KAPŁAN Z KRESOWĄ DUSZĄ

 

Posadził mnie przy dużym stole, naprzeciw ściany z galerią oprawionych w ramki zdjęć. Na umieszczonym w rzędzie z lewej strony od góry młody wikary Julian Żołnierkiewicz z biskupem Tomaszem Wilczyńskim, a niżej z kardynałem Stefanem Wyszyńskim. Po prawej stronie portret rodziny, a u dołu cała galeria podkreślona dwoma seriami zdjęć z papieżem Janem Pawłem II.

- Pytam o zdjęcie rodzinne.

- To powojenne zdjęcie mojej rodziny /1947 r./. W pierwszym rzędzie rodzice Leon i Janina z Żywickich. W drugim rzędzie od lewej: siostra Anna, brat Tomasz, ja, czyli najstarszy syn Julian, brat Jan i brat Kazimierz.

 Po tych słowach zamyślił się i po chwili zaczął swoją opowieść

 

 SENTYMENTALNY POWRÓT INFUŁATA DO STOŁPC

 

- Urodziłem się 23 maja 1931r w Odcedzie w powiecie Stołpce w woj. nowogródzkim w rodzinie kupieckiej. W 1934 r. ojciec wybudował dom w przygranicznych Stołpcach i kupił plac pod budowę hotelu z restauracją oraz kawiarnią przy dworcu. Do szkoły poszedłem od 6 roku życia. Przed wojną w Odcedzie ukończyłem dwie klasy polskiej szkoły powszechnej. Zapamiętałem, że na czołowej ścianie klasy był zawieszony krzyż i portrety marszałka Józefa Piłsudskiego oraz prezydenta RP Ignacego Mościckiego. Niestety 17 września 1939 roku nastąpiła inwazja sowiecka, która zniweczyła wszelkie plany rodziców. Wówczas mieszkaliśmy 5 km od granicy polsko-sowieckiej. Uciekający żołnierz Korpusu Ochrony Pogranicza poinformował ojca o napaści sowieckiej na Polskę. Na granicy w Kołosowie, nie było polskiego wojska tylko kilkudziesięciu żołnierzy KOP-u, którzy próbowali stawiać opór, ale nie mieli żadnych szans. Ojciec przerwał golenie się i natychmiast przystąpił do palenia dokumentów, aby nie wpadły w ręce NKWD. Przy okazji spalił moje pierwszokomunijne zdjęcie. Ojciec będąc w armii carskiej w czasie rewolucji bolszewickiej w 1917 roku uciekł z Witebska, gdzie stacjonowała jednostka wojskowa. Po sowieckiej inwazji rodzice jesienią 1939 r. postanowili przeprowadzić się do Stołpc.

 Moi rodzice podchodzili ze szlacheckich rodów, z pięknymi religijno-patriotycznymi tradycjami. W domu wiele mówiło się o historii, o rodzinnej przeszłości (ojciec urodził się w 1886 r.), o udziale rodziny w powstaniu styczniowym i popowstaniowej emigracji niektórych członków rodziny do Prus. Przed trzydziestu laty odnalazłem Żołnierkiewiczów w Rumii, Gdyni i Golubiu. To wszystko jednak w tamtym okresie przeszkadzało. Przez kilka miesięcy ojciec nie miał pracy. Co prawda miał plik weksli, ale nikt nie kwapił się do zwracania przedwojennych pożyczek. Nie było z czego żyć. Za resztę pieniędzy rodzice kupili kozę, później drugą. Były naszymi żywicielkami. W kwietniu 1940 r. za solidność ojca zaręczył Rosjanin, dyrektor banku . Ojciec dostał stałą pracę w banku. Już było lepiej, ale nie ustępował lęk przed wywózką na Sybir.

 W latach 1939-1941 ludność kresowa została dotknięta niebywała tragedią. Przez stację kolejową w Stołpcach szły na wschód transporty z polską ludnością wywożoną na Sybir. W naszym domu zamieszkała pracownica rejonowego komitetu partii. Ponieważ wraz z dzieckiem stołowała się u nas, spowodowała, że przepisano nas na późniejszą listę wywózki na Sybir. Na mniej wszelki wypadek rodzice przygotowali na strychu kufer sucharów (suszonego chleba), aby mieć pożywienie na czas ewentualnego wywożenia nas na Sybir.

Jako dzieci często bawiliśmy się w pobliżu dworca kolejowego. Gdy zauważyliśmy stojący na dworcu transport z ludźmi wywożonymi na Sybir, to biegliśmy do sklepu, kupowaliśmy po kilogramie chleba ( tyle wolno było kupić, ale za chwilę można było wejść do sklepu i kupić następny kilogram i tak w kółko) i zanosiliśmy ludziom znajdującym się w wagonach. Pamiętam, jak matka podała stojącej na peronie siostrze niemowlę, żeby nie jechało z nią na Sybir. Wartownik zagroził jej karabinem z osadzonym na nim stychem. Dziecko wróciło do wagonu. Wielu Polaków osadzano w więzieniach, terror pogłębiał się przy wywożeniu na Sybir.

  W Stołpcach był przepiękny barokowy kościół. Proboszcz był kapelanem KOP-u, więc musiał uciekać przed sowietami a razem z nim ksiądz prefekt.. Pozostał tylko wikary ks. Adolf Śliwiński i to bez ciepłego okrycia, a zima w 1939-40 roku była surowa. Ojciec podarował mu futro. Ja i mój młodszy brat byliśmy ministrantami. Zbiórki ministranckie były okazją do prowadzenia konspiracyjnego harcerstwa. Z czasem starsi włączyli się do AK(1943 r.). Mnie nie przyjęto do lasu, bo byłem za młody, ale otrzymałem zadanie obserwacji pociągów na stacji i umieszczania informacji w odpowiedniej skrytce. Udawało się przekazywać do lasu dla żołnierzy AK papierosy i inne rzeczy. Za tę działalność zostałem w 1984 odznaczony Krzyżem Armii Krajowej i otrzymałem odręczny list z podziękowaniem za wspieranie AK od dowódcy Zgrupowania AK Okręgu Stołpeckiego Adolfa Pilcha o pseudonimie „Góra-Dolina” z Londynu. Zmarł po 1989r. Byłem zaproszony na jego pogrzeb przez ks. biskupa ewangelicko- augsburskiego do Cieszyna, dokąd sprowadzono jego prochy z Londynu.

W końcu czerwca 1941r nastała nowa okupacja. Tym razem niemiecka. Okazało się, że czerwony terror zastąpił brunatny. Był to niezwykle tragiczny okres. Rozstrzeliwano inteligencję polską, której Sowieci nie zdążyli wywieźć na Sybir, księży i ludzi ruchu oporu. W lipcu 1944r. po trzydniowych walkach, o Stołpce do mocno zniszczonego miasta wkroczyły wojska sowieckie. Ludzie bali się aresztowania i wywózki na roboty przy odbudowie zniszczonych miast. Trzeba więc było jak najszybciej zapisać się na wyjazd do Polski w tak zwanym Polskim Biurze Repatryjacyjnym.

 - Czy w tych latach ksiądz uczęszczał do szkoły ?

- Tak było dwa lata różnicy między dziesięciolatką sowiecką a szkołą polską, więc cofnięto mnie do pierwszej klasy. Musiałem nauczyć się rosyjskiego alfabetu, bo lekcje odbywały się w języku rosyjskim. Ukończyłem dwie klasy. Od 1941 roku musiałem uczęszczać do szkoły białorusko-niemieckiej. Ukończyłem klasę III, IV i V. W Stołpach było getto żydowskie. Nigdy nie jedliśmy chleba zabieranego do szkoły. Ukradkiem oddawaliśmy go żydowskim dzieciom, gdyż oficjalnie nie wolno było im pomagać. Rodzice pomogli jednemu uciekinierowi z getta przedostać się do lasu. Po wojnie podziękował rodzicom za uratowanie mu życia. Naturalnie, groziło to rozstrzelaniem całej rodziny. W latach 1944-46 ponownie chodziłem do szkoły sowieckiej i znów nie uznano mi jednej klasy. W sumie do 1946 r. ukończyłem 6 klas, ucząc się dziewięć lat, w tym siedem lat w obcych szkołach z językiem rosyjskim i białoruskim, bez jednej godziny języka polskiego. Na szczęście w domu były polskie książki i rozmawialiśmy po polsku. Czytałem kilka razy trylogię Sienkiewicza i inne powieści. Pomogło mi to poznać polską pisownię. W oleckim gimnazjum miałem czwórkę z języka polskiego.

Ojciec pracował w Polskim Urzędzie Repatriacyjnym, więc do Polski wyjeżdżaliśmy w sierpniu 1946 r. po likwidacji biur, razem z innymi komisjami repatriacyjnymi, po kilka towarowych wagonów z każdego miasta. W Brześciu zobaczyliśmy, że pociąg liczył kilkadziesiąt wagonów Nie wyjeżdżaliśmy z Polski, a wracaliśmy jako „ repatrianci” ze swych rodzinnych stron, z naszych Kresów Wschodnich, które były częścią Polski. Nie łatwo było rozstawać się z rodzinnymi stronami. Pamiętam wieczór przed wyjazdem, poszedłem nad Niemen, długo przyglądałem się zachodowi słońca. Na chwilę zatrzymałem się przy zamkniętym kościele (ostatnio do kościoła dojeżdżaliśmy pociągiem 65 km do Baranowicz). Kiedy następnego dnia wychodziliśmy po raz ostatni z domu do towarowego pociągu, ojciec objął narożną część domu i ucałował go z łezką w oku…

 - Dokąd Was skierowano?

- Do Olecka. Jechaliśmy tam- kontynuuje ksiądz infułat- przez Poznań, w którym na dworcowym gmachu wisiał ogromny portret Stalina. Ojciec powiedział, że uciekaliśmy od Sowietów, a oni są tutaj. W Olecku zamieszkaliśmy w czteropokojowym mieszkaniu przy ul. Kolejowej, później –Lenina. W tym mieście było polskie Gimnazjum Ogólnokształcące-później jedenastolatka oraz Związek Harcerstwa Polskiego i możliwości uprawienia żeglarstwa, gry w piłkę ręczną i koszykówkę. Zostałem prezesem kółka ministrantów. Niebawem odbyły się wybory. Mieliśmy nadzieję, że rząd utworzy Mikołajczyk. Nasze gimnazjum zaangażowało się w roznoszenie „dwójek” (w naszej szkole 90%. uczniów należało do harcerstwa). Niestety, wybory zostały sfałszowane i weszliśmy w ponury totalitaryzm komunistyczny.

 Po rozwiązaniu ZHP próbowaliśmy zejść do podziemia, ale komendant hufca prof. Żurowski powiedział, że Olecko jest za małe na działalność konspiracyjną, a po maturze możecie walczyć o taką Polską, jaką będziecie chcieli. Poprzestało na kilku spotkaniach, ale i tak bezpieka przez pół roku nękała komendę hufca. Wówczas byłem namiestnikiem zuchowym w komendzie hufca, dlatego co jakiś czas wzywano nas do gmachu bezpieki kilkugodzinne przesłuchania. Stawiano w kółko te same pytania. W końcu kolega skarbnik powiedział, że już odpowiadał kilka razy i nie będzie powtarzał.

Wówczas przesłuchujący porucznik bezpieki uderzył kolegę w szczękę i powiedział. „Sejczas tiebia kruki na Kamczatku piereniesut.”…

W 1948 r. pod Kowalami Oleckimi w potyczce z Akowcami, którzy nie złożyli broni, zginął jeden z funkcjonariuszy bezpieki. Wezwano mnie do WUKR-ru, gdzie oczekiwało na mnie dwóch panów, wyprowadzili mnie do lasku pod Oleckiem i rozpoczęli przesłuchiwanie w tej sprawie. Powtarzałem w kółko, że po raz pierwszy od nich o tym słyszę. Wtedy jeden z nich wyciągnął pistolet i powiedział, że mogę tu w tym lasku pozostać, jeśli nie powiem, kto to zrobił. Oczywiście, nic nie powiedziałem. Kazali mi odejść. Szedłem powoli, modląc się i czekając na strzał, bo ubek pistolet nadal trzymał w ręku.

W dniu wolnym od pracy, gdy jednoczyło się PPR z PPS-em, z kolegą Tadeuszem Willamowiczem na znak protestu, cały dzień pracowaliśmy w harcówce. To było jeszcze przed rozwiązaniem ZHP.

Najpierw zamierzałem studiować leśnictwo w Poznaniu, później miałem zamiar wstąpić do zagranicznego Seminarium Duchownym w tym samym mieście w Zgromadzeniu Księży Chrystusowców. Ostatecznie zdecydowałem się na naukę w Seminarium Duchownym w Olsztynie.

 Powołanie do kapłaństwa zapewne swoje fundamenty miało w mojej religijno-patriotycznej rodzinie kresowej. Gdy zabrakło księży w Stołpach chodziliśmy pieszo na Mszę św. niedzielną do Świeranowa 12 km.do Mira 20 km. Jechaliśmy pociągiem do Horodzieja a stamtąd 14 km do Nieświeża, a w 1945 i46 roku jeździliśmy pociągiem do Baranowicz( 65km.), gdzie moja siostra przystępowała do Pierwszej Komunii Świętej.

  Po ukończeniu seminarium otrzymałem 24 czerwca 1956 roku z rąk biskupa podlaskiego Mariana Jankowskiego święcenia kapłańskie i z ogromnym młodzieńczym zapałem przystąpiłem do pracy duszpasterskiej i katechetycznej, jako wikariusz parafii św. Wojciecha w Ełku. Po przemianach październikowych do szkół wróciła religia. Brakowało katechetów. Był okres, kiedy miałem 49 lekcji religii tygodniowo (etat wynosił 36 godzin). Odległości między szkołami były znaczne, a przerwy między zajęciami krótkie. Na piechotę lub rowerem trudno było zdążyć. Kupiłem skuter „Tułę”. Niestety maszyna najczęściej zapalała na tzw. popych, co wywoływało wesołość wśród pomagających chłopców. Niektórzy księdza z rozwianą sutanną na skuterze pamiętają do dziś.

 W 1958 roku ks. biskup Tomasz Wilczyński zaprosił do siebie młodych księży, którzy byli harcerzami oraz mieli stopnie podharcmistrza lub harcmistrza i polecił im, aby przygotowali się do pracy z młodzieżą i do udziału w specjalnym obozie szkoleniowym. Byłem współorganizatorem obozu, nad jeziorem Bełdany

W tym samym czasie na polanie niedaleko Guzianki był typowy obóz szkoleniowy księży do pracy w harcerstwie. Prowadzili go legendarny kapelan z Powstania Warszawskiego, wspaniały kapłan jezuita, O.Tomasz Rostworowski, ks prałat Józef Malinowski i salezjanin ks. Pruś. Niestety zjazd ZHP w Łodzi wykluczył nie tylko pracę instruktorską księży, ale nawet jako kapelanów. Był to rok 1959. Wobec takiej sytuacji zaczęliśmy tworzyć różne rodzaje duszpasterstw: młodzieży męskiej, żeńskiej, liturgicznej służby ołtarza, bieli parafialnej itp.

 

MARZENIEM MAŁA SALKA

 

- Ks. biskup Tomasz Wilczyński widząc moją pracę młodzieżową w Ełku oraz dzięki rekomendacji ks. infułata Mieczysława Józefczyka, 15 czerwca 1959r przeniósł mnie na wikariusza do parafii NSPJ w Olsztynie. Z ciężkim sercem odchodziłem z Ełku. Posłuszeństwo biskupowi przyrzeczone w czasie święceń kapłańskich obowiązuje każdego kapłana, dlatego nawet nie oponowałem. W duchu posłuszeństwa przyjąłem nominację na nową placówkę W swojej książce„W połowie drogi…” wydanej w 2002 roku ks. Józefczyk napisał:

-„… skorzystałem ze sposobności, by zaproponować biskupowi ks. Żołnierkiewicza jako właściwego duszpasterza młodzieżowego. Wprawdzie niektórzy księża olsztyńscy wyrażali wątpliwości, co do daru wymowy kandydata, lecz biskup szybko przekonał się o jego zdolnościach krasomówczych i niezrównanej gorliwości. Ja zaś otrzymałem na wiele lat możliwość spędzenia choćby kilku godzin podczas przyjazdu do Olsztyna. Ks. Żołnierkiewicz prowadził bardzo skromny tryb życia. Spał na podłodze, na gumowym materacu. Ja sam nie byłem zbytnio wybredny, ale taki sposób egzystencji wydał mi się niezbyt wyszukany. Pewnego razu, ku zdumieniu ks. Juliana, robotnicy wnieśli do jego pokoju tapczan, na którym widniał napis LPŻ. Nie był to skrót znany ówcześnie – Liga Przyjaciół Żołnierza, lecz jak się później przekonał – Liga Przyjaciół Żołnierkiewicza…”

- W tej pracy duszpasterskiej – kontynuuje ks. Julian Żołnierkiewicz- w dużym stopniu pomogło mi harcerstwo, do którego należałem przed 1949 rokiem. Należałem, więc do tego starego skautowego harcerstwa. Tam poczułem smak różnych wędrówek, zbliżyłem się przyrody, poznałem zasady pedagogiki skautowej. Słowa przyrzeczenia harcerskiego „Mam szczerą wolę pełnić służbę Bogu i Polsce, nieść chętną pomoc bliźnim” zbiegały się z tematyką pracy wychowawczej, katechetycznej i duszpasterskiej.

W 1961 roku zostałem Diecezjalnym Duszpasterzem Młodzieży Męskiej, a od 1968r-Diecezjalnym Duszpasterzem Młodzieży, w 1963 roku otrzymuję nominację na Duszpasterza Akademickiego m. Olsztyna.

Nie było żadnej sali na spotkania ze studentami. Najpierw spotkania odbywały się w moim mieszkaniu, z którego wyrzuciłem łóżko, bo zajmowało za dużo miejsca. Potem, dzięki życzliwości ks. proboszcza kan. Jana Romejki urządziliśmy „Chatę” w pomieszczeniu za sceną, później scenę połączyliśmy z „Chatą”, a następnie przeszliśmy na dużą salę. W każdym tygodniu były trzy msze św. W niedzielę o godz. 10-tej, we wtorek i w czwartek o godz.19-tej. Celem Duszpasterstwa Akademickiego jest pogłębianie życia religijnego w oparciu o liturgię Mszy św., Sakramenty św. ,rekolekcje, dni skupienia, pielgrzymki odpowiednie konferencje.

- Ksiądz biskup Julian Wojtkowski napisał, że ks. prałat Julian Żołnierkiewicz z wykształcenia jest socjologiem, z zamiłowania konferencjonistą inteligencji i rekolekcjonistą z charyzmatem duszpasterskim. Jest duszpasterzem przemian społecznych. Jakby to ksiądz skomentował?

-Ważne jest kształtowanie postaw religijno-moralnych, społecznych i kulturowych oraz przygotowanie do życia w rodzinie i społeczeństwie w oparciu o dziedzictwo kulturowe i patriotyczne. Po Mszach św. odbywały się wykłady lub konserwatoria, prowadzone przez duszpasterza akademickiego, lub prelegentów. Prelegentami byli księża profesorowie naszego seminarium, profesorowie z KUL-u lub ATK-a oraz redaktorzy „Tygodnika Powszechnego”, ”Znaku”, „Więzi” i klubów inteligencji katolickiej. Wśród redaktorów byli Jerzy Turowicz, Stanisław Stomma, Stefan Wilkanowicz, Halina Bortnowska, Anna Morawska, Józefa Hennelowa, Jacek Woźniakowski, Marek Skwarnicki, Tadeusz Mazowiecki Bogdan Cywiński, Andrzej Wielowiejski, Stanisława Grabska i wielu innych. Wśród księży profesorów byli: ks. Henryk Gulbinowicz (obecnie arcybiskup senior i kardynał), ks. Józef Myśków, ks. Edward Michoń, ks. Alojzy Szorc, ks Władysław Nowak i inni. Przez pięć lat moim pomocniczym duszpasterzem akademickim był ks prof. Emil Rzeszutek, który wiele wniósł w działalność duszpasterstwa.

Wśród problematyki tych spotkań dominowała tematyka religijna, religijno-moralna, religijno-społeczna patriotyczna i dotycząca zadań chrześcijanina w świecie. W księdze wizytacyjnej ks. biskup Julian Wojtkowski zanotował, że w tygodniu w różnych zajęciach uczestniczyło ponad 800 studentów. Jeszcze więcej uczestniczyło w Mszach świętych akademickich. Studenci pracowali także w różnych sekcjach zainteresowań, między innymi w: problemowej, redakcyjnej, artystycznej, turystyki i wolnego czasu, opiekuńczej. Powstały kręgi dyskusyjne, które interesowały się określonymi problemami, na przykład filozofią, teologią, etyką, zagadnieniami moralnymi, społecznymi, problematyką rodziny, itp.

Przez wiele lat młodzież akademicka opiekowała się trudniejszymi dziećmi. Studenci chodzili do szkół, od wychowawców dowiadywali się, które dzieci potrzebują pomocy i udzielali im bezpłatnych korepetycji. Ta pomoc niejednokrotnie była bardzo ważna. Wiele dzieci dzięki temu pokończyło szkoły. Między nimi, i ich rodzicami a studentami nawiązały się więzi, które przetrwały wiele lat. Dzięki tym korepetycjom dużo dzieci dostało szansę wyjścia z trudniejszych środowisk.

Spotkania opłatkowe zarówno u ks. biskupa Tomasza Wilczyńskiego jak i ks. biskupa Józefa Drzazgi zawsze były połączone z podawaniem bigosu. Wtajemniczeni więc często mówili szyfrem o chodzeniu na bigos. Przychodziło wielu studentów, często nie mieścili się w domu biskupa. Niektórzy z konieczności musieli stać na korytarzach lub wchodzić do kurii. W śpiewanej na studenckich obozach piosence „Banda” słowo „banda” sparafrazowano na „bigos”. W niemal wszystkich miastach akademickich Polski wygłaszałem rekolekcje akademickie, często po kilka razy, a w Warszawie Gdańsku i Częstochowie rekolekcje dla pracowników naukowych ,czy inteligencji.

Ciekawą formą pracy duszpasterskiej – kontynuuje ks. Julian Żołnierkiewicz - były obozy wędrowne. Mimo tych trudności przeszliśmy wszystkie pasma górskie, łącznie z Tatrami. Były również obozy kolarskie, a nawet zorganizowałem dwa rejsy żeglarskie po 6 jachtów każdy. Miały one charakter wędrownych rekolekcji. Pomagały w kształtowaniu osobowości i postaw religijnych uczestników obozów. W duszpasterstwie akademickim organizowano również pielgrzymki, opłatki, święcone, „Andrzejki” i różnego rodzaju spotkania towarzyskie.

Na początku mojej pracy w duszpasterstwie akademickim powiedziałem ks. Biskupowi Tomaszowi Wilczyńskiemu, że nie mogę nigdzie znaleźć polowego ołtarza. Jakież było moje zdumienie i radość, gdy po powrocie z obrad Soboru Watykańskiego, który odbywał się w Rzymie, przywiózł mi polowy ołtarz. Nosiłem go w plecaku w czasie wędrówek górskich.

Nie można sobie wyobrazić funkcjonowania duszpasterstwa akademickiego bez tych studentów, którzy czuli się odpowiedzialni za jego działalność i byli moimi najbliższymi współpracownikami, działając w różnorakich strukturach. Bez nich nie zdziałał bym wiele. Dziękuję Panu Bogu za tych wspaniałych współpracowników. Boleję nad tym, że niektórzy z nich za tę działalność nie zostali zatrudnieni uczelni, chociaż zapowiadali się na dobrych naukowców.  

NOWE KOŚCIOŁY


- W roku 1972 został ksiądz proboszczem parafii NSPJ, która opieką duszpasterską obejmowała ponad 40 tysięcy wiernych, którzy nie mieścili się z jednym kościele.

-Troska o duszpasterstwo parafialne- powiedział ks. Julian Żołnierkiewicz- to zwyczajna posługa sakramentalna, ewangelizacyjna, katechetyczna. To troska o duszpasterstwa specjalistyczne różnych grup, stowarzyszeń. To troska o rekolekcje i pogłębianie życia eucharystycznego, duszpasterstwo rodzin dzieci i młodzieży. Ta działalność wymagała wiele wysiłku ze strony kapłanów katechetów, nadzwyczajnych szafarzy Komunii św. Pilną potrzebą stała się budowa nowej świątyni i wydzielenia nowej parafii. Liczba parafian z roku na rok wzrastała. Jeżeli w 1965 r. w parafii były 374 chrzty, to w 1970 już 440, w roku 1975 747, a w 198- 929. Na katechizację w 1965r. uczęszczało około 2000 dzieci i młodzieży, to w 1980 - 5250 uczniów. Od 1957 roku parafianie, parafia i Kuria Biskupia rozpoczęli starania o zezwolenie na budowę kościoła na Kolonii Mazurskiej. Nie mogąc nic wskórać drogą urzędową w porozumieniu z Kurią Biskupią, zacząłem od 28 maja 1978 r w każdą niedzielę odprawiać Mszę św. przy zabytkowej kapliczce, stojącej od 117 lat na Kolonii Mazurskiej. Wydział Wyznań Urzędu Wojewódzkiego w Olsztynie wezwał mnie i zakazał tego, strasząc kolegium i grzywną. . Nie wykonałem tych poleceń, więc przed kaplicę zwieziono kamienie i postawiono na placu kilkanaście ciężarowych samochodów. Mszę św. nadal odprawiałem. Wówczas Wydział Wyznań UW 12 czerwca 197r wystosował pismo do Kurii Biskupiej pisząc, że jest to wykorzystywanie uczuć religijnych do przeciwstawiania się władzy państwowej i dezorganizacji prowadzonych tam robót budowlanych Zagraża to bezpieczeństwu biorących udział w tych zgromadzeniach i za wszelkie zaistniałe wypadki odpowiedzialna będzie wyłącznie Kuria Biskupia i parafia NSPJ. Ks. biskup Julian Wojtkowski m. inn. w odpowiedzi zaznaczył, że 22-letnie starania o budowę kościoła zostały przez Wydział Wyznań UW załatwiane negatywnie, dlatego odpowiedzialność za niekorzystne warunki zewnętrzne, w jakich Kościół zmuszony jest zaspakajać potrzeby wiernych na Kolonii Mazurskiej, spada nie na Kurię i Parafię NSPJ, ale na Wydział Wyznań UW. Mszę św. nadal odprawiałem, mimo szykan w stosunku do mojej osoby. Szykanowano również niektórych parafian. Odprawiałem do września, czyli do rozpoczęcia budowy w tym miejscu sklepu i ogrodzenia placu budowy, co uniemożliwiło dostęp do kaplicy.

We wrześniu 1979 r w jedną niedzielę zebrałem ok. 9 tys. podpisów pod petycją popierającą budowę kościoła. Niestety nie otrzymałem nie było żadnej odpowiedzi. Gdy z delegacją udałem się do wojewody, odpowiedział mi, że łączna powierzchnia kościołów jest wystarczająca dla wiernych Olsztyna. Okazałem moje zdumienie taką interpretacją i zaprosiłem pana wojewodę w niedzielę do Kościoła NSPJ, aby przekonał się, że taka postawa zakrawa ma kpinę. Dopiero strajki na Wybrzeżu i w innych miejscach Polski oraz powstanie „Solidarnośći” spowodowały, że w listopadzie 198o roku Kuria Biskupia otrzymała zezwolenie na budowę Kościoła i ks. biskup Józef Glemp 15 grudnia 1980 roku erygował nową parafię Chrystusa Odkupiciela Człowieka. Po przemianach politycznych w 1989r, kiedy Polska odzyskała wolność, powstały dalsze nowe parafie na terenie parafii NSPJ, tj.: Parafia Matki Bożej Ostrobramskiej i Parafia św. Maksymiliana Kolbe.

W związku z przyjazdem Gomułki na otwarcie OZOSU dokonano profanacji krzyża przy ul. Kołobrzeskiej 15. Był drewniany więc podczas usuwania 12 n 13 maja 1967 został zniszczony. Po kilkunastu dniach parafianie w nocy postawili metalowy krzyż udekorowany kwiatami, który 1 lipca 1967 r został wyrwany z ziemi przy pomocy dźwigu w asyście około 30 milicjantów. Przybyłem podczas wyrywania krzyża i zaprotestowałem wobec tych panów, którzy nadzorowali akcję profanacji Krzyża. Dopiero po skierowaniu sprawy do prokuratury przez Kurię Biskupią, 5 sierpnia 1967 roku zwrócono krzyż, a ks. proboszcz Jan Romejko umieścił go naprzeciwko krzyża misyjnego przy kościele parafialnym.

- Wielu z twórców olsztyńskiej ” Solidarność” było niegdyś uczniami lub studentami księdza. Co ksiądz może powiedzieć na ten temat?

- Gdy zostałem proboszczem nadal zapraszałem prelegentów, jak za czasów duszpasterstwa akademickiego z prelekcjami o podobnej problematyce dla absolwentów ART. i inteligencji Olsztyna, którzy mieli swoje rekolekcje w W. Tygodniu każdego roku. Powołałem Studium Nauki Społecznej Kościoła, połączone z Latającym Uniwersytetem prowadzonym przez Bogdana Cywińskiego. Oprócz tego powstała kilkudziesięciu osobowa grupa absolwentów wyższych uczelni, z którą spotykałem się kilka razy w miesiącu, przedstawiając odpowiednią tematykę do dyskusji. Były to zalążki przyszłego „Klubu Inteligencji Katolickiej,” podobnie jak grupa inteligencji spotykająca się u ks. biskupa Jana Obłąka.

Gdy tworzyła się „Solidarność wielu spośród moich uczniów, wychowanków, aktywnie włączyło się w ten ruch. Podjąłem z nimi rozmowy, zachęcając ich do włączenia się w ruch strajkowy w olsztyńskich zakładach pracy. Z ks. Józefczykiem z Elbląga pojechaliśmy do stoczniowców strajkujących w Gdańsku. Dzięki mojemu przyjacielowi ks. Henrykowi Jankowskiemu mogłem bezpośrednio przekonać się, o co walczą stoczniowcy.

Po powrocie zachęcałem do tworzenia pierwszych komisji zakładowych, wspierałem powstanie MKZ w Miejskim Przedsiębiorstwie Transportu Samochodowego. Po pewnym czasie rozpoczął się okres przyśpieszonego rozwoju „Solidarności „ w Olsztynie. Ks. biskup Józef Glemp, ówczesny Ordynariusz naszej diecezji mianował mnie Kapelanem NSZZ „Solidarność”. Jako kapelan włączyłem się w solidarnościową działalność. Były to miesiące bardzo dynamicznej służby, uczestniczyłem w niektórych posiedzeniach Zarządu Regionu Warmińsko-Mazurskiego, w wielu zakładach pracy poświęcałem Krzyże, odprawiałem Msze św. w intencji załóg zakładów pracy. Uczestniczyłem w spotkaniach z załogami tych zakładów, organizowałem uroczystości religijno-patriotyczne. Była to wieloraka posługa religijno-patriotyczna. W Gdańsku w Bazylice św. Brygidy, wygłosiłem rekolekcje przed 6 października po podpisaniu porozumień Gdańskich a przed zatwierdzeniem „Solidarności” przez Sąd. W rekolekcjach brali masowy udział stoczniowcy, Lech Wałęsa, Maria Walentynowicz, Gwiazda i niemal wszyscy najważniejsi negocjatorzy porozumień gdańskich. Wówczas wszyscy byli razem. Niestety , obecny podział ludzi mających rodowód w „Solidarności” jest smutną rzeczywistością, która nie służy dobru naszej Ojczyzny.

- Nadszedł dramatyczny 13 grudnia 1981 roku. Ogłoszono stan wojenny.

- Nastąpiły aresztowania działaczy” Solidarności”, przesłuchania, terror w kraju, na ulicach miast pojawiło się wojsko na czołgach, rodziła się gorycz w sercach Polaków, ale „Solidarność” w oparciu o Kościół nie straciła nadziei. Klub Inteligencji Katolickiej który współtworzyłem, zatwierdzono 5-go grudnia 1980roku, natomiast 15 grudnia 1981r zawieszono go, a w 1983r rozwiązano, uzasadniając, że nadal organizował prelekcje, które wygłaszają osoby należące do ”wrogich i nielegalnych organizacji, jak KSS, KOR, ROPC i O” oraz w swej działalności, „tendencyjnie atakował ustawy PRL-u” (Kościół w PRL w świetle dokumentów 1945-1988,t.3, opracowanie P. Reina Poznań Pelplin 1996 s 376-377). Spotkania te jako proboszcz organizowałem co tydzień w ramach duszpasterstwa inteligencji, kontynuując pracę KIK-u, ale tym razem w ramach działalności parafialnej.

18 maja 1985 roku ks. biskup Jan Obłąk powołał Duszpasterstwo Ludzi Pracy, wręczając mi nominację na Duszpasterza L.P. w diecezji Warmińskiej. W każdą drugą niedzielę miesiąca, była odprawiana Msza św. dla ludzi pracy miasta Olsztyna, po której były wygłaszane prelekcje z zakresu katolickiej nauki społecznej. Były organizowane pielgrzymki na Jasną Górę, które rozpoczął Bł. Ks Jerzy Popiełuszko. Dwukrotnie na tych pielgrzymkach wygłaszałem kazania. Pierwszy raz z wałów Jasnogórskich do dziesiątków tysięcy ludzi pracy przybyłych z całej Polski, a drugi raz w Bazylice Jasnogórskiej, podczas czuwania nocnego Ludzi Pracy.

W dnach 1 i 2 maja 1988r. zorganizowałem w Olsztynie zorganizowałem pierwsze „Dni Społeczne”. Prelegentami byli Andrzej Wielowiejski z Warszawy, dr Mieczysław Ustasiak z Gdańska i dr Przemysław Frenruch ze Szczecina. Podczas wszystkich spotkań Kościół NSJ był wypełniony po brzegi. Oto tematyka spotkań: ”Aktualne problemy społeczne w świetle nauczania Jana Pawła II, które winny stać się także wyzwaniem dla Polaków”. O północy z 2 n 3 maja była odprawiona Msza św. w intencji ojczyzny –kościół wypełniony. Na Msze św. odprawiane za ojczyznę, gromadziło się zawsze bardzo wielu ludzi „Solidarności”. Wielu spośród członków „Solidarności” działających w podziemiu włączało się w pracę duszpasterską ludzi pracy. W tym przypadku także miałem wiele kłopotów ze służbami SB. Organizowałem pomoc charytatywna dla rodzin internowanych. Co jakiś czas chroniłem niektóre osoby. Organizowaliśmy kolportaż prasy i publikacji z drugiego obiegu. Wspierałem podziemne wydawnictwa. W najtrudniejszych czasach organizowałem pomoc dla internowanych, wiezionych oraz ich rodzin. W parafialnej sali lub kościele organizowałem występy artystyczne podziemnych teatrów oraz Msze święte za ojczyznę itp..

W związku z 2-ma milionami złotych przekazanymi mi na przechowanie przez ”Solidarność” i komplikacjami stąd wynikającymi przez 9 miesięcy byłem nękany przez prokuraturę, ukarano mnie kilkakrotnie karą grzywny. Grożono aresztem za odmówienie zeznań , kilkakrotnie pisano złośliwe artykuły, były programy telewizyjne i dopiero interwencja ks. Prymasa u władz centralnych spowodowała, że w tej sprawie dano mi spokój.

Na przełomie lat 1988 i 1989 roku przekazałem odradzającej się „Solidarności „salę św. Alberta w Domu Katechetycznym . Pełnili tam dyżury i organizowali spotkania z ludźmi wychodzącymi z podziemia. 24 lutego 1989r ktoś podpalił salę. Być może, aby nas zastraszyć. Pierwsza ekipa dochodzeniowa stwierdziła, że zastosowano środek chemiczny o wyjątkowej mocy, ponieważ spopielały książki biurko i inne rzeczy, a w podłodze została wypalona kilkucentymetrowa nisza. Była jeszcze inna ekipa, ale sprawa utknęła w martwym punkcie.

- Doszliśmy do okrągłego stołu.

- Kościół Serca Jezusowego był miejscem, w którym koncentrowała się działalność opozycyjna, a po okrągłym stole w sali św. Pawła w domu parafialnym powstawały komitety obywatelskie. Tu desygnowano kandydatów na parlamentarzystów i samorządowców. W pamiętniku pod datą 3 stycznia 1990 r. zanotowałem:

- ”Moja wizyta u ks. Biskupa Edmunda Piszcza – złożyłem krótkie sprawozdanie z problemów społeczno-politycznych miasta. Ks. biskup wyraża zgodę, aby poprzeć z ambon sprawę powstawania, samorządów terytorialnych w najbliższych wyborach samorządowych. Wysyłam ogłoszenia do parafii, z prośbą o udostępnienie sal dla Komitetów Obywatelskich i poparcie w wyborach .

7 stycznia: Mam wszystkie kazania, w których apeluję o udział świeckich katolików w życiu publicznym, o zgłaszanie się do Komitetów Obywatelskich i chrześcijańskich partii (Stronnictwo Pracy i Stronnictwo Chrześcijańskiej Demokracji) Wieczorem o godz17.30 na zebranie w dużej sali zgłasza się ok. 150 osób chętnych do pracy w Komitetach Obywatelskich i w przygotowaniach do wyborów samorządowych”.

To był czas, kiedy Kościół wyjątkowo, musiał dopomóc, po wieloletnim zniewoleniu komunistycznym w tworzeniu się społeczeństwa demokratycznego. Kościół NSPJ był ośrodkiem niezależnej kultury. Wyspą wolności i niezależności. Wokół niego gromadzili się zarówno żołnierze AK, jak i innych formacji niepodległościowych z czasów wojny, Także Rodzina Katyńska, stowarzyszenia więźniów okresu stalinowskiego. Jeszcze wiele lat przed odzyskaniem niepodległości powstały Duszpasterstwa Armii Krajowej, Narodowych Sił Zbrojnych, Stowarzyszenia byłych Więźniów Okresu Stalinowskiego.

 

ZDANIEM DZIAŁACZY PODZIEMIA


 

– Z księdzem Julianem- wspomina Wiesław Brycki, szef „Solidarności” - od lat sześćdziesiątych. Przychodziliśmy do księdza na nieformalne spotkania historyczne…..uczył nas patriotyzmu. Chciał nam przekazać dwie najwyższe Wartości: Boga i Ojczyznę………był i jest dla nas niepodważalnym autorytetem moralnym. To między innymi dlatego poprosiliśmy biskupa, żeby ksiądz Julian został naszym kapelanem. Dla niego bowiem „ Solidarność”, podobnie, jak dla nas , była czymś wielkim.

- W stanie wojennym- wspomina Irena Telesz – rozpoczęliśmy z księdzem Julem bliższą współpracę. Czy to w komitecie pomocy więzionym, czy w ramach współpracy artystycznej w jego kościele, w podziemiu. Stan wojenny zawsze budzi we mnie złe skojarzenia, ale zaraz pojawia się ten niezwykły promień – postać księdza Juliana. Kiedy aresztowano naszych kolegów-działaczy, on podtrzymywał nas na duchu. Swoją obecnością sprawiał, że nie przeszło nam przez myśl, że można się czegoś bać, albo czegoś nie robić. Ksiądz „Jul” stał się naszym symbolem walki o niepodległość.”

 

ZDANIEM WYCHOWANKÓW


Do licznego grona wychowanków ks. Juliana Żołnierkiewicza z tamtego okresu należeli dzisiejsi profesorowie tytularni Maria Soral-Śmietana i Zbigniew Śmietana. Oto jak wspominali oni swojego akademickiego duszpasterza:

- „Ks. Julian Żołnierkiewicz jest katolickim wychowawcą więcej niż jednego pokolenia młodzieży. Pozostaje w życzliwej pamięci ogromnej rzeszy bardzo dorosłych i mniej dorosłych mieszkańców Olsztyna. Utworzył w naszym mieście duszpasterstwo akademickie w trudnych latach 60. Z Nim podejmowało się trudy turystyki, rozrywkę. Tworzył „uspokajający azyl”. Integrował środowisko młodzieży, która przyjeżdżała wówczas tutaj z całej Polski. W duszpasterstwie powstało spontaniczne swoiste kontaktowe „biuro pomocy studentom”, które zajmowało się szczególnie znajdowaniem tanich i bezpiecznych stancji. Do księdza zgłaszali się chętni do zaoferowania miejsca dla studentów, a z drugiej strony – przychodzili poszukujący studenci.

Ważną cechą księdza Juliana jest jego spontaniczne i serdeczne działanie. Jest sprawa, więc nie czeka na załatwienie. Chęć i energia w niesieniu pomocy są treścią życia księdza. W ostatnim czasie dzieci mające „trudne rodziny” z powodzeniem otoczył opieką w domu dziennego pobytu „Arka”. A to jeszcze nie wszystko, bo myśli między innymi o zorganizowaniu czegoś dla trudnej młodzieży z rodzin patologicznych…”

Absolwent Wydziału Geodezji Kazimierz Dobrzyniewicz w Jubileuszowej Książce 50-lecie Olsztyńskiego Duszpasterstwa Akademickiego wydanej przez UWM w 2006r na str 139 napisał:

-„Czasami w niewielkim gronie przekazywaliśmy swoje wrażenia ze spotkań z ubekami. Byliśmy pewni, że jesteśmy w kręgu ich zainteresowań. A może był wśród nas kret? Nie wiem, jaka była moja teczka…ale były tam zdjęcia. Marianna Kłos ( z Wydziału Mleczarskiego) kiedyś była przesłuchiwana w mojej sprawie. Po spotkaniu relacjonowała, że pokazali jej moje zdjęcie i pytali, kto to jest ten Kazio?….powiedziała że zna wielu Kaziów ale nie wie o którego chodzi…. Nękanie wizytami dotykało szczególnie Jula.” Co ważniejsi z nas mieli swoje teczki. Największy księgozbiór założono Julianowi. ….. Forma spotkań w duszpasterstwie była interesująca. Wielotematyczne zagadnienia, gorące szczere dyskusje, w których każdy mógł zaprezentować swój punkt widzenia, przyciągały jak magnes. Dominowała w nich prawdziwa wolność słowa, nie tłamszona ponurą ideologią…”

Jedna z absolwentek Liceum Ogólnokształcącego Nr 1 w Olsztynie dr B.D. w 1996r napisała do „Więzi” na temat: „Moje lekcje religii” . Oto fragment wypowiedzi:

- „Mijaliśmy parafię Jula codziennie w drodze do szkoły i zastanawialiśmy się często nad tym co nam przyniesie kolejne spotkanie z tym odważnym kapłanem, który dyskutuje z nami o zasadach nauki społecznej Kościoła, o ekumenizmie i tolerancji, cytuje „Kulturę” Giedrojcia, cytuje nam Miłosza i Hłaskę …..Jul rozumiał nas lepiej niż ktokolwiek inny. Ufał nam nawet wtedy, gdy na to nie zasługiwaliśmy, nie był zgorzkniały, ani ”wszechwiedzący” jak niektórzy z naszych dorosłych wychowawców. Ale przede wszystkim Jul wierzył w Boga i wierzył Bogu i to rzucało się w oczy. Mieliśmy wtedy swoje rozterki i wątpliwości w wierze. Jakże dziecinnie podważaliśmy drogi św. Tomasza Akwinu itd. Jedno jest pewne Bóg jest, bo w to wierzy Jul. Bóg jest dobry, bo to wie Jul……..”

W książce „Panny Milewszczanki” wydanej w Poznaniu w roku 2010 na str. 235-234 Anna Paszkowska z domu Milewska napisała:

- ”W okresie liceum i studiów ks. Julian był naszym duchowym przewodnikiem. Organizował wycieczki rajdy rowerowe, a w ciągu roku interesujące spotkania na plebanii, w których chętnie wszyscy uczestniczyliśmy. Bywały sylwestry i tańce, nawet bal maturalny. W tamtych czasach albo należało się do ZMS (Związek Młodzieży Socjalistycznej) i chodziło się do klubu „Pineska” albo do ks. Juliana Żołnierkiewicza. Na dwutygodniowych rajdach rowerowych każdego dnia wybieraliśmy odpowiednie miejsce do odprawienia Mszy św. Na polowym ołtarzu z ustawionych rowerów wśród świerków i śpiewu ptaków niepowtarzalne msze św. zostały zapamiętane na całe życie”.


STRAŻNIK NARODOWEJ PAMIĘCI


W kościele wisi ich ponad 40. tablic upamiętniających martyrologię narodu polskiego i jego niezłomną walkę o niepodległość. Dziś Kaplica Matki Częstochowskiej stała się Kaplicą Pamięci Narodowej. Są tu tablice upamiętniające wiele oddziałów AK, Żołnierzy Września, Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych, Katynia, komendanta Armii Krajowej gen. Leopolda Okulickiego „ Niedźwiadka”, sądzonego w Moskwie w procesie szesnastu przywódców polskiego państwa podziemnego, komendanta AK Okręgu Wileńsko-Nowogrudzkiego ppłk. Aleksandra Krzyżanowskiego „ Wilka”, gen. Komendanta Armii Krajowej Grota Roweckiego, 10-cio i 20-lecia „Solidarności”, Internowanych w stanie wojennym, i wiele innych.

Za wyróżniającą się działalność Ojciec Święty w 1992 r. nadał ks. Julianowi Żołnierkiewiczowi godność Protonotariusza Apostolskiego, w 2009 r. prezydent Lech Kaczyński odznaczył uhonorował Go w2009 r. Krzyżem Kawalerskim Orderu odrodzenia Polski. Ksiądz infułat Julian Żołnierkiewicz szczyci się także wieloma innymi odznaczeniami i odznakami , między innymi Złotym Medalem za Długoletnią Służbę Ojczyźnie i odznaką Zasłużony Działacz Kultury. Jest Kawalerem Maltańskim, Honorowym Obywatelem Olsztyna, Osobowością Warmii i Mazur roku 2006 i Honorowym Członkiem Stowarzyszenia Absolwentów UWM i członkiem Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej. Jest laureatem nagrody Michała Langowskiego.

Chcąc spointować życie ks. infułata Juliana Żołnierkiewicza 4 słowami, to trzeba by napisać: Stołpce, Katyń, Olsztyn i Smoleńsk. Ludność z Kresów znała okropną prawdę o Katyniu. Ksiądz w Olsztynie przygarnął Rodzinę Katyńską .W kwietniu został zaproszony do prezydenckiego samolotu. Postanowił jednak jechać pociągiem, aby zobaczyć swoje ukochane Stołpce. Po smoleńskiej tragedii był w Katyniu najwyższym rangą kapłanem i Jemu to przypadł obowiązek przewodniczenia Mszy świętej.

 

PRYWATNIE


Prywatnie zaś ks. infułat uwielbia psy z pokręconymi życiorysami. Przez wiele lat miał Dingo, psa przyjacielskiej rasy z wyraźną przewagą genów wilczura, którego poprzedni pan przywiązał do sosny i pozostawił w lesie. Odnalazł go jakiś wrażliwy człowiek i poszukał mu dobrego pana. Niestety, ulubieniec odszedł na stałe. Później pupilką księdza Juliana była Astra. Niewielki kundelek przywieziony jako szczeniak z Druskiennik, gdzie miała być uśpiona, bo nikt nie chciał jej przygarnąć.

 

Bolesław Pilarek

Komentarze nie są dozwolone.