musiałby przejść przez wszystkie komisje planowania i finansów, przeznaczony był bezpośrednio dla hodowcy amatora na zakup klatek wystawowych, import rozmaitego inwentarza, aparatury wylęgowej itd.

Jak dalece było rozwinięte zainteresowanie tego rodzaju wystawami hodowców-amatorów, zobrazuje najlepiej wydarzenie na Wystawie Drobnego Inwentarza w Siemianowicach.

Kiedy ja z urzędu tą wystawę zwiedzałem, za mną wlókł się, jak cień, jeden górnik. Nie mogłem się go pozbyć. Nareszcie zagadnąłem go, co on ode mnie chce, że się tak mnie trzyma na terenie wystawy. Tym człowiekiem okazał się być Żurek Henryk, kolekcjoner motyli i ptaków, zamieszkały na ulicy Powstańców 27. Oświadczył mi, że on chce coś specjalnego pokazać u siebie w domu, co być może przydało by się tu na wystawie. Udaliśmy się z przewodniczącym wystawy do niego, do jego mieszkania. Cóż myśmy tam zobaczyli! Przepiękną  kolekcję motyli, rozpiętą na kilku metrach kwadratowych dykty i kilkadziesiąt sztuk wypchanych ptaków.

Oczywiście zaraz zarządziliśmy zabranie tej kolekcji na wystawę. Daliśmy panu Żurkowi specjalne stoisko przy wejściu do maneżu, w którym mieściła się właściwa wystawa. Przy tym stoisku, przez całe trzy dni trwania wystawy, gromadziły się tłumy zwiedzających. Poszło nawet tak dalece, że o tych motylach doszła wieść do centrum polskiego jedwabnictwa, do Milanówka pod Warszawą. Przyjechali specjaliści z tej placówki. Oni byli nam szczególnie wdzięczni, że coś takiego dla nich  odkryliśmy. No, a teraz proszę sobie wyobrazić uczucia samego kolekcjonera, pana Henryka Żurka…

Przy każdym zakładzie pracy, kopalni ,hucie ,wszędzie istniały kluby, zrzeszające ludzi o najrozmaitszych zamiłowaniach. Te kluby robiły swoje wystawy, zebrania ,pokazy. Najbardziej mnie rozśmieszyło, kiedy mnie specjalistę od hodowli krów dojnych zaproszono na walne zebranie Hodowców Kanarków, jako przedstawiciela Śląskiej Izby Rolniczej.. Zostałem honorowo przyjęty, na honorowym miejscu posadzony, przywitany uroczystymi oklaskami.

Nie sposób też pominąć tego faktu, że w roku 1937, przy okazji Święta Gór w Wiśle- urządziło też Towarzystwo Hodowlane wraz z Kołem Gospodyń Wiejskich w Bażanowicach swoją okazałą wystawę zwierząt hodowlanych. Wystawa trwała od 18 do 22 sierpnia. Wystawę zwiedziły takie osobistości, jak : Prezydent R.P Ignacy Mościcki ze swoją świtą i dyplomatami. Ja nawet ambasadorowi Moltkemu i jakiemuś Achmedowi z Turcji udzielałem objaśnień. Poza tym był minister rolnictwa Juliusz Poniatowski i wojewoda Michał Grażyński. To właśnie wojewoda otwierał tą wystawę. Wystawę zwiedziło ponad 4000 osób. Sprawozdanie z tej wystawy było drukowane w „Rolniku Śląskim”, 1937, str.546.

W tym że sprawozdaniu za lata 1936/37, zaznaczono, że Towarzystwo dla swych członków sprowadziło ponad 20 ton samych mączek mięsnych i z krwi, oprócz tego takie pasze, jak: otręby i makuchy rozmaitego rodzaju oraz kukurydzę z województwa Stanisławskiego.

Za swe urzędowanie nikt z  zarządu Towarzystwa nie brał żadnego honorarium. To była praca czysto honorowa!

Muszę się tu pochwalić, że moja hodowla „karmazynów” nie była taka poślednia.. Była ona uznana przez Komitet do Spraw Hodowli Drobiu w Polsce i zatwierdzona przez Ministerstwo Rolnictwa. Moje gniazdko 6 kur, na Ogólnopolskim Konkursie Nieśności w Rębkowie w 1938.roku,wybiło się na czołowe miejsce w kraju ,ze średnią 248 jaj rocznie ,o wadze średniej 64 gramy. Kura z numerem 3, z tego gniazda, zniosła 285 jajek i pobiła ogólnoeuropejski rekord nośności w tej rasie. Na wystawie drobiarskiej w Lipsku, w Niemczech, na tzw.: ”Grüene Woche”, jej zdjęcie stało na honorowym miejscu na polskim stoisku.

Trzeba przyznać, że nie szczędziliśmy z żoną nakładów na naszą hodowlę ,na on czas modnej rasy kur Rhode-Island-Red . Importowany z Niemiec kogutek, kosztował mnie-loco Urząd Celny w Chorzowie – 155 złotych, tyle, co roczny buhajek na rzeź. Z holenderskiej hodowli zarodowej sprowadziłem 10 sztuk jajek wylęgowych. Z tego wykluły się 3 pisklęta – reszta uległa w transporcie popsuciu. Jedno takie kurczę kosztowało mnie 15 złotych, ale się opłaciło. Cała produkcja jaj z tych  trzech kur, szła na polecenie Centralnego Komitetu do Spraw Hodowli Drobiu do wylęgu u hodowców w całej Polsce. Jeszcze i dziś pamiętam niektóre adresy, jak majątek Łentupy w wojew. wileńskim, Trembowla w wojew. tarnopolskim, adresy z wojew. poznańskiego, pomorskiego pomijając adresy z naszego tu terenu.

Co się tyczy hodowli kóz, to ona odgrywała szczególnie ważną rolę w zaopatrzeniu robotniczych rodzin w mleko, zwłaszcza w okresie Wielkiego Kryzysu i bezrobocia początku lat trzydziestych. Hodowla kóz i drobiu była podstawą egzystencji, wyżywienia rodziny no i oczywiście królik!

Zorganizowaliśmy planową kontrolę użytkowości kóz na tych samych warunkach, co i krów, z tą różnicą, że hodowcy kóz nie ponosili żadnych opłat na rzecz utrzymania asystenta kontroli użytkowości. Wyniki tej kontroli wykazały najwyższą wydajność : 960 litrów mleka, a najniższą 589 . Przeprowadzono w kilku miejscowościach przeglądy zwierząt, połączone z premiowaniem prawidłowej hodowli tak w gotówce, jak i honorowymi wyróżnieniami.

Zapoczątkowałem budowę nowych wzorcowych kurników, względnie projekty przeróbek przystosowujących stare pomieszczenia do użytku hodowli kur. Nawet u siebie z piwnic porobiłem kurniki, wybijając odpowiednio duże okna, wstawiając potrzebne wewnętrzne urządzenia, jak: karmniki, poidła, gniazda zatrzaskowe do kontroli nieśności, specjalne wagi do ważenia jajek itd.

Według tych planów wybudowano wzorcowo pokazowe kurniki w gospodarstwie p. Dyboskiej w Gumnach, Jana Zająca w Ogrodzonej i  kurnik w Szkole Rolniczej w Międzyświeciu.  Te  3 kurniki prof. Trybulski pokazał ,jako wzorcowe ,w swoim podręczniku o hodowli drobiu, wydanym  przez Centralne Towarzystwo Rolnicze w Warszawie. Na tej podstawie wybudowano zupełnie nowoczesne budynki z heraklitu u hodowcy Andrzeja Hławiczki w Puńcowie, u komisarza Gustawa Krzystka na Mnisztwie i u Skuteli w Halembie na Górnym Śląsku.

W zakres czynności Wydziału Hodowli Śl. Izby R. wchodziło także mleczarstwo. Pracując po linii produkcji mleka, siłą faktu musiałem brać czynny udział w reorganizowaniu istniejących mleczarni w Pruchnej i Skoczowie oraz w organizowaniu od nowa mleczarni w Pawłowicach, Bełsznicy, Ogrodzonej, Bażanowicach, Lublińcu, Pszczynie i na tak zwanych Dąbrówkach. Powstały tam Centralne Zakłady Mleczarskie w Katowicach

Na rynku mleczarskim panował wtedy zupełny chaos. Wszystko zależało od handlarzy. Oni byli bezkonkurencyjni. Rozpiętość cen pomiędzy tymi, które dostawał producent  a tymi, które płacił konsument  dochodziła do proporcji  1: 3, względnie do 4-ch. Oprócz handlarzy grosistów, którzy mieli swych stałych dostawców i mieli w Katowicach nawet swą własną przetwórnię, gdzie butelkowali mleko, produkowano kefir, kwaśne mleko –namnożyło się jeszcze dużo tzw. zbieraczy. Byli niemal w każdej wsi.

Po zorganizowaniu, np. mleczarni w Pawłowicach, ci zbieracze stali się zajadłymi wrogami tejże mleczarni. Buntowali chłopów przeciw przystępowaniu do spółdzielni mleczarskiej. Doszło nawet do tego, że grosista mleczarski w Katowicach, p. Hofmann , zjawił się u przewodniczącego spółdzielni, p. Józefa Pisarka, z propozycją odkupienia mleczarni za gotówkę. Te stosunki opisuje w jaskrawy sposób profesor UJ w Krakowie, dr Stefan Schmidt, w książce wydanej przez Akademię Umiejętności: „Górnośląski rynek mleczarski.”

Najbardziej byłem zafascynowany mleczarnią w Bażanowicach. Tą mleczarnię uruchomiła – dla celów szkolnych, we własnym zakresie, w zabudowaniach starej gorzelni Państwowa Wyższa Szkoła Rolnicza w Cieszynie. Naszym zadaniem było dostosowanie jej dla celów zorganizowanej spółdzielni dostawców mleka. Tutaj odpadała sprawa wysokich udziałów oraz materialnej odpowiedzialności bez ograniczeń. Ta mleczarnia została powołana, jako mleczarnia doświadczalna ,dostarczająca surowiec do produkcji  serów typu „ementaler”. Teren cieszyński się do tego nadawał. Wypłata za dostarczane mleko rozbijała się na trzy kategorie. I. to mleko zakwalifikowane na sery ementalskie- cena wynosiła ponad 40 groszy za litr.  II. to mleko zdatne na sery tylżyckie oraz inne, jak np. groery. Cena była o całe 10- 15 groszy niższa. III – mleko pospolite – na masło zwyczajne, cena wynosiła 18 gr.

Klasyfikowało się mleko na zasadzie tzw. reduktazy. Zaprawiano próbkę mleka specjalnym odczynnikiem, od którego mleko nabierało niebieskiego zabarwienia. Tą próbkę wstawiano do termostatu o odpowiedniej temperaturze. Czym dłużej się mleko nie odbarwiało tym było lepsze, tzn. zawierało mniej bakterii w kubicznym centymetrze. Jeśli nie wytrzymywało wyznaczonego czasu, wcześniej się odbarwiało to było gorszego gatunku. Mleko, które się natychmiast odbarwiało, nie nadawało się w ogóle na sery.

Wchodziła tutaj w rachubę szybkość obrotu kapitałem. Zważywszy to ,że na jeden ser ementalski idzie 1000 l mleka, a taki ser, nim on dojrzeje i stanie się gotowy do konsumpcji, wymaga 6 miesięcy czasu. Jest to bardzo opłacalna produkcja, tyle ,że ryzykowna , bo jak taki ser po 2-3 miesiącach pielęgnacji, pocznie się psuć, wzdymać, pękać – to już nie ma na niego ratunku. Taki ser idzie na przetopienie i na tzw. serki śniadankowe o różnych smakach. W takim wypadku serownia dużo traci na czasie, na ilości produkcji i na wynikach finansowych .

Mleko nadające się na produkcję  serów ementalskich nie powinno zawierać więcej bakterii w centymetrze sześciennym, niż to jest dopuszczalne .Wobec tego faktu zaistniała potrzeba, żeby Śl.I.Roln. przystąpiła do przeszkolenia dostawców mleka. Trzeba było zorganizować kursy, żeby nauczyć prawidłowego obchodzenia się z mlekiem,  dojenia, racjonalnego żywienia itd. Z tych właśnie względów odbył się specjalny kurs dojenia dla instruktorów w Szkole Rolniczej w Międzyświeciu, gdzie kursanci najpierw musieli ćwiczyć na gumowych wymionach, a potem ćwiczyli dojenie mlecznic w szkolnej oborze. Sprawozdanie z tego kursu zamieściłem w „Rolniku Śląskim”. Tutaj powtórzę, jak przebiega tworzenie się tłuszczu w mleku w zależności od sposobu  dojenia. Tą samą krowę dojono w południe- raz, przez zawodowego dojarza , i dwa razy z rzędu przez osoby niefachowe, tzn. przez kursantów. Próbki pobierano co minutę , tzn. podstawiano co minutę inny szkopiec. Oto wyniki:

 

zawodowy dojarz                                       kursant I                            kursant II

mleka,kg        % tłuszczu              mleka/kg        % tłuszczu       mleka/kg      % tłuszczu

0,35                    2,4                         0,9                    3,4                   0,2                3,4

0,95                    3,2                         0,4                    3,9                   0,6                4,8

0,80                    3,9                         0,3                    4,6                   0,4                5,0

0,50                    4,5                         0,4                    5,1                    0,3               7,0

0,30                    6,7                          0,3                   5,0                    0,7                3,8

0,50                    7,5                          0,3                   5,3                    0,5                 3,8

———————————————————————————————

razem:           3,4 kg                                        2,6 kg                                    2,7 kg

 

Poczęliśmy też budować  z betonu specjalne zbiorniki w potokach, w celu chłodzenia mleka w bańkach. Dało to we wsiach Cisownica i Puńców bardzo dobre rezultaty. Prawie cała wieś Cisownica dostarczała mleko I klasy.

Dla jaśniejszego zilustrowania tych spraw, przytoczę tu przypadek z obory rolnika z Goleszowa, pana Karola Palarczyka. Był to bardzo postępowy rolnik, prezes Towarzystwa Rolniczego w Cieszynie, radny Śląskiej Izby Rolniczej, poseł na Sejm Śląski, a więc zamożny, światły chłop, którego już było stać na własną chłodnię dla mleka. Utrzymanie czystości w oborze nie budziło zastrzeżeń, a okazało się ,że mleko z tej obory, po poddaniu go reduktazie, odbarwiało się natychmiast. To było mleko wręcz IV klasy. Poszukiwania przyczyn tego stanu rzeczy  doprowadzały  nas już do szału . Nie znaleźliśmy nic.

Kiedy to już i posłowi Palarczykowi zbrzydło, oświadczył mi , żebyśmy się u niego już więcej nie pokazywali,  że on ma nas już dość.  Powiedziałem inż. Karnickiemu z PWSGW w Cieszynie, że żadne nasze zabiegi nic nie dały i że poseł zabronił nam  pokazywać się u niego. Po krótkim namyśle, inż. Karnicki zapytał się mnie: Ile  krów dojnych ma poseł Palarczyk? Odpowiedziałem, że 13 sztuk. To nic. Posła przeprosimy, zabierzemy 52 próbówki  i pojedziemy do południowego doju. Pobierzemy próbki z każdego strzyka oddzielnie i może znajdziemy chorą część wymienia.

Na szczęście posła nie było w domu, a pani Palarczykowa nic nie miała przeciwko pomysłowi inż. Karnickiego. Pobraliśmy 52 próbki mleka i po powrocie do Bażanowic, laborant Juranek poddał mleko reduktazie. Z jednej próbówki się mleko odbarwiło .Było to mleko krowy Delty, która dawała ponad 20 litrów mleka dziennie. Jedna ćwiartka jej wymienia była chora, co powodowało zakażanie całego mleka w dostawie. Po natychmiastowym odseparowaniu tej krowy od stada w oborze, mleko ,dostarczone nazajutrz osobiście przez Karola Palarczyka, klasyfikowało się bez zastrzeżeń do I klasy czystości. To nam, a zwłaszcza koledze Karnickiemu przyniosło duży sukces i rozgłos. Wywołało to szerokie dyskusje  na zebraniach Kółek Rolniczych po okolicznych wsiach.

Ten fakt zmusił Śl. Izbę Rol. do sprowadzenia z Niemiec, z Lipska, specjalnych środków do badania zdrowotności krów (Tybromol, reagenty A i B , ii.). W ten sposób nasza doświadczalna stacja serowarska wychowywała producentów i dostawców mleka na Cieszyńskiem. Oczywiście, wszystkie te sprawy były publikowane w prasie miejscowej , tygodniku ”Rolnik Śląski” i w poradniku mleczarskim.

Powstanie zakładu mleczarskiego w Bażanowicach zupełnie zmieniło sytuację w organizacji dalszych mleczarń, jak np. w Ogrodzonej, i po ustabilizowaniu się spraw- w Pruchnej, która dotychczas ledwie wegetowała. To przyspieszyło też realizację zakładów mleczarskich w samych Katowicach. Miały one zlikwidować rynek prywatnych potentatów mleczarskich, takich jak: Leverene w Świętochłowicach, Ryczywół i Hoffmann w Katowicach, a także pomogło w walce z plagą zbieraczy mleka w powiecie pszczyńskim. Mleczarnia w Pawłowicach dostała porządny zastrzyk finansowy i to ją umocniło w terenie.

Ilekroć będę wspominał przebieg mego życia , to zawsze stanie mi przed oczyma to środowisko do którego trafiłem, względnie do którego mnie los zaprowadził. Moją pracę zawodową w Śląskiej Izby Rol.  łączyło wszystko z zadaniami, jakie przed sobą stawiała PWSGW w Cieszynie, dlatego byłem częstym gościem gabinetów profesorów tej Uczelni. Prawie wszyscy profesorowie byli wciągnięci do ścisłej współpracy ze Śląską Izbą Rolniczą. Niektórzy byli nawet kierownikami jej wydziałów, jak np. prof. dr Andrzej Piekarski – prowadził dział produkcji rolnej i doświadczalnictwa w zakresie tejże produkcji. Profesor Konrad Ciechomski był kierownikiem wydziału ekonomiki, a ten był ogólnie prowadzony przez Instytut Ekonomiki Rolnej w Puławach. Inni profesorowie byli przewodniczącymi fachowych sekcji, jak np. prof. dr Tadeusz Rylski – sekcji mleczarskiej , prof. St. Rogoziński – sekcji hodowlanej. Następcą jego potem był dr Józef Dubiski, a p. Zofia Dubiska pracowała w dziale kobiecym i drobiarskim, co się w terenowej pracy ściśle wiązało z moją zawodową pracą wśród hodowców drobnego inwentarza.

Z panią Dubiską wiązało mnie prowadzenie opieki nad drobiarstwem. Nawet ja miałem kilka wykładów na wydziale Instruktorsko- Nauczycielskim. Studenci z tego wydziału pomagali mi przy urządzaniu wystaw i przeglądów drobiu. Specjalnie pomocni byli mi przy wprowadzaniu domieszek treściwych  do paszy bydła . Były to mączki zwierzęcego pochodzenia. Tymi mieszankami zrobiliśmy sobie reklamę na skalę ogólnokrajową.

W roku 1934, lub 1935  profesor Berman z Poznania ogłosił na łamach „Przeglądu Hodowlanego” artykuł, traktujący o wynikach zastosowania tych mieszanek przez duńskiego uczonego z Kopenhagi, prof. Fredricksena, w żywieniu bydła. Ten artykuł mnie niesamowicie zaintrygował i ja przystąpiłem do wypróbowania go na naszym terenie.

Kiedy przedłożyłem mój plan profesorskiemu ciału PWSGW i poprosiłem o zgodę na  przeprowadzenie prób w oborze doświadczalnej w Bażanowicach – spotkałem się z odmową. Głównym oponentem był prof. weterynarii, dr Golachowski. Twierdził on, że mączki te mają masę bakterii gnilnych i bał się zakażeń. Zaważył głos dyrektora serowni doświadczalnej w Bażanowicach. Dyrektor Jan Licznerski zabronił nawet używania kiszonek w karmieniu bydła produkującego mleko I klasy – a co do stosowania mączek – to o tym nawet mowy być nie mogło.

Mnie to spokoju nie dało. Po naradzie z prof. dr Józefem Dubiskim, postanowiłem zaciągnąć pożyczkę w kasie komunalnej w Cieszynie w wysokości 400 złotych. Za te pieniądze zakupiłem w cukrowni Chybie 10 q  wytłoków suchych i dalej porozumiałem się z handlarzem bydła panem Józefem Kowalą, żeby mi dał znać, gdy otrzyma transport bydła ze wschodnich województw, z którego wybiorę i kupię sobie odpowiednią krowę dla swoich doświadczeń. Równocześnie rozpisałem  do wszystkich bekoniarni listy z prośbą .żeby mi do doświadczeń sprezentowali gratis mączki ,jakie produkują. Mój apel okazał się trafiony. Prawie wszystkie bekoniarnie posłały mi po 100 kg swoich wyrobów. Na składzie miałem ponad 1 tonę różnych mączek , w tym były: mączka krwi, kostna, mięsno-kostna, a Reiffeisen sprezentował też mączkę rybną.

Wkrótce mnie pan Józef Kowala zawiadomił ,że na dworcu stoi przysłany dla niego transport bydła z Lubelskiego  i że w dodatku ,jedna krowa po drodze się ocieliła.. Za 200 zł wziąłem tę krowę, pod warunkiem, że pan Kowala cielę po dwóch tygodniach zabierze.

Jak ja to zabiedzone bydle wprowadziłem do mego chlewa – to moja żona załamała ręce.  Za cały dzień nadoiła 8 litrów mleka. Począłem przyzwyczajać krowę, Kwiatulę, do pobierania otrąb z małym dodatkiem mączki z krwi. Krowa nie myślała tego jeść, ledwie ją przy żłobie łańcuch trzymał, tak się broniła. Tak było 3 dni. Po 3 dniach zmieszałem parę mączek do kupy i opyliłem nimi cały chlew, tak, że krowa nie wiedziała skąd ten obcy zapach idzie. Na czwarty dzień poczęła zjadać przygotowaną paszę. Co dzień po odrobinie zwiększałem dawkę, aż doszedłem do 20% mączek w paszy treściwej.

Krowa zjadała tą paszę bez zastrzeżeń. Dzienna dawka to było 5 kg  mączek w paszy. Moja żona  z każdym dniem przychodziła weselsza z chlewa,  aż raz oświadczyła, że musi iść do miasta i kupić porządny szkopiec na 10 litrów mleka, bo już ranny udój przekraczał 8 litrów. Ponieważ z profesorostwem Dubiskimi byliśmy w przyjaźni- nasze dzieci były z jednego rocznika i często się razem u nas w ogrodzie bawiły- więc zaproponowałem profesorowi nadanie eksperymentowi oficjalnego charakteru. Profesor się zgodził przysłać  studentów do codziennej kontroli moich poczynań i powiedział, że będzie to temat ich pracy dyplomowej. Dr Dubiski, najpierw sam osobiście, był obecny przy zadawaniu karmy i przy dojeniu, później zjawiło się trzech studentów. Z nimi dokonaliśmy najpierw kalkulacji wartości poszczególnych pasz, potem ustaliliśmy skład mieszanki o zawartości 240g białka, strawnego wg tablicy Nils-Hansena.

Kalkulacja wartości kilograma białka w poszczególnych paszach wypadła następująco:

Nazwa paszy                                      cena za 100kg loco wagon Cieszyn

cena paszy         kg białka w               koszt kg białka

100kg danej paszy    z danej paszy

1   otręby pszenne grube                     14 zł                  11.3 kg                      1,24 zł

2   mączka z krwi, Dębica                  32   „                  76,0  „                       0,42  „

3   mięso-kostna  , Dębica                  23   „                  26,0  „                       0,88  „

4   mięso-kostna  , Kraków                 25  „                  46,5  „                       0,53  „

5   śrut lniany                                      24  „                  24,0  „                       1,00  „

6   konopny                                         19  „                  25,0  „                       0,76  „

7   słonecznikowy                               26  „                  28.0  „                       0,93  „

8   rzepakowy                                      21  „                  23,0  „                       0,91  „

9   sojowy                                            33  „                  39,0  „                       0,82  „

10  palmowy                                        21  „                  13,0  „                       1,61  „

11  kokosowy                                      22  „                  18,0  „                       1,22  „

 

Według przeprowadzonych analiz, takich zachodnich uczonych jak: Wingie, Morris i Wright, wartość biologiczna białka z mączki krwi równa się wartości ze świeżych tkanek i zawiera:

białka hemoglobiny……………………….. 103,1  g

innego białka ………………………………… 69,8  g

cukru …………………………………………….000,7  g

cholesteryny …………………………………..001,942 g

lecytyny …………………………………………002,350 g

tłuszczu właściwego ………………………..000,560 g

nuklein …………………………………………..000,030 g

soli sodu …………………………………………003,640 g

soli potasu ………………………………………000,410 g

soli wapna ………………………………………000,540 g

soli magnezu …………………………………..000,070 g

soli chloru ………………………………………003,080 g

kwasu fosforowego organ. i nieorgan. .000, 400 g

Wartość biologiczna białka z tej mączki to 75, podczas gdy dla grochu wynosi ona 64,  a dla orzecha ziemnego, np.: 50 jednostek. Prof. Lars Fredriksen twierdzi, że przy codziennym skarmianiu przez jedną sztukę mączki z krwi, w ilości około 2 kg nie powoduje zmiany masła, a jego liczba jodowa równa się około 30,3 i masło zachowuje zadowalającą  konsystencję. Normalne masło ma liczbę jodową 25,7 do 38,0. Najlepsze powinno mieć liczbę jodową rzędu: 32 do 33 .

W moim doświadczeniu zastosowałem mieszankę paszową złożoną z:

75%  otręb  grubych  o zawartości   białka ……82 g          w cenie ….10,5 groszy

15%  mączki z krwi                  „              ……. 114 g                „     ….. 4,8     „

10%  mączki mięsno –kostnej   „             …….   46 g                „     ….. 2,5     „

———————————————–

łączna zawartość białka w kilogramie      …….242 g                 „    ….17, 8  groszy

Po roku kontroli, nasza Kwiatula przybrała na żywej wadze 140 kg i dała 5700 litrów mleka. Na dowód tego jeden ze studentów napisał i obronił pracę dyplomową.

Kiedy ogłosiłem w roku 1936.artykuł p.t.: ”Nowe źródło białka dla krów dojnych” w „Rolniku Śląskim” – to ten artykuł przedrukowały wszystkie fachowe tygodniki i nawet „Ilustrowany Kurier Codzienny” z Krakowa, który w swoim sobotnim dodatku miał dział: ”Ogrodnictwo i Hodowla”. Ten artykuł dał mi duży dochód , bo z „I.C.K” posypały się niezliczone zapytania i co sobotę otrzymywałem całe pakiety listów z redakcji z Krakowa. „ICK” płacił mi za każdą odpowiedź 5 złotych gotówki.

Wobec tak fenomenalnych wyników w zwiększeniu i potanieniu produkcji mleka ,przy zastosowaniu  w karmie dla mlecznic białka pochodzenia zwierzęcego, wezwał mnie do siebie prof. Konrad Ciechomski i oznajmił, iż daje mi wolną rękę w stosowaniu mączek w akademickiej oborze w Bażanowicach. Profesor administrował tym majątkiem uczelni. Oświadczył też, że rządca, pan  Kościelny, już jest poinformowany o moim pełnomocnictwie w zakresie zastosowania mieszanek i rozpoczęciu prób karmienia nimi bydła.

Po ułożeniu przeze mnie preliminarza pasz dla poszczególnych grup zwierząt, dokonaliśmy najpierw potanienia klasycznego karmienia cieląt i młodzieży, bez szkody dla ich  wartości produkcyjnej. Mlecznice z bażanowickiej obory miały następującą średnią wydajność za lata : 1935 / 1936   ……..3.740 kg mleka……..3,65 % tłuszczu

1936 / 1937   ………4.315 kg mleka ……3,45 % tłuszczu

( wg sprawozdań  Polskiego Towarzystwa Zootechnicznego)

Jeśli już jestem przy omawianiu współpracy z Państwową Wyższą Szkołą Gospodarstwa Wiejskiego w Cieszynie, to trzeba mi też powiedzieć, że dwóch studentów zrobiło swoje prace dyplomowe w oparciu o moją prywatną hodowlę karmazynów (Rhode Island Red). Była ona znana na całą Polskę. (Mowa o tym jest w opuszczonym fragmencie. Rodzice  wyhodowali kurę ,która w 1938r była  rekordzistką Europy tej rasy w nieśności jaj. Zniosła ich w roku konkursowym 285 sztuk o średniej wadze  64 gramy. Prezentowano ją na wystawie rolniczej „Grüene Woche” w Lipsku. Jej zdjęcie pojawiło się nawet w fachowej prasie japońskiej – B.Z.)

Zasadniczym moim celem, jaki sprowadził mnie do Cieszyna, było ukończenie wyższych studiów rolniczych. Zaraz po rozpoczęciu pracy zapisałem się na Wyższe Kursy Rolnicze im. Stanisława Staszica w Warszawie. Były to kursy zaoczne, prowadzone przy Muzeum Przemysłu i Rolnictwa. Wykładowcami na tych kursach byli profesorowie wyższych uczelni Warszawy, Dublan, Puław, między innymi:

dr Biedrzycki , SGGW , Warszawa

dr Rostafiński      „               „

dr Różański         „                „

dr Dobrzański     „                „

dr Prawocheński     UJ  ,   Kraków

dr Różycki         Dublany – Lwów

Inni  to: dr Edmund Jankowski, dr Stefan Jankowski, dr Moczarski, dr Leszniowski, inż. Nhering, Kwasiborski, Mhering, Orht, Wieniawski, Brzósko i.in. W/g regulaminu tych kursów, termin nauki trwał 2 lata i w każdym semestrze było 120 wykładów, poza wyjazdami na konsultacje, ćwiczenia- zwłaszcza z chemii. Wszystkie egzaminy pozdawałem w terminie. Pierwszy 13.XII.1928 roku, drugi 11.VI.1929 roku.

Na świadectwie tak napisano: Bołdyriw Tychon z Cieszyna, po przerobieniu kursu rolniczego (poziom wyższy) i odrobieniu na piśmie wszystkich wykładów i ćwiczeń, poddał się egzaminom z wynikiem:

1. Rolnictwo………………………………………………..dobrze

2. Hodowla zwierząt ……………………………………dobrze

3. Ekonomia ……………………………………………….dobrze

4. Ogrodnictwo i pszczelarstwo …………………….dobrze

Niżej znajdują się podpisy :

1. Prezes Rady Opiekuńczej: A. Wieniawski

2. Prezes Zarządu, Dyrektor Muzeum Przemysłu i Rolnictwa: St. Leszniowski

3. Dyrektor Kursów: St. Jankowski

4. Komisja Egzaminacyjna: Kwasiborski, Rostafiński, Nhering, Różański, Zakrzewski, Dobrzański, Mhering, Brzósko, Ohrt, Biedrzycki, Dederko.

Warszawa, dnia 4 września 1929 roku,  № 25.

Za czasów carskich, wielu z tych profesorów wykładało w Kijowie, Moskwie, Charkowie i nawet w Petersburgu. Nawet jeden raz, prof.dr Roman Prawocheński napisał mi ocenę ze zdawania wykładanych przez niego materiałów – w języku rosyjskim i komentarz do oceny również.

Ponieważ nie otrzymałem z Ukrainy zaświadczenia  o złożeniu matury , ani o rozpoczęciu przed mobilizacją studiów rolniczych na uniwersytecie w Charkowie, musiałem złożyć w Polsce egzamin państwowy. Przeznaczono mnie do złożenia takowego w Państwowej Średniej Szkole Rolniczej  w Bydgoszczy. Egzamin w Bydgoszczy trwał trzy dni. Zdałem go z wynikiem dostatecznym.

Pisząc o tym w roku 1967., mimowoli nasuwają się refleksje- jakież ogromne zaszły zmiany pomiędzy rokami 1930, a teraz 1967. Dzisiaj zaganiają do nauki, dają specjalne przywileje pracownikom, urlopy płatne, zwrot kosztów podróży, stypendia i do tego dzisiejsza młodzież, już pracująca, prawie że odrabia to- nie jako naukę, ale jako nakaz.

A, jak było wtedy?

1. Jako pracownik instytucji społecznej, którą była Śląska Izba Rolnicza,miałem na kursy zniżkową opłatę – ile, już dziś nie pamiętam, ale płaciłem sam.

2. Na konsultacje do Warszawy jeździłem na własny koszt i to jeszcze trudno było uzyskać urlop, oszywiście bezplatny.Konsultacje trwały czasem trzy dni. Trzeba było jeść i gdzieś przenocować.

3. Kiedy złożyłem wniosek do Ministerstwa Oświaty o dopuszczenie mnie do egzaminu państwowego , to otrzymałem zawiadomienie, że muszę w kasie skarbowej wpłacić 85 złotych i posłać im kwit wpłaty- to oni dopiero wtedy będą rozpatrywać mój wniosek.

4. Po miesiącu otrzymałem list ,tak z Ministerstwa ,jak i ze szkoły w Bydgoszczy, że najpierw muszę zapłacić szkole 85 zł, a dopiero potem będę dopuszczony do egzaminu.

5. Po wpłacie, wyznaczono mi termin.Czwartek , piątek i sobota- pisemne egzaminy, a w poniedziałek ustny. Z dopuszczonych 38 externistów zdało nas tylko 8. Kilku otrzymało prawo do poprawek, resztę oblano.

Podpisy na świadectwie maturalnym, to: Dyrektor J. Prochwitz, Komisja Egzaminacyjna: inż. J. Karczewski, Julian Kotko, Dunin-Karwicz, Kutnowski.

Bydgoszcz, dnia 13 marca 1930 roku.

W Bydgoszczy żaden pies się nas nie spytał, gdzie mieszkamy przez ten czas, co jemy i za co przyjechaliśmy.

No, ale to nie było to, co chciałem osiągnąć. To nie było wyższe wykształcenie.

Ponieważ ja już osiągnąłem na terenie Śl. Izby R. i w PWSGW w Cieszynie jakąś rangę, stworzono mi warunki do ukończenia wydziału Instruktorsko-Nauczycielskiego na tej uczelni. To mi już dawało prawo do nauczania w szkołach rolniczych. Egzaminy zdałem z wynikiem bardzo dobrym. Na dokumencie znajdują się podpisy: Dyrektora dr Tadeusza Rylskiego, Kierownika Wydz. Instruktorskiego- E. Zabłockiego. Komisji Egzaminacyjnej: H. Maciejewski, inż. St. Rogoziński, J. Golachowski.

Cieszyn, dnia 15-go lutego, 1930-go roku.

Tak więc, w ciągu trzech lat złożyłem egzaminy bez poprawek, z ocenami z przedmiotów fachowych – od celujących do dobrych – w:

Liskowie………….. 1927 r.

Warszawie…………1929 r.

Cieszynie ………….1930 r.

Bydgoszczy……….1930 r.

Moim celem był dyplom inżynierski , przynajmniej pierwszego stopnia. O egzaminie magisterskim nie myślałem. Po prostu byłem przebytymi egzaminami zmęczony.Cel osiągnąłem dopiero po wojnie w 1951.roku. Egzamin  inżynierski złożyłem przy Państwowej Komisji Weryfikacyjno-Egzaminacyjnej Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie u prof.dr Górskiego. Jako pracę dyplomową opracowałem: »Roczny plan produkcji pasz.». To mi potem zostało wydane w formie broszury przez Samopomoc Chłopską  w Kartowicach. Honorarium zrekompensowało mi koszta egzaminów.

Przed wojną, na początku lat trzydziestych, miałem bardzo dużo obowiązków służbowych, którym musiałem sprostać. Proszę zważyć:  do prac, które wchodziły do mojego etatu, bezpośrednio wyznaczonego przez Ministerstwo Rolnictwa, etatu wojewódzkiego instruktora Kółek Kontroli Obór i równocześnie wykonującego obowiązki fachowego kierownika Związku Kółek K. O., a potem po  likwidacji tego związku – kierownika Śląskiego Związku Hodowców Bydła Czerwonego i Alpejskiego w Cieszynie- do wszystkich tych zadań wchodziło wygłaszanie na zebraniach Kółek Rolniczych po wsiach wykładów. Wygłosiłem ich co najmniej 200. Do prasy fachowej – też z obowiązku służbowego – i tak, dla potrzeby podawania wiadomości fachowych szerokiemu ogółowi rolników – napisałem wiele artykułów. Drukowano je w takich tygodnikach, jak: »Rolnik Śląski<<, »Drób Polski», «Poradnik Gospodarczy», «Przewodnik Kółek Rolniczych» oraz «Przegląd Hodowlany».W sześciu oprawionych rocznikach «Rolnika Śląskiego», które posiadam , jest tych artykułów ponad 100 . Niektóre z nich były przedrukowywane na łamach « Rolnika» we Lwowie. Był to organ Towarzystwa Gospodarczego. Moje artykuły drukowano też w gazetach  i kalendarzach dla hodowców. Mam w domu nawet do dziś jeden egzemplarz takiego kalendarza z roku 1939, gdzie razem z kolegą Malinowskim redagowaliśmy i układali cały II dział tego kalendarza.

Zarząd Śląskiej Izby Rolniczej udzielił mi 5000 złotych pożyczki na kupno samochodu osobowego, żebym się mógł bez skrępowania poruszać po terenie. Płacono mi za każdy przejechany służbo-kilometr 40 groszy. W jednym tylko1936 roku zrobiłem tych kilometrów 36000.  Proszę sobie wyobrazić – w ten czas , jakie były drogi! To był najgorszy czas dla automobilizmu, bo wszystkie drogi były tylko szutrowane, a główne -  w budowie! Nie raz kilometrami jechało się po rozsypanym , nieuwalcowanym tłuczniu.itd. No, przecież, właśnie w 1930 roku rozpoczęto na wielką skalę budowę głównych asfaltowych dróg, reszta – to były tak zwane « cysarskie cesty» , stare drogi .Jak się nimi jechało w czas suszy, to za samochodem ciągnęła się – jak kometa – wielka fala kurzu, nie przymierzając, jak teraz po odrzutowych samolotach.

A, kiedy człowiek wrócił wieczorem do domu, to czuł piach na zębach, kurz w butach- na całym ciele. Kurz przenikał do najmniejszych szczelin samochodu, nawet do karburatora. Smarowanie samochodu było ręczne i trzeba to było robić prawie dwa razy w tygodniu.

I tak  to szło, aż  doszło do dnia 31 sierpnia  1939.roku.

 

***

 

Po II wojnie światowej inż. Bołdyriw Tichon, nadal poświęcał się swojej pasji zawodowej, za co w 1974 roku został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski oraz uhonorowany odznaczeniami „Zasłużony Pracownik Rolnictwa”, „Zasłużony w Rozwoju Województwa Katowickiego” oraz identycznym wyróżnieniem ustanowionym przez władze województwa opolskiego. Rok później otrzymał „Medal Zwycięstwa i Wolności”. Tichon Bołdyriw zmarł 1 września 1986 r. w Dzięgielowie, a pochowany został na cmentarzu ewangelickim w Cieszynie.

 

Wspomnienie – nadesłali Bogdana i Roman Zakolscy

 

Opis do zdjęć:

2. Zdjęcie ślubne 1929.r Anna zd.Pustówka i Tichon Bołdyriw, Cieszyn, 16.IX.1929.

8. PWSGW., studenci i profesura.(, Tichon Bołdyriw pierwszy z lewej, z ręką na oparciu krzesła) ; 32. Reproduktor ‘Tytanik’ ,

33 .Brązowy medalista z Targów Poznańskich,( uznany przez prof Adametza z Wiednia za reproduktora nowej rasy bydła ,opartej na szczepie lesznieńskim ) buhaj ‘Kasztan’, hodowca – Gębala z Goleszowa..;

39. Minister rolnictwa, Poniatowski  , na wystawie hodowlanej w Bażanowicach- lata 30-te.: 53. Państwo Sztefkowie ,jako gospodarze dożynek w Cisownicy., lata 30-te.

Komentarze nie są dozwolone.