Refleksje absolwenta – seniora

Bronisław Wawrzyniak

Artykuł dedykuję

prof. dr hab. Marianowi Kozłowskiemu

byłemu posłowi i senatorowi III RP

 

dr inż. Bronisław Wawrzyniak                                   prof.dr hab.Marian Kozłowski

 

Demokratyczny przełom (1989r.) to przemiany polityczne, gospodarcze, ustrojowe, obyczajowe, wychowawcze. Młodzi wychowani w czasach wielkich przemian – z socjalizmu w demokrację liberalną, z komunizmu w kapitalizm – stali się pierwszym pokoleniem III RP. Nie znają PRL-u. Żyją w Polsce bezpiecznej dzięki NATO. Bogacącej się w UE. Najczęściej znają angielski, rzadko rosyjski. Uczestniczą w globalnej popkulturze. W porównaniu ze swoimi rodzicami – młodzieżą PRL-u – dzisiejsza młodzież znacznie bardziej ceni barwne życie (szczęście, miłość, przyjaźń).

Z drugiej strony jest praca jako warunek udanego (dostatniego, przyjemnego, ciekawego) życia oraz źródła osobistej satysfakcji. Dwudziestokilkulatkowie z reguły chcą się cieszyć życiem, chcą złapać trochę luzu po latach nauki i studiów, większość nie snuje dalekosiężnych planów i nie myśli o emeryturze. Wśród najważniejszych cech pracy w większości przypadków na pierwszym miejscu jest wynagrodzenie.

Sukces i pozycję określa się przez mieć a nie być. Wyzbycie się poczucia bycia już na starcie to długotrwały proces, który będą musiały przechodzić kolejne pokolenia. Szansa na to, że kiedyś będzie lepiej zależy w głównej mierze od zmniejszenia się nierówności społecznych, a te wciąż mamy na wysokim poziomie, co więcej, wiele wskazuje na to, że będą się jeszcze zwiększać. Jak będzie, pokaże czas.

Dziś sami decydujemy czy pracujemy na pół etatu, czy na dwa etaty. Wykształcenie ma być gwarancją sukcesu zawodowego. Okazuje się, że to nie wystarcza, to nie wyróżnia, a w wielu firmach traktowane jest jako standard. Brakuje najczęściej doświadczenia. Wydaje się, że z wachlarzem często kilku dyplomów jest się skazanym na sukces. Najczęściej taki magister z kilkoma dyplomami chciałby być kimś ważnym, tymczasem w portfelach brakuje kasy. Często trzeba iść na kompromis. Z kilkoma dyplomami (fakultetami) trzeba sprzątać biura lub zmywać gary za granicą. Trzeba być jednak cierpliwym, jeśli potrafimy w tym, co robimy być dobrzy, to zwykle znajdzie się ktoś, kto będzie chciał za to zapłacić. Dziś sytuacja na rynku pracy pokazuje, że dla pracodawców najistotniejsze jest doświadczenie zawodowe, następnie umiejętności, a dopiero na końcu wykształcenie.

W Polsce wciąż istnieją społeczne wyobrażenia, że kierunek studiów przesądza o losie człowieka. Jednak wykształcenie – bardzo wysoko cenione przez młodzież – w dwóch ostatnich dekadach zaczyna tracić na znaczeniu. Mimo, że przysparza szans na lepszy los i skutecznie przeciwdziała degradacji, nie gwarantuje dziś sukcesu. Część młodzieży zaczyna dostrzegać nieopłacalność zbyt ambitnych, edukacyjnych planów.

W latach 90-tych w Polsce powstał przemysł edukacyjny produkujący absolwentów na niespotykaną dotąd skalę. W 1999 roku przeprowadzono reformę, która pozbawiła młodzież alternatyw. Zlikwidowano zasadnicze szkoły zawodowe, a technika w zasadzie zostały zmienione w licea profilowane. Zawodówek nie ma, techników jest niewiele, pozostaje liceum. Współczynnik bezrobocia po liceum okazał się gigantyczny. Młodzież nie miała wyboru, gdyż pozostanie na tym poziomie wykształcenia to samobójstwo. I tak na wyższe uczelnie zaczęli iść również ci, którzy normalnie by nie poszli. Dziś wśród 30-latków niemal co drugi ma wyższe wykształcenie.

Dziś magister wydaje mi się znaczy mniej niż przedwojenna matura. Wszystko poszło w ilość, a jakość bardzo się pogorszyła. Dyplom znaczy niewiele. Absolwenci w większości nie są dobrze wykształceni. Zostali oszukani najpierw przez nauczycieli, a potem przez wykładowców. To oni bezpodstawnie wypisali świadectwa, zaliczyli egzaminy, wydali dyplomy – czasami nawet po kilka.

Współczesne pokolenie ma zazwyczaj wysoko zróżnicowane jakościowo wykształcenie, ale niekoniecznie posiada wysokie kwalifikacje.

Najmłodsi pracownicy są jednak niezbędni dla nas przynajmniej z dwóch powodów – biegłości w poruszaniu się w nowych mediach oraz znajomości języków obcych w połączeniu z doświadczeniem zagranicznym.

Prognozy demograficzne wskazują, że w 2030 roku co czwarty Polak będzie emerytem. W Polsce da o sobie znać niż demograficzny – pracownicy będą poszukiwani, tak jak dziś w Polsce poszukiwani są studenci. Młodzi Polacy będą na wagę złota.

Dziś start w dorosłość przesunął się w czasie, jest to związane z daną nam wolnością, w szerokim tego słowa znaczeniu. Wolność to dokonywanie wyborów i niepewność czy dobrze robię? Czy się uda? Czy to ma sens? Wolność dziś każdy zna inną. Jeden, że może sobie kupić największy telewizor i mieć tysiąc kanałów, a drugi, że może wszędzie sobie zrobić tatuaże i go do „psychiatryka” nie zamkną, co w czasach mojej młodości było bardzo prawdopodobne. To są wolności cząstkowe – swobody obywatelskie – a co za tym idzie mnogość możliwości.

Dziś wszystko jest tak samo ważne jak nieważne. Wybieramy głupców, żeby nami rządzili, takich samych jak my, bo przy mądrych czujemy się nieswojo. Bo przy mądrych trzeba się starać, a my wolimy tych, przy których rozum i duch mogą spać.

Wolność zmusza nas też do ostrych działań. Wolność innych ludzi robi nam przecież konkurencję.

Kiedyś w przypadku młodych scenariusz był prosty: kończyło się szkołę podstawową, zawodówką lub liceum, potem ewentualnie studia – przy czym do wyboru było znacznie mniej kierunków niż obecnie – a na koniec szło się do pracy. Dzisiaj wybór jest oszałamiający i może się stać przekleństwem, bo każde „tak” pociąga za sobą ilość „nie”. Oczywiście w życiu ważny jest czas na próbowanie różnych rzeczy, ale w którymś momencie trzeba podjąć decyzję.

Dzisiaj w podjęciu tej decyzji często uczestniczą rodzice, którym wydaje się, że najlepiej wiedzą, co dla ich dzieci jest najlepsze. Wśród rodziców transformacji są tacy, którym „się udało”, zrobili tzw. kariery, dorobili się jakiegoś majątku, ale w tym procesie koncentrowali się głównie na sprawach materialnych. A potem zaczęli projektować na swoje dzieci ambicje nie tylko materialne, ale też społeczne, naukowe i pchali je na medycynę, na prawo, na politechnikę, żeby zdobyły prestiżowy, ceniony zawód. Można też dostrzec tych, którym „się nie powiodło”, czyli w swojej ocenie nie zrobili kariery. I chociaż z perspektywy ich dorastającego czy dorosłego dziecka inaczej to wygląda – bo ci rodzice często mają już wykupione czy spłacone mieszkanie, stałą pracę, może i kiepsko płatną, ale gwarantującą emeryturę – to często czują się przegranymi. Oni z kolei mogą oczekiwać od dzieci, żeby odniosły sukces przede wszystkim finansowy.

Dążenie do doskonałości może być motywacją do działania i rozwijania się pod warunkiem, że potrafimy zachować umiar. Bo cel nie zawsze uświęca środki.

O młodych mówi się też, że to pokolenie kosmopolityczne, że żyją bez granic, dużo podróżują, ale często to zwiedzanie świata odbywa się na koszt rodziców, którzy bywa, że w taki sposób chcą wynagrodzić dzieciom swoją nieobecność. Jeśli rodzice go finansują, to mała szansa, że ten człowiek w przyszłości poradzi sobie w życiu. Co innego, jeśli będzie zmuszony sam się utrzymać, znaleźć pracę, która zapewni mu dach nad głową, jeśli zobaczy, że coś od niego zależy, że ma wpływ na to, w jakich warunkach będzie mieszkał, co będzie jadł. Jeśli doświadczy tej samodzielności, to może ona być potraktowana jako inicjacja dorosłości, okres który pozwoli się zorientować, co mnie interesuje, a co nie, co jest ważne, co chcę, a co odrzucam.

Umiejętność radzenia sobie z frustracją jest bardzo ważna, a mam wrażenie, że chętnie się ją pomija. Rodzice chcą urządzić dzieciom życie tak, żeby jej nie doświadczyły. Jak one mają się potem odnaleźć w dorosłym życiu, w które frustracja jest wpisana? To jest umiejętność, której uczymy się w domu, w relacjach z bliskimi, którzy nie odrzucą nas, gdy sobie nie radzimy, uczą nas cierpliwości w procesie wychodzenia z trudnej sytuacji. Jeśli nie mieliśmy okazji się tego nauczyć, to możemy to zmienić także w dorosłym życiu – w relacjach z życzliwymi, wspierającymi ludźmi, np. z partnerem, a jak się nie da, to u terapeuty. Taki bliski człowiek może nam pokazać, że porażka to nie koniec świata, że niekoniecznie trzeba chować się do skorupy, kiedy coś nam nie wychodzi. Każda trudna sytuacja, przeciwności losu, to lekcja pokory.

Często żyjemy w iluzji, że najpiękniejszy świat jest tam, gdzie nas nie ma i uważamy, że rozwiązaniem kłopotów na rynku pracy jest emigracja. Tłumaczy się to brakiem perspektyw. Często jednak za tą motywacją kryje się chęć uwolnienia od rodziców – fizycznego, a często i psychicznego. Myślimy:- „tam wreszcie będę mógł być sobą”. To jest złudne, bo jeśli jesteśmy w zdrowej, nieuzależnionej relacji z rodzicami, to możemy mieszkać nawet w tym samym bloku, a przy tym być osobni. Natomiast, jeśli nie umiemy się odseparować, to i na Antarktydzie będziemy zadawać pytanie: a co mama na to?

Często młodzi absolwenci, którzy kończą studia mają nawet pracę, ale się z nią nie identyfikują. Po pierwsze to nie jest tak, że te studia, których sam nie wybrał, były na nic. Czegoś się jednak tam nauczył i może je potraktować jako gimnastykę umysłu. Poznał ludzi, ma wyższe wykształcenie, czyli jakiś kapitał. Po drugie, to nie jest tak, że wszystko jest kompletnie jałowe. W jego pracy pewnie też są jakieś rzeczy, które go bardziej lub mniej interesują. Ważne jest, żeby to odkryć. Co mu sprawia przyjemność? Kiedy czuje energię? Kiedy czuje się najbardziej w zgodzie z sobą? Kluczem jest to, żeby zacząć zadawać sobie pytania. Bo my często wpadamy w pułapkę czarnowidztwa, że się nie da, że to beznadziejna sytuacja, że nie ma wyjścia.

Uważam, że każdą sytuację można rozłożyć na czynniki pierwsze, obejrzeć z różnych perspektyw. Jak się ją już rozłoży, to zaczyna się widzieć, że tam są elementy czarne, ale są też szare, które jak się rozłoży na jeszcze mniejsze elementy, to zaczyna się widzieć jakieś światełko w tunelu. Nie chodzi o to by wszystko rzucać w jeden dzień. Przysłowie mówi: cierpliwa praca gwarantuje sukces „najlepszy uniwersytet to samo życie”.

Często mówimy: – dorośnie, to zrozumie. Zobaczy, co to znaczy wysoki rachunek za prąd, doświadczy na własnej skórze wyskoki dorastających dzieci czy nie dośpi kolejnych nocy z rzędu przy rocznej córeczce.

Zmiany powinny mieć charakter ewolucji, a nie rewolucji. Jeśli już wiemy, jakie wartości są dla nas ważne, to one wskażą nam drogę. Zwykle jest tak, że najlepiej przez pewien okres przeczekać, aby zyskać czas na przemyślenia i np. po roku, gdy będę bardziej samodzielny rozpocząć to, na czym mi zależy. Czasem te decyzje są kompromisami, ale ważne żeby kierunek się kształtował. I kiedy taki młody człowiek powie rodzicom, w co wierzy, ale też jakie widzi problemy po drodze, jakie mogą być porażki, ale także sukcesy, to może się okazać, że ta rozmowa nie będzie tak trudna, jak zakładał, bo ten dialog odbędzie się na poziomie dorosły-dorosły, a nie dorosły-dziecko.

Młodzi ludzie po studiach często mają dwie prace. Jedna daje np. zabezpieczenie finansowe, czasem etat, ale się z nią nie identyfikują. Druga za to nadaje sens ich życiu. Taki układ jest zdrowy, ale zwykle jest to faza przejściowa. Bo w większości przypadków dzieje się tak, że jeśli ktoś naprawdę ma jakieś pasje, poświęca jej czas, zaangażowanie, to prędzej czy później ona zacznie przynosić pieniądze. Ponieważ to, w co inwestujemy energię zwykle rośnie, rozwija się. Wielu niestety sobie na to nie pozwala, traktuje swoją pasję jako fanaberię i nie dostrzega jej potencjału dla siebie. Jeśli wykonujemy pracę tylko po to, żeby mieć krocie na koncie, to raczej to przyniesie frustrację i często utwierdzi w przekonaniu, że jest to zbyt długa droga, że to mało prawdopodobne, że ciężka praca i determinacja nie wystarczą, by wiodło im się lepiej. Kluczem do rozwiązania jest spojrzenie na sprawę z różnych perspektyw. Z jednej strony są potrzeby materialne i trzeba je zaspokoić, z drugiej – marzenia i pragnienia, z trzeciej – realne możliwości i talenty.

Różne rzeczy warto brać pod uwagę, myśląc o tym, co chcę robić. Skończyłem takie, a nie inne studia – jak w najlepszy sposób mogę je wykorzystać? Jak mogę budować dobre relacje z ludźmi w firmie, w której jestem? Jak mogę robić wystarczająco dobrze, to co robię? Jak mogę przekształcić tę rzeczywistość, w której jestem? Chodzi o wzrost odpowiedzialności za siebie i swoje wybory. Trzeba też pamiętać, że nawet te nietrafione studia, praca, życie w ogóle – to nie jest raz na zawsze zapisany scenariusz, tylko jest taki na dzisiaj. Ważne jest też, żeby umieć przeczekać i nie dążyć do rozwiązania „na oślep”. Jeżeli ktoś odkrywa, że to co robi, go nie satysfakcjonuje, że nie tak to sobie wyobrażał, to niech spróbuje najpierw tę sytuację i siebie w niej przeanalizować, co ja tak naprawdę przeżywam? Co sprawia, że chcę uciekać? Albo co powoduje, że jestem zgorzkniały? Może są zbyt wygórowane aspiracje? A może te aspiracje w ogóle nie są moje? Może te wyobrażenia o świetlistej karierze też się nie wzięły ze mnie, a może w ogóle coś jest z tym wyobrażeniem nie tak? Może to moje życie wcale nie jest takie najgorsze? A może koncentracja nad tym, co mnie frustruje, służy temu, żebym nie zajmował się tym, co dla mnie trudne i jest niesatysfakcjonującym związkiem, niejasną relacją z rodzicami czy trudnościami w kontaktach z innymi sprawami, od których nawet na koniec świata nie ucieknę.

Trzeba zająć się tym, co mam, a nie tym, czego nie mam. Po to, by odnieść sukces, zwyczajnie potrzebna jest praca. Duża praca. Trzeba też odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jesteśmy dobrze merytorycznie i praktycznie przygotowani do zajmowania się gospodarką, polityką, itp.

Kiedy odnosisz sukces w życiu? Wtedy, gdy za pieniądze robisz coś, co byś i tak robił, nawet za darmo. Nie jest tak, że gdy ktoś dostanie dwa razy więcej, to jakość jego pracy będzie dwukrotnie lepsza. Są zawody, firmy, gdzie wszystkich ludzi traktuje się według tych samych zasad, są samochody, bonusy, renty, a oni i tak są rozczarowani i narzekają na kiepską atmosferę.

Moim zdaniem zawsze trzeba patrzeć w przyszłość, czasem na trzy lata, czasem na siedem. Trzeba przewidzieć jak świat będzie wyglądał za siedem lat i jak mogę zacząć już dziś tworzyć tę rzeczywistość. Ludzie wtedy zaczną bardziej świadomie wybierać nie tylko to, co robią dziś, kim chcą być, ale także to, gdzie chcą mieszkać. Myślę, że może nie za siedem, ale za kilkadziesiąt lat granice będą miały mniejsze znaczenie. Chciałbym żyć w świecie, w którym to państwa zabiegają o obywateli, oferując im pewien styl życia, a oni mają wolny wybór. Jeśli chcą płacić wysokie podatki, lubią saunę i renifery, to jadą do Finlandii, jeśli chcą mieszkać na plaży, jadą do Hiszpanii. To się już powoli dzieje w Unii Europejskiej. Według tej teorii wszyscy jesteśmy „turystami”, którzy podróżują przez życie. Przeżywają przygody, zbierają wrażenia.

W Polsce przemiany systemowe doprowadziły do przemian opartych może nie na pogardzie, ale zdecydowanie na nieuwadze wobec określonych grup społecznych. Inteligenci w tej nowej rzeczywistości poradzili sobie, natomiast mówienie robotnikom, że są niepotrzebni czy zbyteczni, to nic innego jak odbieranie godności. Tak samo nie mówi się dzieciom, że są nic niewarte, bo nie są bogate. Nie zostawia się też „na lodzie” młodych, bo w ten sposób wyrzuca się ich z kraju. Człowiek najbardziej potrzebuje poczucia kontroli nad swoją rzeczywistością i poczucia własnej godności – a u nas o to trudno.

Gdy chodzi o mnie to przez pięćdziesiąt lat pracowałem na pełnych obrotach, gdy trzeba było po kilkanaście godzin dziennie, bywało, że także w weekendy. Zawsze starałem się być osobą niezależną (co nie było łatwe w PRL-u) i dbać o swój rozwój. Jestem przekonany, że swoją robotę dobrze wykonałem i mogłem się z honorem wycofać. Nie zawsze było łatwo, ale próbowałem zmienić złe rzeczy tu na miejscu. Dziś jestem spokojny i nauczyłem się robić rzeczy po kolei, a nie cztery na raz. Nie wiem, co będę robił za tydzień, miesiąc czy rok. I to jest najfajniejsze.

Zmiany cywilizacyjne, których jesteśmy świadkami: szybkość komunikacji, nowe technologie informatyczne, łatwość przemieszczania, pluralizm podstaw i poglądów i inne potrzebują odpowiedzi. Gospodarka nie daje stabilnego zatrudnienia. Raporty GUS pokazują jak wiele nam brakuje do dostatku Zachodu. Mamy od lat te same problemy z biedą i nie potrafimy sobie z nimi poradzić. Obserwujemy trudną sytuację ludzi nieradzących sobie z przemianami rynkowymi. Nie liczymy się z problemami kosztów społecznych. Problemem jest rozwarstwienie. Bogaci są coraz bogatsi, biedni coraz biedniejsi.

Zastanawiam się nad dobrem – wspólnotą obywateli – tą z przeszłości, a przede wszystkim wspólnotą przyszłości. Czy ktoś w tym kraju myśli jeszcze serio o tym jak to ma się potoczyć dalej, co ma się tu stać, jak tę Polskę skleić? A może obie Polski w głębi serca już z siebie nawzajem zrezygnowały? Każdy ma pomysł tylko na swoją Polskę, która tamtą zwycięży, zdominuje. Obie Polski odczuwają obsesję, obie są skrzywdzone albo zagrożone. Obie Polski popadły w oczywistą oczywistość. Mają własne racje, narracje, symbole, media i literaturę. Politycy zapomnieli, że polityk to w istocie ten, co potrafi mówić ponad podziałami. Nasi politycy mówią tylko swoje do swoich. Żaden znak pojednania czy przymierza. Zacietrzewić się, podzielić, nastraszyć – to jest dzisiaj elementarny zestaw narzędzi polityka. Ulegamy im, podobnie jak w sklepie kupując towar sprytnie wciskany przez speców od marketingu.

Życzę sobie, żeby polityk odpowiadał na moje potrzeby, zajmował się moimi obawami, pracował dla przyszłości. Nie oczekuję też grania na emocjach w postaci obietnic. Politycy przecież decydują o naszych sprawach, pieniądzach, słowem – o życiu. Rozliczmy ich z obietnic. Słuchamy tych, którzy chcą coś załatwić, a nie tych, którzy mówią, że tamci nie załatwili. Pytajmy, skąd wezmą pieniądze, jak je podzielą. Nie wierzę w obietnice lepszego życia na kredyt, bo arytmetyka jest bezdusznie jednoznaczna, jestem przekonany, że dziś można parę spraw załatwić lepiej i nie trzeba wszystkiego burzyć.

Do retoryki, z użyciem zwrotu o zostawieniu po sobie tylko ruin, przyzwyczaili nas przez długie lata różni bojownicy o wolność i niepodległość, którzy opowiadali, jak to „komuniści” zrujnowali kraj, zapewne z tego wniosek, że zaraz po wojnie kraj nasz był mlekiem i miodem płynący.

Zapewne uzna mnie czytelnik niepoprawnym politycznie jak powiem, że jestem wdzięczny PRL za wykształcenie, za odbudowany kraj, za Zamek Królewski, za pracę zaraz po studiach, za wczasy pracownicze, za spokój na ulicach, brak zadym, „ustawek” skinów, „tirówek” – mimo trudności ekonomicznych, propagandy, którą i tak się olewało. Na koniec za to, że PRL pozwoliła na zintegrowanie się społeczeństwa, a nie na dzielenie się na prawdziwych i nieprawdziwych patriotów.

U nas są partie wodzowskie i chodzi o to by zniszczyć przeciwnika. Mam dość tych partii, które wysuwają coraz gorszych premierów, ministrów i posłów, którzy są marionetkami w rękach ścisłego otoczenia wodza. Brak dyskusji, z której wyniku można byłoby przyjąć różne rozwiązania – kompromis. W opiniach jednych i drugich mogą być pozytywne wnioski – musi być jednak debata, a nie kłótnia – wojna.

Polityka to sztuka ustalania wspólnych celów i wspólnych wartości. Dziś politycy im są głośniejsi, bezczelniejsi i bardziej prymitywni, tym lepiej dla widowiska. Przeraża mnie cynizm graczy politycznych. U nas do polityki idzie się nie dla służby publicznej i realizacji głoszonych programów i wartości, ale by jak najszybciej się „nachapać”.

Boję się, że polityczny bunt pokoleniowy przeciwko władzy może doprowadzić do walki przeciw demokracji. To rewolucja młodego pokolenia i nowej klasy średniej, która ma całkiem inne wartości i nie chce żyć w takim państwie.

Wydaje mi się też, że odpowiedzialność Niemiec za II wojnę światową schodzi dziś na dalszy plan. Nie umiemy w relacjach zarówno z Niemcami, jak i Rosjanami, prowadzić takiej polityki, która umożliwi pamiętanie o całej, tak dla nas tragicznej historii, ale i zapewni mądrą współpracę z takimi państwami, jakimi są one dziś.

Czuję się za ten kraj odpowiedzialny. Tak rozumiem dziś swój patriotyzm i nie jest mi obojętne, co się dzieje u nas w kraju.

Musimy też pamiętać, że żyjemy coraz dłużej – jest się z czego cieszyć. Długowieczność ma jednak skutki uboczne (choroby, Alzheimer i inne). Kto się zajmie chorymi  – domy opieki pękają w szwach, a budżetów służby zdrowia nie daje się dopiąć.

Przeżyłem transport w zamkniętych od zewnątrz bydlęcych wagonach na Wschód (1939r.), okupację, czasy stalinowskie, Gomułkę, Gierka, czas przemian ustrojowych (1989r.) z wszelkimi jego dolegliwościami. Widzę jednak, że nadchodzi nowa rzeczywistość, nowy świat. Nie wiem, jaki on będzie, nie jestem socjologiem ani politologiem. Wiem, że poziom depresji jest dziś bardzo wysoki i jest za dużo niesprawiedliwości. A co ważniejsze nie ma ścieżek wyjścia z tej sytuacji, nie określono rozwiązań. Wszystkie schematy społeczne, kulturowe, polityczne, dotąd obowiązujące przestały się sprawdzać. W przyszłości miejskie starcia stać się mogą najczęściej występującą formą społecznej walki. Mogą to być starcia krwawe, polityczne. Na ulicach miast może na stałe zagościć bunt i wzburzenie. Dotychczasowy porządek społeczny nie jest przygotowany, by zmierzyć się z taką przyszłością.

Historia nasza tak się ułożyła, że służymy czystej sprawie – jak nigdy dotąd. To znaczy sprawie ojczyzny, która jest wielkim, zbiorowym obowiązkiem, i sprawie demokracji, która jest zdolnością do kompromisu i unikania przelewu krwi oraz przemocy w sytuacjach sporu. W tej sytuacji jestem przekonany, że musi dojść do poważnych zmian.

dr inż. Bronisław Wawrzyniak

absolwent Wydziału Zootechnicznego Wyższej Szkoły Rolniczej w Olsztynie (1959r.)

były pracownik techniczny, a następnie naukowo-dydaktyczny

Akademii Rolniczo-Technicznej w Olsztynie

wieloletni nauczyciel szkolnictwa zawodowego i średniego

Komentarze nie są dozwolone.