Menu roku 2007:

 

O mózgu, uniwersytecie i szkole gotowania

Co to znaczy być Warmiakiem w 2007 roku?

I ty możesz zostać Świętym Mikołajem (oświeconym Mikołajem)

Cordulegaster heros … i inne wakacyjne podróże

Muzeum moich marzeń

Światowy Dzień Ochrony Środowiska

Czym student na uniwersytecie nasiąknie…

Chruścikowy Adaś w trakcie przepoczwarczania

Muzeum Nauki

XIV Warsztaty Bentologiczne Opole-Turawa 2007 r.

Oświadczenie lustracyjne

Nad Skandą jest czysto, czyli efekty po roku

Posadziłem drzewo w Morągu

Absolwenci znajdują pracę

Eko-Kortowo czyli studenci w akcji (czyli czynić świat piękniejszym)

Staż Iriny Giginiak (Białoruś)

Namalować referat

Potrzebny kolejny krok dalej

Dzień Wikipedii

 

O mózgu, uniwersytecie i szkole gotowania

Uniwersyteckie wyzwania na miarę XXI wieku

Jeśli coś źle działa, np. pralka, mikser, golarka, kosiarka czy komputer…. Warto poznać budowę tegoż urządzenia lub sięgnąć po instrukcję obsługi. Wtedy zamiast złorzeczyć na kiepski i zbyt wolny samochód… odkryjemy skrzynię biegów i nauczymy się z tej samej maszyny wycisną znacznie więcej. I przyjemniej.

Różne narzekania na uniwersytet i szkołę w ogólności i na UWM w szczególności, towarzyszą nam niemal codziennie. Pojawiają się także i głębsze przemyślenia, bardziej wizjonerskie. Czy warto reformować uniwersytet? A jeśli to co, jak i dlaczego?

Do trwającej i ciekawej dyskusji nad misją i kształtem współczesnego uniwersytetu, nad wyzwaniami potrzebami także i olsztyńskiej akademickości, chciałbym dorzucić swoje trzy grosze. Opierając się przede wszystkim na najnowszych badaniach mózgu. Co ma piernik do wiatraka? Poszukajmy więc tej „mąki”, łączącej system edukacyjny i neurobiologiczne podstawy pracy ośrodkowego układu nerwowego.

„Uczniowie nie są głupi, nauczyciele nie są leniwi, a nasze szkoły nie są do niczego. Ale coś jest nie tak”. To przeczucie towarzyszy mi od wielu lat uczenia się, potem nauczania i poszukiwania optymalnych rozwiązań. Ostatnio znalazłem badaniach neurobiologicznych, co wcześniej i innymi słowami wyrażali filozofowie i pedagodzy. Trudno zapalać innych samemu nie płonąc.

Najnowsze badania neurobiologiczne mózgu – znakomicie opisane przez Manfreda Spitzera w książce „Jak uczy się mózg” jednoznacznie wskazują, że zaangażowanie emocjonalne znacząco poprawia wyniki uczenia się. W praktyce akademickiej i szkolnej zapominamy o tej oczywistej i od dawna znanej prawdzie. Ostry podział na pojedyncze przedmioty ścisłe (wymieszane w systemie klasowo-lekcyjnym, podzielone na małe porcje informacji, pojawiające się sekwencyjnie, ale w różnorodnej i nie stanowiącej całości mieszance) pozbawia i ucznia i studenta w systematyczny sposób tego, czego potrzebuje on do uczenia się: połączenia materiału z jego własnym światem, który nie jest podzielony na szufladki „fizyka”, „chemia”, „biologia”, „geografia”, „informatyka” itd. Ciekawy przykład podaje M. Spitzer: młodzi ludzie przychodzą na studia medyczne i chcą nauczyć się leczyć ludzi. Ale ich cierpliwość wystawiona jest na próbę, przez dwa lata muszą przyswajać treści bardzo luźno lub wcale nie związane z leczeniem. Podobnie odczucia mają studenci prawie wszystkich kierunków (a może i wszystkich?). W ten sposób pozbawia się studentów w systematyczny sposób dokładnie tego, czego do uczenia się koniecznie potrzebują: składnika emocjonalnego danych faktów, których maja się nauczyć, wewnętrznego zaangażowania, napięcia związanego z uczestnictwem procesie uczenia się. Układający program pięcioletnich studiów widzi „koniec” i ostateczne zastosowanie – student raczej nie. Pomijam sytuacje, w których program i sekwencja przedmiotów wynikając z tego, że „tak krawiec kraje, jak mu materii staje”. Student przez lata uczy się mało efektywnie, bo nie widzi sensu i powiązania z tym, czego chciał od swojego kierunku, nie widzi powiązania z przyszłym swoim życiem zawodowym i dorosłym. Wykładowcy myślą, że studenci są głupi (jak ich tak w szkołach kształcą!), studenci myślą, że profesorowie są leniwi (za co im płacą!),  rodzice studentów sądzą, że UWM w Olsztynie to zła i prowincjonalna szkoła (kto pozwolił na utworzenie!). A wszyscy razem narzekają na siebie nawzajem.

To co ludzi napędza, to nie fakty i dane, ale uczucia, historie i przede wszystkim inni ludzie. I pisze to neurobiolog, opierając się na najnowszych, światowych badaniach mózgu. Historyczny podział na dyscypliny akademickie w uniwersyteckiej wizji Humbolta i Helmholtza powstał w określonych warunkach i wtedy miał niezaprzeczalnie sens. Z historycznego punktu widzenia łatwo go zrozumieć. Dziś jednak należy humboltowski podział kwestionować. Spitzer proponuje kwestionować w tym samym stopniu co podział na poszczególne nauki ścisłe. Ostatnie dziesięciolecia obfitowały wszak w różne dyscypliny rozwijające się jako „pogranicza” (np. bio-chemia, bio-fizyka). Oczywiście neurobiologia uczenia się w żadnym razie nie zakazuje istnienia różnych rodzajów szkół (nauki ścisłe, humanistyczne, nauki stosowane) czy nauczania w ramach oddzielnych przedmiotów ścisłych: fizyki, chemii i biologii. Wskazuje jednak potencjalne słabe punkty, na przykład koncentrację na odpytywaniu z wiadomości z jednoczesnym zaniedbywaniem aktywności grupowej i kształcenia umiejętności. Wskazuje też na zagrożenia w efektywnym kształceniu wynikające ze złego (lub zupełnego braku) dopasowania i zintegrowania treści nauczania w ramach poszczególnych przedmiotów. W szkołach – i niestety także uniwersytetach – coraz bardziej przedkłada się ilość informacji o świecie kosztem uczenia odkrywania, poznawania tego świata, kosztem fascynacji poznawania świata i jego tajemnic. Codzienne życie składa się z różnorodnych problemów, całościowej rzeczywistości, a nie chemii, biologii, zoologii, filozofii. I tak w uczelnianych rozgłośniach radiowych, gazetach i magazynach najmniej jest studentów… dziennikarstwa. Dominują studenci innych kierunków.

Uzupełnieniem kształcenia w systemie klasowo-lekcyjnym jest metoda projektu i ponadprogramowa aktywności studentów w kołach naukowych, klubach, redakcjach, kółkach teatralnych itd. Ta indywidualna samodzielność to nie mało ważny i „deserowy” dodatek, ale kwintesencja uniwersyteckiego studiowania. Nie tyle ważne jest dostarczanie treści informacyjnej, co stwarzanie sytuacji edukacyjnych i bezpośredni kontakt mistrz-uczeń. A więc emocje i spotkanie z drugim człowiekiem.

Z zaniepokojeniem obserwuję zanikanie eksperymentów w szkołach na rzecz wkuwania z książek. I tak w głowie nie da się zmieścić całej (czy nawet dużej tylko części) sumy ludzkiej wiedzy. To pościg do nikąd. Od przechowywania danych są biblioteki i komputery. Człowiek (uczeń, student) musi się nauczyć rozumieć świat, nauczyć go odkrywać i wyszukiwać potrzebne dane, właściwie je interpretować i w końcu zastosować. Po co komu nawet i tysiąc książek… napisany w języku np. aramejskim, którego nie zna i nie rozumie? Podział na przedmioty ściśle wyodrębnione jest tylko zabiegiem tymczasowym w procesie nauczania-uczenia się.. Tyle tylko, że wraz z wydłużaniem cyklu kształcenia (teraz od przedszkola do doktora to ponad 20 lat!!!) coś przejściowego zbytnio się utrwala. Ta swoista „prowizorka” staje się celem samym w sobie. Niezrozumiałym i mało funkcjonalnym.

Nie rezygnując z systemu nauczania w ramach ściśle wyodrębnionych dyscyplin i przedmiotów nauczania – wobec coraz dłuższego spędzania życia w szkolnej i klasowej ławce – potrzebne jest uzupełnianie coraz bardziej deficytowego (dla ucznia-studenta) całościowego doświadczenia. Osiągnąć to można poprzez różnego rodzaju projekty czy wyjazdowe jednoproblemowe, jednozadaniowe warsztaty. Także staże w przedsiębiorstwach, interdyscyplinarność, indywidualizacja i innowacyjność. Jak również większa swoboda w indywidualnym dobieraniu własnej ścieżki kształcenia, także międzywydziałowego. Jest to z cała pewnością trudniejsze organizacyjnie od preferowanego systemu sztywnego programu (dla wszystkich na roku tyle samo i tak samo) i systemu klasowo-lekcyjnego. Trudniejsze, ale niezbędne.

Praca w małych grupach i różnowiekowych jak i interdyscyplinarnym. To daje właśnie projekt taki jak „malowanie Barwy Olsztyna”, „sprzątanie świata” itd.

Nauka gry w siatkówkę powinna polegać na grze i wyciskaniu potów, emocji na zawodach a nie jedynie na wkuwaniu zasad gry, historii pierwszej ligi, fizjologii mięśni poprzecznie prążkowanych. Nie będzie nigdy dobrym kucharzem ten, kto znakomicie opanuje przepisy z książek kucharskich. Lepiej, szybciej i głębiej zapamięta te przepisy, gdy będzie gotował, smażył, przypalał, przesalał, jadł, smakował, urządzał przyjęcie dla narzeczonej. Może będzie pamiętał mniej przepisów, ale będzie je rozumiał i będzie potrafił modyfikować, dostosowywać oraz tworzyć zupełnie nowe. Tak samo w muzyce nie chodzi o daty urodzin Bacha, Chopina, Mozarta, o daty i trasy koncertów Czerwonych Gitar, ale o śpiewanie i muzykowanie.

Być może w zaskakujący sposób neurobiologia zaczyna wspierać tradycyjna pedagogikę czy filozofię. A może tylko znajdujemy tylko więcej naukowych argumentów co i tak intuicyjnie wyczuwamy niezależnie od specjalności naukowej i wydziału. A przypomnieć warto, że intuicja to nie coś „kobiecego”, ulotnego i niematerialnego. To tylko nieuświadomione doświadczenie.

W skróconej (prze redakcję i bez mojej wiedzy) wersji tekst ukazał się z grudniowym numerze Wiadomości Uniwersyteckich.

 

Co to znaczy być Warmiakiem w 2007 roku?

Kulturowe ukorzenianie się

W ostatnim dziesięcioleciu procesy globalizacji szczególnie uwidoczniły się, zarówno w aspekcie wymiany gospodarczej jak i kultury. Polska znalazła się w Unii Europejskiej, granice przestały być barierą w podróżach. Coraz więcej Polaków wyjeżdża za pracą, coraz więcej obcokrajowców na stale mieszka wśród nas. W sferze kultury takie same filmy oglądamy, te same hamburgery jemy, podobnie się ubieramy. Obawy przed utratą narodowej tożsamości zgłaszane były w momencie integracji z Unią Europejską.

Ale oprócz widocznych procesów globalizacji wyraźnie uwidoczniają się procesy regionalizacji. Może jedno z drugim jest silnie związane i tym bardziej w globalnym świecie potrzebujemy wyróżnika oryginalności i niepowtarzalnej tutejskości. Nie tylko w Polsce obserwujemy silny powrót do lokalnej tradycji i regionalnego wyznacznika.

Warmia, jako byt społeczno-państwowy przeminęła już dawno. Najpierw księstwo warmińskie rozpłynęło się w Prusach Wschodnich, potem województwo olsztyńskie czy obecne warmińsko-mazurskie zatarło granice między Warmią, Mazurami, Powiślem, Sambią, autochtoni w większości wyjechali a w całym regionie mieszkają tacy sami ludzie, wymieszani pochodzeniem, doświadczeniem historycznym, tradycjami. Współczesna Warmia nie ma granic takich, jak przed wiekami. Napływowa ludność z dawnych kresów Rzeczypospolitej z Polski Środkowej, niewielkie pozostałości autochtonów Warmiaków, Mazurów, Niemców czy siłą przesiedleni Ukraińcy i Łemkowie w ciągu ponad półwiecza stworzyli nową jakość społeczno-kulturalną. Warmia, Mazury czy Prusy Wschodnie są tylko przebrzmiałymi datami w historii.

Czy można być więc Warmiakiem w roku 2007 r.?

Na Podhalu górale zachowali swoją gwarę, tradycyjny strój, muzykę. Ślązacy próbują mówić o własnej, śląskiej mniejszości narodowej, Kaszubi wprowadzają język kaszubski jako drugi urzędowy w swoich gminach. Wzrasta moda na kurpiowszczyznę. Jeszcze łatwiej mniejszościom narodowym uwypuklić swoją unikalność i niepowtarzalność. Niezależnie czy stanowią starą emigrację (czy wręcz historyczne zasiedzenie), czy tak jak Wietnamczycy zupełnie nowych przybyszów. Może właśnie w dobie globalizacji silniej poszukujemy lokalnej identyfikacji i regionalnego wyróżnika w postaci tradycji, oscypka, śliwowicy, sękacza, stroju, gwary itd.

A jak można się identyfikować w województwie warmińsko-mazurskim? W niepowtarzalnym krajobrazie polodowcowym, z jedyną w sobie dawną i najnowszą historią zakorzeniania się nowych przybyszów? Jestem „warmińsko-mazurakiem”, warmińskim Mazurem czy mazurskim Warmiakiem? Bardzo niewiele osób może o sobie powiedzieć, że z dziada pradziada jest Warmiakiem. A kim jest reszta, zachowująca w głębokiej świadomości i nieświadomej pamięci inne regiony Europy?

Mieszkam na Warmii więc jestem Warmiakiem. W przypadku Warmii dość łatwo odczytać historyczne granice i odnaleźć swoje miejsce zamieszkania na mapie. Czy sam fakt zamieszkania identyfikuje?

Wyróżnik warmińskości kształtował się niegdyś w oparciu o wyraźne i zwarte granice, katolickość wobec sąsiadującego protestantyzmu w historycznych Prusach, ale już nie wyróżnik narodowy, po południowa Warmia byłą w większości polskojęzyczna, północna – niemieckojęzyczna.

Znacznie trudniej identyfikować się jako „Mazur” (pomijając, że historycznie jest tożsame z „Mazowszanin”), dlatego, że granica historycznych Mazur jest dość płynna i nieustalona. O ile dawna granica Prus z Polską jest wyraźna – a więc łatwo wyznaczyć południowo-wschodnią granicę Mazur – to granica zachodnia i północna są niejasne. Czy w Kętrzynie można być Mazurem? Tylko w porównaniu z katolicką Warmią łatwo nakreślić granicę protestanckich Mazur. W XIX w. na północ i za zachód zmniejszała się liczebność ludności polskiego pochodzenia, więc granice trudno wyznaczyć. Na dodatek zmieniała się ona w czasie. Wraz z postępującą germanizacją czy epidemiami i następującymi po nich „dziurami demograficznych” i kolejnymi fali kolonizacji, udział ludności polskiej do niemieckiej bywał różny i zmienny przestrzennie.

Obecnie warmińsko-mazurskie jest regionem w zdecydowanej większości katolickim z enklawami parafii protestanckich, greckokatolickich i prawosławnych. Jesteśmy różnorodni. Ale czy wszyscy musimy być jednakowi jak towary na półce w supermarkecie, aby czuć wspólną tożsamość warmińską?

Jak się zidentyfikować regionalnie w roku 2007 r. Kim jestem?

Współczesna warmińskość (skrótowo rozumiana regionalność) to efekt koegzystencji i wzajemnego przenikania wielu kultur, wielu tradycji, wielu narodów. I nie jest to jakaś sytuacja wyjątkowa, biorąca swój początek po masowych wysiedleniach, wypędzeniach, „repatryjacjach”. Ten region – tak ja i chyba każdy – na przestrzeni dziejów zawsze składał się z migracji i wielokulturowości. Nie jesteśmy w dziejach wyjątkiem, ale żeby to poczuć trzeba poznać własną historię lokalną. Historię mojej małej ojczyzny, miejsca, budynków, ludzi.

W ostatnich latach ukazało się wiele książek i broszur z lokalną historią miast, parafii i wiosek. Czasem pretekstem są okrągłe rocznice lokacji, a zawsze chęć regionalnego i kulturowego „ukorzenienia się”, chęć zachowania w pamięci ludzi i ich losów.

Tęsknota za regionalizmem i tutejszością jest chyba nieodłącznym elementem globalizacji. Wyraźnie sprzyja temu Internet.

Nie ważne jak się nazwę: barczewiakiem, olsztyniakiem, kętrzyniakiem, z Rusi, Bartąga, Klebarka. Ważne, że czuję więź z miejscem, gdzie się urodziłem, lub gdzie aktualnie przebywam, które aktualnie dla siebie samego odkrywam.

Tak jak dla stosujemy w uprawie roślin „ukorzeniacie” (aby roślina szybciej się przyjęła i wypuściła korzenie), tak dla kulturowego ukorzeniania potrzeba stymulacji. Może być nim poznawanie historii najbliższej okolicy i historii ludzi tu mieszkających. Z ich indywidualnymi losami, migracjami, pozostawionymi małymi ojczyznami.

Współczesna warmińskość to nie tylko burzliwa ciągłość historyczna, to nie tylko pamięć i tradycja zachowana przez autochtonów polskojęzycznych i niemieckojęzycznych, katolickich i protestanckich, to także tradycja przyniesiona z różnych zakątków dawnej Rzeczypospolitej. Jestem Warmiakiem o wileńsko-mazowieckich korzeniach. Ale to nie wszystko. Współczesna warmińskość to koegzystencja miejsc i ludzi. Wychowywałem się w „pruskich”, ceglanych murach i pod  dachami z czerwonej cegły, w krzyżackich zamkach, warmińskich barokowych kościołach, ale także wśród Ukraińców, autochtonów, wśród katolików, protestantów, prawosławnych, ateistów, zielonoświątkowców, buddystów.

Aby być współczesnym Warmiakiem wcale nie muszę ubierać się w strój ludowy i mówić gwarą. Moda się zmieniła, stroje pozostały w skansenie (a przed nimi były jeszcze inne stroje z innych epok), gwara pozostaje historyczną ciekawostką, po części skansenową.

Współczesna warmińskość to poczucie miejsca i patriotyzm w odniesieniu do małej ojczyzny (nie zapominając o dużej). To przede wszystkim spotkania z historią (przeszłością) i spotkania ze współczesnymi ludźmi.

Badania naukowe zarówno pedagogiczne jak i neurobiologiczne wskazuję, że lepiej, trwalej i szybciej uczymy się, gdy zapoznane informacje od razu stosujemy w praktyce lub nauczamy o nich innych. Jak być aktywnym? Spisanie lokalnej historii, na przykład na stronie www, książce, artykule w prasie lub Wikipedii. To co znalazłem, czego się dowiedziałem od razu przetwarzam dla innych. I jednocześnie, żeby móc coś napisać… muszę poszukać, poszperać, dopytać. To jest z jednej strony uczenie się (edukacja regionalna), z drugiej kulturowe wrastanie w „tutejskość”. Nie można kochać tego, czego się nie zna.

Wikipedia to aktywna propozycja dla ucznia i dla emeryta. Wspólne opowiadanie w publicznej przestrzeni, jaką jest regionalna prasa, ksiązki, Internet, dyskusje „u płota” i w kawiarni.  Ważny miejscem takiej przestrzeni, współczesnej „agory” są biblioteki. Zwłaszcza te na głębokiej prowincji. A mogą być nimi szkolne biblioteki czy półki bookcossingowe w pensjonatach. A wtedy po lekturę sięgnie i odwiedzający nas latem turysta. Może sam zostawi swoją książkę? Taka półka bookcrossingowa  postała na przykład przed rokiem w pensjonacie w Łajsie. Biblioteka w wiejskiej szkółce to dla ucznia lektury i pomoce dydaktyczne. Także dla gimnazjalisty, który chce odrobić lekcje a do własnego gimnazjum na przecież ileś tam kilometrów „pekaesem”. Biblioteka dla emeryta to miejsce spotkań z żywym, drugim człowiekiem jak i z dalekim, poprzez tekst książki.

Myślę, że warto ożywić prowincjonalne i wiejskie biblioteki, publiczne, szkolne, parafialne, prywatne z dostępem publicznym. Nie tylko z budżetu gminy, nie tylko z grantów europejskich, ale i z własnej kieszeni. Miejmy i my – zwykli ludzie – swój udział w tym zbożnym dziele, wzorem wielu osób z XIX w., kiedy to na Warmii i Mazurach powstawały wiejskie czytelnie (np. Towarzystwo Czytelni Ludowych). Nazwiska tych ludzi na co dzień spotykamy w nazwach ulic.

Stanisław Czachorowski

 

I ty możesz zostać Świętym Mikołajem (oświeconym Mikołajem)

Podziel się wiedzą i książkami

 

Przez ostatnie miesiące w prasie, radiu i telewizji często gościł temat linczu we Włodowie. Skazano nawet tych, co nie udzielili pomocy, skazano za bierność. Ale takich problemów jak we Włodowie w niezliczonych popegeroskich wioseczkach jest mnóstwo. Możemy spać spokojnie, nas nikt za bierność nie skaże? Czy nie lepiej jednak zapobiegać niż potem lamentować w internecie i mediach (oczywiście skazując cudze winy, bo przecież nie własne)? A może jednak za bezczynność gryźć będzie nas sumienie i rozliczy historia?

Wiek XIX  wraz z rozwojem  prasy i coraz powszechniejszym dostępem do słowa drukowanego, także w postaci książek, przyniósł także naszemu regionowi swoiste „oświecenie” na zaniedbanej prowincji. Wiedza w coraz szerszym zakresie zaczęła docierać do małych wiosek i wioseczek rozrzuconych między jeziorami, pośród lasów i piaszczystej gleby. Dostęp do wiedzy stał się coraz szerszy i powszechniejszym. Zaskutkowało to m.in. szybszym postępem cywilizacyjnym i wzrostem poziomu edukacji (scholaryzacji). Umiejętność czytania i pisania była wymogiem gospodarki.

W naszym regionie pojawiło się w tedy wielu  mądrych i aktywnych ludzi, byli to zarówno świeccy jak i duchowni. Powstawały liczne czytelnie ludowe, powstawały nowe szkoły na wsiach, w tym także szkoły prywatne. A przecież nie byli bogatsi od nas. Wiele możnaby napisać o rozbudzonej wtedy świadomości Warmiaków i Mazurów. Często założone wtedy szkoły obecnie służą zupełnie innym celom. To samo spotkało wiele szkół tak zwanych „tysiąclatek”, budowanych w okresie powojennym.

Współcześnie stajemy przed podobnymi potrzebami. Nowoczesna i globalna gospodarka wymaga jeszcze lepiej wykształconych ludzi, komunikacja społeczna wyposażona jest w internet, komputery i sprzęt elektroniczny. Potrzebna jest wiedza, aby umieć wszystko to obsługiwać i komunikować się w wielonarodowym, globalnym świecie. Nie stać nas na pozostawienie części populacji jako „zapomnianej”, „odrzuconej”, zepchniętej na margines.

Obecnie władze lokalne zwracają głównie uwagą na argument ekonomiczny: taniej jest dowozić dzieci do dużej szkoły gminnej niż utrzymywać kilka mniejszych. Taniej i łatwiej jest wybudować jedną dużą salę gimnastyczną i wyposażyć w nowoczesne pomoce dydaktyczne jedną szkolę niż kilka mniejszych.

Zapominamy jednak, że często szkoła jest ostatnia placówką kulturalną we wsi. Czasem jest to kościół i parafia. W innych wioseczkach zostaje tylko sklep (czasem tylko objazdowy) i wino „Arizona”. Edukacja to przede wszystkim inwestycja a nie filantropia. Coraz bardziej uświadamiamy sobie potrzebę edukacji ustawicznej i edukacji na odległość. Narzędzia technologiczne praktycznie już mamy. Tylko czy potrafimy w pełni z nich skorzystać?

Ostatnie lata to dynamiczny rozwój internetu i wiedzy upowszechnianej poprzez komputery i internet. Coraz większy dostęp do internetu jest także na wsi, bo coraz częściej wykształceni i zamożni ludzie  wyprowadzają się do podolsztyńskich wsi. Ale niestety nie w każdej. Z jednej strony komputeryzacja i informatyzacja to ogromna szansa na dostęp do światowej wiedzy nawet w najodleglejszych zakątkach, nawet tam, gdzie „wrony zawracają”. Ale w wielu potencjalnych miejscach komputer przegrywa z „Bykiem” i Arizoną” (nalewki, kiedyś zwane tanimi winami). Dla tych zaniedbanych środowisk być może jedyną szansą są placówki publiczne. Jedną z  nich są wiejskie szkoły. A jak jest we przysłowiowym już Włodowie?

To w szkołach może ostać się biblioteka oraz „kawiarenka internetowa”. Taniej jest je utrzymać przy szkole niż zakładać nowe.

Internet książki nie zastąpi. Wiejskie szkoły cierpią na brak dobrej literatury, lektur szkolnych oraz wydawnictw popularnonaukowych. Władze gminne mają zbyt mało pieniędzy a przede wszystkim nie dostrzegają problemu. Drogi, kanalizacja, promocja turystyczna wydają się potrzebami pilniejszymi i bardziej medialnymi. Poza tym drogę czy kanalizację buduje się kilka miesięcy – efekt jest więc szybko widoczny. Na efekty edukacji czekać trzeba latami.

Ale każdy z nas może coś zrobić. Podarujmy na gwiazdkę (oraz przy każdej innej okazji) kilka książek dowolnej wiejskiej szkole. Wybranej jednej szkółce – bo przecież każdy z nas jakąś pamięta z dzieciństwa lub turystycznych wycieczek po Warmii i Mazurach. Niech będą to brakujące lektury jak i książki dla dorosłych, oraz literatura popularnonaukowa. Niech znajdzie się tam półka z wydawnictwami regionalnymi. Niech będzie to prenumerata czasopism popularnonaukowych, a może gazety codziennej wraz z dołączanymi coraz częściej tanimi książkami, płytami CD.

Osobiście chciałbym pomóc szkole w Lamkowie. Zebrałem już trochę książek i czasopism popularnonaukowych z własnego księgozbioru. Przekażę w najbliższych dniach. Dlaczego ta? Pierwsza, do której dotarłem poprzez znajomych, a dyrektorka wyraziła zgodę. Zbiórkę lektur i książek dla tej szkoły chce zorganizować także SP nr 6 w Olsztynie. Dzieci dzieciom, tak jak wcześniej pomagali innej wiejskiej szkółce im. Bezdomnego Psa Burka w Kunkach. Przygotowałem także trochę edukacyjnych filmów wideo dla wiejskiej szkoły w Wilkasach. Tam też chętnie przyjmą lektury i wydawnictwa edukacyjne. Kropla w morzu potrzeb, ale mam nadzieję, że to kropla jedna z bardzo wielu.

Drugim elementem pomysłu jest zaproponowanie młodzieży i dorosłym mieszkańcom wsi i miasteczek aktywnie korzystanie z internetu (czy internet to tylko łatwy dostęp do gier i pornografii?). Na początek niech będzie Wikipedia. Jest w regionie kilkudziesięciu wikipedystów, którzy systematycznie uzupełniają wiedzę o miejscowościach, jeziorach, rzekach, ludziach, historii. To takie bezpłatne dzielenie się swoją wiedzą i swoją pracą. W ten sposób powstaje międzynarodowa i unikalna encyklopedia Warmii i Mazur. W całej polskiej Wikipedii niebawem będzie pół miliona haseł. Ale to wszystko kropla w morzu potrzeb i nie spisanej wiedzy. Niech ta akcja się poszerzy. Sprawdź Czytelniku co o twojej wsi, miejscowości, okolicy jest już w Wikipedii. Jest na pewno mało. Na podstawie swojej wiedzy, książek, artykułów w prasie regionalnej uzupełnij tę wiedzę. Podziel się nią z innymi. To jest bardzo proste. Uczy pisania, czytania i aktywności. Nawet jak jesteś na emeryturze (a do Uniwersytetu Trzeciego Wieku w mieście masz za daleko) lub jesteś bezrobotny.

Drugą możliwością jest chociażby wykorzystanie tradycyjnego, papierowego nośnika i opowiedzenie innym o swojej okolicy za pośrednictwem lokalnej gazety. Przecież to nie będzie pierwszy raz i nie jest to wielka nowość.

Rolą czasopisma byłoby zachęcić do aktywnego udziału. Niech codziennie ukazuje się opis przypadkowo wybranej wsi, osady, miejscowości w Gazecie Olsztyńskiej czy Gazecie Wyborczej. Wikipedia to wolna encyklopedia i nie trzeba wykupywać licencji, a jedynie podać źródła. To z jednej strony dla podtrzymania zainteresowania akcją, z drugiej dla pokazania ile jest a ile jeszcze brakuje. Lub jako przykład co się może znaleźć w haśle o mojej wsi, lub wsi którą znam, odwiedzam turystycznie. Piszmy  też o szkołach, świetlicach i innych publicznych kawiarenkach (wiejskich, prowincjonalnych), w których są komputery z dostępem do internetu.

Ale komputer i internet to nie wszystko. Potrzebne są biblioteki lub chociażby tylko półki z literaturą popularnonaukową (od historii do przyrody i astronomii) oraz wydawnictwami regionalnymi. Niech to będzie „podręczna biblioteczka” wiejskiego wikipedysty. Mogą to być i biblioteczki w zwykłych (a przecież niezwykłych!) pubach, restauracjach, domach rekolekcyjnych, szkołach, bibliotekach publicznych czy parafialnych.

Niezbywalną rolą mediów (radia lub prasy) byłoby informowanie o tych zwykłych i niezwykłych miejscach, wspomagać zbiórkę (łączyć tych co potrzebują z tymi co chcą ofiarować książkę lub pieniądze na zakup lektur).

Gazeta ma umiejących pisać dziennikarzy oraz kontakt z najodleglejszymi zakątkami naszego regionu. Potrzebny jest kontakt szkół i darczyńców. Za pośrednictwem mediów możemy dowiedzieć się, które wiejskie szkoły zainteresowane są przyjęciem książek i jakich tytułów im brakuje. Wiele pisze się o wychowaniu patriotycznym, a prozaicznie w wielu szkołach brakuje podstawowych lektur. O ile w Olsztynie zawsze można wspomóc się znajomymi oraz bibliotekami miejskimi, to takiej możliwości nie na we Włodowie, Lamkowie, Krelikiejmach i setce innych wsi. Do miasta za daleko a znajomych niewielu, zwłaszcza tych z książkami w domu.

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Obdarowywać się będziemy prezentami. To dobra okazja aby podzielić się wiedzą i książkami, ażeby zebrać fundusze na zakup lektur dla wiejskich szkół lub samemu zakupić i osobiście podarować.

 

Stanisław Czachorowski

 

Cordulegaster heros … i inne wakacyjne podróże

Dla przyrodnika okres letni to przede wszystkim okres pracy. Wakacyjny odpoczynek miesza się z zawodowym podglądaniem przyrody. Tego lata służbowo iach Europy. Przez Rzeszów samochodem pojechałem do Odessy. Stepowe zbiorniki wodne, dolina Dniestru i Dunaju są na tyle pociągające, że warto będzie tu wrócić. A i przyroda jest niesamowita. Powrót - dzięki nawiązanej współpracy – będzie możliwy najpewniej już w przyszłym roku. Potem, poprzez południową Ukrainę, Mołdawię dotarliśmy do Rumunii. Jadąc wzdłuż Dunaju szukaliśmy ważek. By w końcu dotrzeć do południowo zachodnich Karpat i zatrzymać się w Baile Herculane. Tam w ramach Dragonfly Camp Romania zjeździliśmy kawałek górskich rejonów Rumunii, w poszukiwaniu m.in. Cordulegaster heros. Na zdjęciu niżej z tą ważką włąśnie…

 

Zadziwiające kulturowo i przyrodniczo regiony. Potem długa podróż powrotna i ponownie w Mołdawii i Odessie. A wokół susza, pożary, żołny i kraski, modliszki i susły. Zamoczyłem nogi w Morzy Czarnym (zdjęcie niżej) oraz zwiedziłem Odessę.

 

Potem były jeszcze wyprawy na Pomorze do rezerwatu Pelniczka, w celu inwentaryzacji owadów wodnych, z oczywistym szczególnym uwzględnieniem chruścików i ważek z jezior lobeliowych. W podróżach nie ominąłem środkowego Mazowsza ani Gór Stołowych. Będzie co oznaczać, nad czym rozmyślać i o czym pisać.

 

 

Muzeum moich marzeń

 

Marzy mi się profesjonalne muzeum przyrodnicze (w szerszym sensie muzeum nauki) w Olsztynie. Muzeum gromadzące zbiory dla celów naukowych, zarówno w postaci zwierząt i roślin czy banku nasion, które będą w przyszłości wykorzystywane do badań genetycznych, jak i zbiory gromadzące okazy do dalszych badań taksonomicznych, morfologicznych, anatomicznych itd. Wiele elementów tak rozumianego muzeum już jest – rozproszona po wydziałach i katedrach oraz w zbiorach prywatnych i instytucjach pozaakademickich. Ale czasem bywa tak, że naukowy odchodzą na emeryturę a ich zbiory i kolekcje ulęgają powolnemu zniszczeniu i rozproszeniu.

Marzy mi się muzeum, które oprócz celów naukowych miałoby funkcje popularyzatorskie i dydaktyczne, które w atrakcyjny i profesjonalny sposób ukazywałoby osiągnięcia równych dziedzin naukowych. Tak rozumiane muzeum byłoby kolejną atrakcją turystyczną Olsztyna oraz znakomitym elementem zaplecza badawczego. Jak już wspomniałem, wiele elementów już jest. I jestem przekonany, że środowisko akademickiego powoli, ale systematycznie w tym kierunku zmierza.

Moja inicjatywa przy okazji V Olsztyńskich Dni Nauki jest tylko jednym z wielu, maleńkich kroczków. Celem wystawy „Muzeum Nauki” jest przypomnienie o istnieniu Archiwum i Muzeum Uniwersyteckiego, gromadzącego określone pamiątki po olsztyńskich naukowcach (ale pamiątki takie znajdują się także w Muzeum Warmii i Mazur). Nie można tworzyć wystawy z niczego. A pomysłem na wystawę jest pokazanie procesów „naukowego myślenia”, poprzez zebranie różnorodnych drobiazgów, towarzyszących naukowcom w trakcie różnorodnych dyskusji, konferencji. Ważnym elementem będzie opowiedzenie o tym, dlaczego naukowcy wyjeżdżają na konferencje, czasami bardzo daleko. Czy nie mogliby siedzieć na miejscu? A nie mają książek w bibliotece? Dlaczego, jak i po co naukowcy z różnych ośrodków kontaktują się ze sobą? Tego nie trzeba tłumaczyć naukowcowi, profesorowi itd. Ale to warto tłumaczyć przeciętnemu zjadaczowi chleba, tym bardziej, że to z jego podatków finansowane są badania jak i udział w konferencjach. Żmudne i czasochłonne badania w końcu przekładają się na udogodnienia w życiu codziennym. We współczesnym świecie nauka jest już świadomie wspierana jako zyskowny element rozwoju gospodarczego. Żyjemy w społeczeństwie, którego gospodarka oparta jest na szeroko rozumianej wiedzy.

Sama nazwa „Muzeum Nauki” może wzbudzać zdziwienie. Muzeum kojarzy się nam z muzeum techniki, muzeum historycznym, archeologicznym, etnograficznym. Ale jak można pokazać naukę? Czyli co? Naukowców w ich pracy, w ich tajemniczym procesie odkrywania, wytwory ich pracy, zarówno te wytwory pomagające odkrywać, jak i te produkty finalnej, jakie znamy z życia codziennego. W sumie nie jest to żadna zbytnia nowinka, bo w Warszawie już od dawna istnieje Muzeum Ewolucji.

Olsztyn jest coraz bardziej miastem turystycznym. Tylko co w nim oglądać? Jeden zamek, starówkę, katedrę? Co jeszcze można zobaczyć, tak żeby zatrzymać się na dłużej? Olsztyn to miasto uniwersyteckie. Czy wiedza naukowa może być atrakcją do oglądania, zwiedzania? Moim zdaniem tak.

Najsławniejszym naukowcem Olsztyna jest bez wapnienia Mikołaj Kopernik. Trochę pamiątek można zobaczyć w Muzeum Warmii i Mazur na zamku, obejrzeć dwa pomniki. I co dalej? W Planetarium (trochę niestety niepotrzebnie przez olsztyniaków zapomnianym) można zobaczyć „kamienie z nieba”, oraz niczym Kopernik pooglądać gwiazdy na nieboskłonie.  Niektóre „naukowo magiczne” miejsca wymagają odkrycia i wypromowania.

Środowisko akademicki w Olsztynie jest od ponad pół wieku (nie licząc seminarium). Czy nie ma po działalności naukowej żadnego śladu, dostrzegalnego dla turysty? Czy tylko nazwy ulic w Kortowie i na Brzezinach i kilka głazów oraz tablic pamiątkowych?

Nauka i naukowcy cieszą się dużym autorytetem w polskim społeczeństwie. Wielu przeciętnych zjadaczy chleba chciałoby „podpatrzeć” naukowców w ich pracy, chociaż przez chwilę być współuczestnikiem odkryć, poszukiwań, chociaż przez chwilę poczuć klimat „badań i odkrywania”. Być może dlatego, że każdy z nas choć w maleńkiej części czuje się odkrywcą, poszukiwaczem i eksperymentatorem.

Śladów badań naukowych jest wiele. Trzeba umieć je tylko pokazać. Jezioro Długie czy Kortowskie naukowcom i turystom „pachnie” inaczej. Dla turysty to zbiornik wodny, w którym można ewentualnie się wykąpać, popływać kajakiem pospacerować nad brzegiem. Dla hydrobiologa to przykłady wieloletnich poszukiwań i eksperymentowania z rekultywacją jeziora („leczeniem”). Wiele z tych prób to nieudane poszukiwania, inne uwieńczone sukcesem. Jezioro Długie to wieloletnie próby zrozumienia jak działa i funkcjonuje ekosystem jeziorny i próby różnorodnych działań, wynalazków, przydatnych w rekultywacji. Można wspomnieć tylko o rurze Olszewskiego, natlenianiu hipolimnionu czy chemicznym wiązaniu biogenów. O tych różnych wynalazkach i eksperymentach naukowcy swoim specyficznym językiem piszą w różnorodnych publikacjach naukowych, mówią w referatach na różnorodnych krajowych i międzynarodowych konferencjach. Przeciętny spacerowicz nawet nie zdaje sobie sprawy, że chodzi po „laboratorium”, wielokrotnie opisywanym w czasopismach naukowych. Wystarczy tylko mu o tym opowiedzieć w przystępny i zrozumiały sposób, a w tafli jeziora „zobaczy” więcej. Poczuje, że jest w „magicznym” miejscu, poczuje się współuczestnikiem Wielkiego Odkrywania.

To samo można powiedzieć o zwykłych konferencyjnych gadżetach. Nie są one przecież celem wyjazdów na konferencje naukowe. Są one tylko śladem. Tak jak odcisk stopy na piasku jest tylko śladem po obecności tej osoby na plaży a nie samą osobą. Któż to był i co on robił nad jeziorem? Spacerował, prowadził badania, malował, układał wiersz, rozmyślał nad biznesplanem jakiegoś przedsięwzięcia? Czy można to wszystko wyczytać ze śladu na piasku? Co i ile można wyczytać z okolicznościowego długopisu, programu czy zaproszenia? Potrzebna jest wypowiedź uczestników, „świadków”. Samo zebranie gadżetów to tylko pierwszy krok. Ogromnie przydatne byłyby wspomnienia. Te sukcesywnie drukować mogą być w prasie codziennej lub „opowiadane” na antenie rozgłosi radiowej. Próby takiej współpracy próbuje podjąć zarówno z Gazeta Olsztyńską jak i Gazeta Wyborczą (i jedna i druga cos tam napisały). Czas pokaże czy się udało. Byłby to swoisty przewodnik „muzealny” w odcinkach i przypomnienie wybitnych profesorów, naukowców, związanych z Olsztynem. Część z nich jest już na emeryturze, o części pamiętają jeszcze znajomi, rodzina. Może pomogą ocalić od zapomnienia, osoby i myśli, które mniej lub bardziej zmieniły naszą rzeczywistość. A może lepiej będzie podjąć taka próbę z wykorzystaniem Internetu i strony np. Dni Nauki?

Ja ze swojej blisko dwudziestoletniej kariery naukowej i licznych wyjazdów zachowałem… zaledwie dwa długopisy. Teraz żałuję, że te gadżety były dla mnie bezwartościowe. Ale może w Olsztynie są inne osoby, bardziej sentymentalne i o duszy kolekcjonera. Na nich właśnie liczę, że ocalili to, co na przykład ja zlekceważyłem, że dostrzegli w gażetach to, czego ja nie dostrzegałem. Teraz dostrzegam – i lepiej późno niż wcale.

 

Światowy Dzień Ochrony Środowiska

Światowy Dzień Środowiska świętowałem w Lidzbarku Warmińskim. Na zaproszenie Zespołu szkół Zawodowych wygłosiłem wykład o swoim „ekologicznym” śladzie, jaki ludzie pozostawiają oraz o przydrożnych drzewach dziuplastych. Była to też po trosze podróż sentymentalna, do miejsca urodzenia.

 

Uniwersytet powinien swoimi działaniami wychodzić daleko poza mury swojej siedziby. Nie tylko wirtualnie, ale także z wykładami i bezpośrednią obecnością. Nawet Internet „judymowania” nie zastąpi. Może coś i z Lidzbarkiem w czasie V Olsztyńskich Dni Nauki wspólnie uda się zrobić…

 

Czym student na uniwersytecie nasiąknie…

… tym w swojej pracy trąci. Olsztyn ma coraz większy problem z gospodarką odpadami.  Studenci, w tracie swojego pobytu w murach uniwersyteckich angażują się w różnorodne projekty prośrodowiskowe. Nawet studenci biologii nasiąkają czymś więcej niż tylko szczegółami anatomicznymi gruczołów dokrewnych. Nawyki pozostają. Gdy odwiedziłem Michała Skrzypczaka (mojego byłego magistranta) w jego firmie… to od razu zauważyłem kosze do recyklingu. To jego oryginalny pomysł, zrealizowany niewielkim nakładem.  Świat należy zaczynać zmieniać od siebie i swojego podwórka. Daje przykład i inspiruje, a przy okazji tworzy dobry wizerunek swojej firmy. Bo w społeczeństwie coraz bardziej przywiązujemy wagę do działań oszczędzających zasoby środowiska. Szkoda, że media bardzie interesują się wypadkami drogowymi i pożarami niż drobnymi, ale efektywnymi, działaniami.

 

Chruścikowy Adaś w trakcie przepoczwarczania

Czasem ktoś urodzi się w samolocie – to ma przeloty za darmo. Czasem w autobusie, urzędzie i innych nietypowych miejscach. A czasem – tak jak Adaś – ma fantazję urodzić się w Dzień Chruścika (mama pisała prace magisterska z chruścików, więc to nie przypadek). Adaś – jak na chruścika przystało – lubi wodę oraz spacery w parku. Tak sobie pofruwać między kwiatkami, konarami i drzewami. Na razie to „fruwanie” pewnie rodzice za niego „odwalają”.

„(…)Moje małe chruścikowe Maleństwo powoli się przepoczwarcza i pięknieje z dnia na dzień - codziennie podbijamy tereny przyległego parku krajobrazowego, oswajam też dziecinę od początku z parkiem botanicznym. Eee jeszcze trochę i "pojedziemy na łów" :) 11 grudnia jako data narodzin - zobowiązuje ;)

www.cyberinka.fotosik.pl - tu zdjęcia z parku i mojej pociechy :)

 Posyłamy pouczający rapik o segregacji i oczywiście całe mnóstwo ciepłych pozdrowień.”

J. J.-K. z mężem i synkiem.

Zdjęcia parku piękne, ale najfajniejszy chruścikowy Adaś po kąpieli. Widać lubi wodę jak na chruścika przystało. A zawinięty w ręcznik wygląda niczym chruścik domkowy…

Po kąpaniu Obraz 277.jpg Fotki Zdjęcia Obrazki

Segregacyjny RAP

 

Hej, siema, witka, kochani ziomale,

Nudzić na pewno nie będę was wcale,

Już wam rymuję, co da się przekazać

By wam wasz rodzic nie musiał już kazać:

 

W biały pojemnik wrzucaj mój bracie

Białe butelki po sokach, po fancie

Słoiki białe i inne szkła białe

Wtedy na świecie będzie wspaniale!

 

W zielony pojemnik wrzuć bez kozery

Szkła kolorowe i takie bajery

Nie na szkło zbrojone, nie na lustra miejsce

Ta segregacja dla świata to szczęście!

 

Kubeczki, butelki, tubki i worki

Żółty pojemnik wchłania te stworki

I aluminium, i puszki od coli

Której wypijasz pewnie do woli!

 

W niebieskim kuble makulaturka,

Kto dzieli śmieci ten pełna kulturka

Gazety, zeszyty, pudełka, kartony

Po segregacji nie będziesz zmęczony!

 

To nie jest ściema, to wcale nie trudne

Niech twoje życie nie będzie obłudne

Chcesz na tym świecie żyć w zdrowiu, w czystości

Miej dla przyrody trochę litości!

 

 

Muzeum Nauki – czyli przygotowania do V Olsztyńskich Dni Nauki

Czy lepiej być brudnym czy głupim? Oczywiście, że głupim… bo nie widać. Tak anegdotycznie można zilustrować nieuchwytność wiedzy. Mają z tym problem nauczyciele na wszystkich poziomach; od przedszkola do doktora (studia doktoranckiej). Po prostu nie widać tego, co jest w głowie. Wiedzę (wiadomości, umiejętności, rozumienia) oceniać można po efektach. Zupełnie tak samo jak rozpoznawanie przedmiotów z zamkniętymi oczami, tylko po dotyku. Nic dziwnego, że o zabawne pomyłki nie trudno.

Jaką wartość mają badania naukowe? Setki naukowców przebywa w swoich laboratoriach, gabinetach, ba nawet kawiarniach. Cóż oni robią? Siedzą i myślą? A czy jest to jakikolwiek wysiłek? Czasem trud myślenia uwidacznia się na twarzy… ale raczej wtedy, gdy z myśleniem są jakieś kłopoty, na przykład na egzaminie czy klasówce. Społeczeństwa coraz więcej pieniędzy wydają na utrzymanie instytucji naukowych, coraz więcej funduszy przeznaczają na badania i eksperymenty. Czy warto i czy są z tego jakieś wartościowe owoce tych działań?

Wiedzy nie widać. Dostrzec możemy jedynie wytwory tej wiedzy. Ale nawet do zdawałoby się najprostszych wynalazków, teorii, koncepcji ludzkość dochodziła zbiorowym wysiłkiem przez stulecia i tysiąclecia. Korzystając na co dzień z różnorodnych urządzeń, korzystając z zasobów wiedzy i rozumienia świata wokół nas, najczęściej zapominany o tej mało widocznej pracy intelektualnej. Bo przecież na pierwszy rzut oka nie widać na ulicy, kto jest mądry, kto przeciętny a kto głupi. Co innego z czystością – brudnego dostrzeżemy od razu.

W ramach tegorocznych (wrześniowych) V Olsztyńskich Dni Nauki powstaje wystawa, będąca swoistym Muzeum Nauki. Nie muzeum techniki, ale właśnie muzeum nauki w szerokim słowa tego znaczeniu. Trudno jest udokumentować proces powstawiania wiedzy. Ale można zgromadzić wytwory tej wiedzy i poprzez swoistą opowieść ukazać jak zmieniał się świat. Społeczeństwo wiedzy to społeczeństwo, którego rozwój oparty jest o wiedzę. To znacznie więcej niż wąsko pojmowana gospodarka oparta na wiedzy. Także i filozofia, humanistyka i sztuka wpływa na rozwój gospodarczy, pomimo że nie wytwarzają technicznych wynalazków. Jesienią, poprzez zaproponowane wystawy zobaczyć będzie można jak zmieniał się świat od astrolabium i tablicy astronomicznej Kopernika na olsztyńskim zamku do telewizji satelitarnej i komputerów, od sierpa i żarna do roślin transgenicznych i kurnika z Internetem oraz nawigacji satelitarnej w rolnictwie.

Czego potrzebujemy (poszukujemy):

1. Różnorodne gadżety konferencyjne: okolicznościowe kubki, teczki i torby konferencyjne, długopisy, koszulki, znaczki i identyfikatory konferencyjne, zaproszenia i programy. Te pamiątki z konferencji będą swoistym śladem, udokumentowaniem obecności olsztyńskich naukowców na konferencjach w kraju, Europie, całym świecie. Wiedza naukowa powstaje w trakcie dyskusji. Udział w seminariach, konferencjach, kongresach, letnich szkołach, warsztatach itd. jest materialnym śladem współuczestnictwa olsztyńskich naukowców w tworzeniu wiedzy.

2. Zaproszenia na seminaria, konferencje, wykłady okolicznościowe, inauguracje akademickie, obrony prac doktorskich itd. Mile widziane zaproszenia związane z życiem naukowym Olsztyna jak i udziału olsztyńskich naukowców w akademickim życiu w innych częściach Polski i świata.

3. Stare przyrządy badawcze. Duży postęp technologiczny spowodował, że z wielu dawnych przyrządów i urządzeń badawczych już nie korzystamy. A coraz mniej jest osób, które wiedza do czego służyły i jak się je obsługuje. Warto ocalić je od zapomnienia.

4. Różnorodne urządzenia techniczne, związane z rolnictwem, medycyną techniką wszelaką oraz urządzenia gospodarstwa domowego. Przygotowany będzie folder  z zaznaczonymi miejscami wartymi odwiedzenia, od olsztyńskiego zamku, skansenu w Olsztynku, po prywatne kolekcje, jak ta w Naterkach pod Olsztynem (skansen maszyn rolniczych J. Dramińskiego).

 

Kilka innych niespodzianek i ciekawych pomysłów związanych z Muzeum Nauki właśnie się rodzi. Zobaczyć będzie można już we wrześniu.

 

XIV Warsztaty Bentologiczne „Hydromorfologiczna Ocena Ekosystemów Wodnych” 9-12 maja

  

W dniach 9-12 maja uczestniczyłem już w XIV Ogólnopolskich Warsztatach Bentologicznych PTH pod hasłem „Hydromorfologiczna ocena ekosystemów wodnych. Spotkanie odbyło się w Turawie k. Opola i zorganizowane zostało przez p. Izabelę Czerniawską –Kusza wraz z zespołem (Katedra Ochrony Powierzchni Ziemi Uniwersytetu Opolskiego). Przedstawiłem komunikat „Ocena naturalności ekosystemów wodnych za pomocą wskaźników naturalności na przykładzie Trichoptera”(plik PDF, 2 MB) (autorzy: S. Czachorowski M. Krejckant). Byłem także współautore plakatu (eksperymentalnie wydrukowanego na macie bambusowej) pt. Chruściki jako wskaźniki stanu ekologicznego krajobrazu rolniczego (autorzy: W. Szczepański, S. Czachorowski). Przy wydatnej i nieocenionej pomocy mgr. Witolda Szczepańskiego i mgr Edyty Buczyńskiej przeprowadziłem także krótkie warsztaty oznaczania chruścików. Na konferencji było wielu młodych ludzi, w tym także studentów. Dla mnie był to wyjazd owocny i inspirujący. Mam nadzieję, że zaowocuje nowymi kontaktami, współpraca i badaniami chruścików w mało poznanych chruścikowo regionów Polski. Sam natomiast zapoznałem się z metodą oceny hydromorfologicznej rzek w oparciu o River Habitat Survey. Nabrałem ochoty, aby wybrać się na kurs i dokładniej się nauczyć tej metody.

Wycieczka do polskiej doliny dinozaurów – Krasiejowa – była miłą przygodą przyrodniczą.

Kolejne warsztaty już za rok, tym razem w Zwierzyńcu, poświęcone będą głównie faunie źródeł. A w 2009 r. spotkanie w Borach Tucholskich.

 

Oświadczenie lustracyjne

 

OŚWIADCZENIE O PRACY LUB SŁUŻBIE W ORGANACH BEZPIECZEŃSTWA PAŃSTWA LUB WSPÓŁPRACY Z NIMI W OKRESIE OD DNIA 22 LIPCA 1944 R. DO DNIA 31 LIPCA 1990 R.

Część A

Ja Stanisław Zbigniew Czachorowski  syn Adama, urodzony w 1963 roku (*) w Lidzbarku Warmińskim, zamieszkały w Olsztynie (*), legitymujący się dowodem osobistym nr    (*) numer PESEL (*) świadom odpowiedzialności za złożenie niezgodnego z prawdą oświadczenia, po zapoznaniu się z treścią ustawy z dnia 18 października 2006 r. o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944-1990 oraz treści tych dokumentów (Dz. U. Nr 218, poz. 1592, z późn. zm.), oświadczam, że nie pracowałem, nie pełniłem służby ani nie byłem świadomym i tajnym współpracownikiem organów bezpieczeństwa państwa w rozumieniu art. 2 i 3a powołanej ustawy.

(własnoręczny podpis – złożyłem w tym miejscu)

(*) – dane osobowe, nie udostępniam w Internecie

 

 

Oświadczenie lustracyjne złożyłem na UWM w Olsztynie w dniu 26 marca 2007 r.  Pismem z dnia 19 marca 2007 r. prorektor prof. dr hab. Gabriel Fordoński, zwrócił się „z prośbą o dokładne zapoznanie się z nimi [pismo Rektora oraz dodatkowe informacje] i wypełnienie formularzy”. Taką formę uznałem za właściwą. Na dodatek w Internecie i „na ulicy” UWM oskarżane jest o to „czerwoną i esbecką przeszłość”. Poddałem się temu ulicznemu szantażowi – „udowodnijcie, że jesteście niewinni”. Tak jak kiedyś każdy, kto był bogaty był podejrzany, tak teraz każdy, kto odniósł sukces też jest podejrzany. I musi udowodnić, że nie jest kułakiem, półkułakiem, kapitalistą czy imperialistą. Opss, teraz trzeba udowadniać, że nie było się agentem, tajnym współpracownikiem, szarą siecią, układem lub dziadek nie był w Wermachcie J.

Stanowczo nie podobała mi się forma i koncepcja owej lustracji, ale uznałem, że dla dobra uczelni i prestiżu UWM warto pominąć milczeniem tę z pozoru drobną rzecz. Bo może nie warto kruszyć kopi o drobnostki. Co prawda nie wszystko – co w załączonych pismach i ustawie było zamieszczone – zrozumiałem. Ale uznałem, że skoro nie współpracowałem, to mogę sobie darować rozgryzanie prawniczych zawiłości dziwnej terminologii.

Wydawało mi się, że mam to już „z głowy”. Ale 7 maja dostałem (wysłane 25 kwietnia 2007 r.) – tym razem wezwanie – pismo z Gazety Olsztyńskiej. Z wezwania, podpisanego przez redaktora naczelnego, dowiedziałem się, że muszę złożyć w terminie jednego miesiąca oświadczenie lustracyjne. Zostałem jednocześnie poinformowany, że zgodnie z ustawą (Dz.U. nr 249, poz. 1832 ze zm., Dz. U. z 2007 r nr 25 poz. 162) jeśli nie złożę w terminie oświadczenia lustracyjnego bądź okażę się kłamcą lustracyjnym, to automatycznie utracę na okres 10 lat prawa pełnienia funkcji publicznej (wykonywania zawodu). To znaczy się co? Nie będę mógł pisywać do Gazety Olsztyńskiej oraz innych czasopism? A może zwolniony zostanę z pracy na uczelni? To już zabrzmiało groźnie i komicznie. Groźnie, bo władza jeśli zechce, zawsze ma rację, a paragraf się już znajdzie. Przecież nikt im nie udowodni, że czarne jest czarne, a białe jest białe. A jeśli nie ma dowodów to dla nich dowód, że dowody zostały zniszczone. Na dodatek to nie mi udowadniane będzie ewentualne kłamstwo lustracyjne, ale to obywatel musi udowodnić swoją niewinność. Myślałem, że czasy takie odeszły w 1989 roku. Chyba się jednak myliłem… Przy okazji współczuję wszystkim redakcjom i redaktorom naczelnym. Nie wszyscy są odważni.

Nie jestem i nie czułem się dziennikarzem. Pisanie uważałem i uważam za obowiązek pracownika naukowego. Spotkał mnie jednak komplement. Przy okazji dostałem „papier” na dziennikarza. Bo jak napisano w rzeczonym piśmie „W rozumieniu prawa prasowego dziennikarzem jest każda osoba, która wykonuje ten zawód jak również osoba, która zajmuje się redagowaniem, tworzeniem lub przygotowywaniem materiałów prasowych na rzecz i z upoważnienia redakcji”.  A nieco wcześniej zaznaczono, że jestem „współpracownikiem”.  Normalnie cieszyłbym się z racji bycia współpracownikiem Gazety Olsztyńskiej. Ale może za jakiś czas będę składał kolejne oświadczenie z tłumaczeniem się za „współpracę”.

W zasadzie to ja nie pisuje do Gazety Olsztyńskiej. Piszę tylko felietony do Gazety Uniwersyteckiej - comiesięcznej wkładki do Gazety Olsztyńskiej. Podkreślę, że pisuję zupełnie bezpłatnie. Jestem społecznym „współpracownikiem”?  Z mojego punktu widzenia jest to forma popularyzacji nauki i wypełniania misji uniwersytetu. Dlatego nie oczekiwałem dodatkowej zapłaty, traktując to jako obowiązek profesora uczelnianego – a przecież za to biorę pensję.

Większym zdziwieniem była dokładna lektura załącznika do ustawy, gdzie wykazano kategorie współpracy z organami bezpieczeństwa. Są tam kategorie: zasadnicze (agent, informator, tajny współpracownik itd.), pomocnicze i co mnie zdumiało „nie zarejestrowane, nieoficjalne i inne”. Wśród nich wymieniono: kontakt operacyjny, kontakt obywatelski, kontakt poufny, osoba informująca, konsultant, osoba zaufana itp. A co to takiego? Już nie dziwię się, że normalni ludzie się boją. Bo jeśli są kategorie nieoficjalne, to pewnie niczego się nie podpisywało. Jak więc udowodnić swoją niewinność? Słowo obywatela przeciwko materiałom wytworzonym przez SB? Przykład profesora Miodka jest chyba wystarczająco dobitny. Lustracyjni ustawodawcy w gruncie rzeczy hołubią i gloryfikują peerowskie służby specjalne, które zwalczały wolność obywatelską… Normalnie to powinno się udowadniać winę… W ostatnich miesiącach było aż nadto niezbitych dowodów na fałszerstwa w SB (dorabiali sobie zasługi czy ordynarnie mataczyli), żeby normalny człowiek miał powody do obaw. Zupełnie jak w koszmarnych czasach komunizmu Polski Ludowej.

Nie chcę uczestniczyć w czymś podłym i szkodliwym. To nie jest moja IV RP, to nie jest moja lustracja i dlatego odmawiam składania kolejnych oświadczeń lustracyjnych. Ile jeszcze ich będzie i pod jakim szantażem moralnym i pracowniczym?

Kiedyś trzeba było składać różnego typu oświadczenia i „lojalki”, że nie jest się wrogiem socjalizmu, ojczyzny ludowej, że  ma się odpowiednie pochodzenie społeczne i klasowe. Czy teraz pisząc do jakiegokolwiek czasopisma muszę załączać (dla wygody redakcji) oświadczenie lustracyjne? W sumie w ostatnich latach pisywałem do kilku gazet, miesięczników i czasopism naukowych. Co więcej jestem stałym współpracownikiem dwóch pism naukowych a kolejne sam redaguję. Lekko licząc powinienem złożyć jeszcze kilka-kilkanaście oświadczeń lustracyjnych. Jako redaktor naczelny Trichopterona powinienem być może wezwać do złożenia oświadczeń kolejne osoby? Toż to istna Orwellowska paranoja! A wszystko z powodu bubla prawnego i przerostu ideologii nad rozumem.

Jeśli nie współpracowałem, to czego się obawiam? Wyjaśniam – po prostu nie jestem gruboskórny i nie mam ochoty uczestniczyć w czymś etycznie wątpliwym. Przecież można i wymyślić oświadczenie, że nie jest się złodziejem, mordercą, zboczeńcem, łapówkarzem itd., i argumentować, że uczciwi nie powinni się obawiać… Jako ekolog też rozporządzeniem komendanta jestem zapewne inwigilowany, tak jak złodziej, gwałciciel czy agresywny kibic.

Jeden przykład. Kilka lat temu rozliczałem się z rocznego PITu. Z wyliczeń i poprawek w Urzędzie Skarbowym wyszło, że muszę dopłacić  5,20 (słowie: pięć złotych i dwadzieścia groszy). No to spisałem z tablicy w urzędzie numer konta i wpłaciłem. Za jakiś czas otrzymałem listem poleconym (opłata wyższa niż 5,20) wezwanie do urzędu skarbowego tytułem wyjaśnienia zalegania z zapłatą należnego podatku. Wziąłem dowód wpłaty i poszedłem wyjaśnić. Podobno nie to konto (wypisanych było kilka), ale uznano moje wyjaśnienia. Wróciłem spokojnie do domu. Za kilka tygodni otrzymałem ponowne wezwanie – już bardziej kategoryczne. Niestety w wyznaczonym terminie nie mogłem stawić się w urzędzie, bo wyjechałem na jakąś konferencję naukową. Pod moją nieobecność do domu przyszedł komornik i chciał „zająć” telewizor. Na usilne błagania żony i zapewnienia, że na pewno zapłaciliśmy, komornik odstąpił od egzekucji. Ciekawe ile kosztowała Urząd Skarbowy praca komornika… Po powrocie „w te pędy” udałem się do urzędu skarbowego z papierami i wyjaśnieniami. A i owszem, nawet w odpowiedniej księdze było odnotowane, że już wcześniej sprawę wyjaśniono. Dodam tylko, że urzędnik przeprosił mnie za całe zajście. Czy za paranoję lustracyjną też zostanę przeproszony?

Wypełniłem już dwa oświadczenia lustracyjne. Na dodatek nie współpracowałem ze służbami bezpieczeństwa PRL. Ale mimo to, obawiam się, że utracę prawo wykonywania zawodu, bo gdzieś jeszcze być może nie złożyłem oświadczenia (lub wezwanie nie dotarło na czas). Lub też napiszę do gazety, w której wcześniej nie złożyłem oświadczenia. Na dodatek czuję się inwigilowany, podsłuchiwany i podglądany. Wszak jestem ekologiem, dziennikarzem, liberałem i na dodatek wykształciuchem. Ciekawe czy tworzona jest nowa „teczka”. Starej jeszcze nie przeglądałem i coraz mniejszą mam ochotę tam zaglądać… W bajkach zamiast lustereczka niebawem pojawi się teczka: „teczuszko, teczuszko, powiedz przecie, kto najuczciwszy jest na świecie”.

W IV RP zaczynam bać się porannego pukania do drzwi i widoku listu w skrzynce pocztowej. Zupełnie jak w PRL-u. Widać wolność nie jest dana raz na zawsze. Wolność trzeba wywalczać codziennie i nieustannie. Zupełnie tak samo jak nie da się najeść raz na całe życie, posprzątać czy raz tylko się umyć, aby być zawsze czystym. Codzienne praca, która nigdy nie ma końca.

Jak na razie to obecna ustawa lustracyjna uderza przede wszystkim w ludzi z opozycji i ludzi wrażliwych (Geremek, Mazowiecki, profesorowie uniwersyteccy z opozycyjną przeszłością itd.). Nie słyszałem na razie, aby jakaś przykrość spotkała donosiciela.

Owszem, chciałbym poznać przeszłość. Ale czekam na sensowne opracowanie historyczne, w pełni oddające tamte czasy, słabości i zasługi. Jednym oświadczeniem nie da się ocenić całego człowieka i jego długiego życia. Parodia sądu ostatecznego, wynikająca z pychy?

Nie czuję się lepszym. Jestem za młody, zbyt krótko żyłem w PRL-u. Na dodatek nie chcę torować sobie drogi w karierze, licząc na kompromitujące „kwity” innych osób. Najbardziej puste teczki mają „cisi i gęgacze” – nie tylko nie roznosili bibuły ale nawet jej nie czytali. Ze strachu. Na nich na pewno nie ma nic w teczkach SB. Teraz dorabiają sobie kombatancką przeszłość?

Cena niezależności jest duża i czasem gorzka. Ale warto o nią zabiegać. Tak jak o przyprawy do posiłku. Inaczej życie byłoby mdłe i nijakie.

 

Nad Skandą jest czysto, czyli efekty po roku

Już przygotowywałem się do cowiosennego posprzątania mojej drogi do pracy przez osuszone jezioro Płocidugi… Ale mnie ktoś wyprzedził. Przedwczoraj byłem nad Skandą. O dziwo tam tez jest czysto. Rok temu studenci biologii zorganizowali akcję. Zebrano kilkadziesiąt worków śmieci. Ale chyba ważniejszym efektem było zwrócenie uwagi na problem. Mam nadzieję ze tegoroczne akcje również owocowały będą nawet po wielu miesiącach.

Posadziłem drzewo w Morągu

 

14 kwietnia, w ramach akcji przygotowanej przez studentów pedagogiki społecznej (http://www.republika.pl/ekoprzyjaciele_wsiie_2007),  posadziłem drzewko, przybiłem trzy budki dla ptaków, wspomagałem duchowo odnawiających ławki, sadzących drzewa oraz zbierających śmieci. Na koniec rozdałem kilka butelek i słoików własnoręcznie malowanych. W nagrodę za trud czynienia świata piękniejszym. Zapoznałem się także z Centrum Edukacji ekologicznej przy Przedsiębiorstwie Oczyszczania w Morągu.

Więcej zdjęć na stronie http://www.wsiie.olsztyn.pl/~czachor/ (w części „wydarzenia”).

Rozlewisko Morąskie to ciekawy przykład przywracania przyrodzie terenów zdewastowanych i jednocześnie tworzenia miejsc atrakcyjnych turystycznie i rekreacyjnie. To swoiste czynienie świata piękniejszym także. Ciekawe było też składowisko odpadów, sensownie rekultywowane. W pracach porządkowych uczestniczyła młodzież z terapii grupowej. To także w zupełnie innym wymiarze przywracania światu tego, co odrzucone i pozornie bezwartościowe, spisane na straty.

Akcja zorganizowana została w ramach przedmiotu „edukacja ekologiczna” jako metoda projektu. Nie tylko studenci się czegoś nauczyli, ale i ja dużo edukacyjnie skorzystałem.

Przy okazji odwiedziłem Morąg, w którym we wczesnym dzieciństwie chodziłem do przedszkola i zaczynałem szkołę. Miasteczko piękne, warto tam wrócić na wycieczkę.

Absolwenci znajdują pracę i są z niej zadowoleni

witam!!!

Mam przyjemność poinformowania, że już działa inetrnetowa witryna Parku Krajobrazowego Wysoczyzny Elbląskiej pod wdzięcznym adresem www.pkwe.pl .Prace nad nią nadal wprawdzie trwają - trzeba poprawić kilka literówek, "dokleić" kilka zdjęć. Artykuły będą uzupełniane na bieżąco, strona będzie się rozrastała w informacje!

Już teraz można znaleźć wiele danych o historii, przyrodzie oraz walorach turystycznych naszego parku, ciekawe zdjęcia obrazujące piękno Wysoczyzny. A moja radość jest tym większa, gdyż stworzenie "parkowej strony" było moim pomysłem i cała "koordynacja działań" oraz w dużej mierze zbieranie materiałów i redagowanie artykułów było moim zadaniem. Nie mogę, więc oprzeć się pokusie, pochwalenia się owocami pracy mojej i całego zespołu parkowego:)

Zapraszam na naszą witrynę i proszę o sugestię w tym temacie.

serdecznie pozdrawiam:)

Małgorzata Veith
Park
Krajobrazowy Wysoczyzny Elbląskiej
82-300 Elbląg
ul. Bohaterów Westerplatte 18
tel./fax +4855 611 45 90

 

Eko-Kortowo czyli studenci w akcji

 

Studenci biologii (II i III rok) znowu coś ciekawego planują: http://www.uwm.edu.pl/ekortowo/ . Z kolei studenci pedagogiki zapraszają na akcję do Morąga, 14 kwietnia (http://ekoprzyjaciele_wsiie_2007.republika.pl/).

Trzymam za nich kciuki! Zadziwia mnie jednocześnie łatwość tworzenia ładnych i dobrych technicznie stron www.  Na stronie Eko-kortowo pojawi się chyba nawet wirtualna ścieżka dydaktyczna. Brzmi obiecująco i ciekawie. Nowe pokolenie z łatwością pisze i tworzy w Internecie, czego przykładem są już nawet licealiści (www.anaximperator.republika.pl). Banałem byłoby stwierdzenie, że uczniowie w wielu aspektach są lepsi od swoich nauczycieli.

Czynić świat piękniejszym

Zbieram śmieci w lesie, nad jeziorem, w dzikich zakątkach przyrody, rozdaję własnoręcznie malowane butelki i słoiki (to taki reusing), zachęcam do zmiany stylu życia. Uważam, że najlepiej  zaczynać zmieniania świata od samego siebie.

Idzie wiosna. Na spacerze oraz wspólnie ze studentami zamierzam wyszukiwać to, co wyrzucone i szpeci, to co rani duszę brzydotą. Dostrzec wartość w tym co wyrzucone, dostrzec i uwidocznić piękno w tym co z pozoru bezwartościowe. Wyrzucone butelki (opakowanie) to tylko symbol. Ta sama butelka pomalowana – a jakże – we wzory przyrodnicze, staje się czymś pięknym, może nawet dziełem sztuki. Rozdaję je przyjaciołom, gościom z daleka i tym, którzy do zbierania śmieci się dołączają. Moje malowane szkło jest już w kilka krajach europejskich i wielu miejscach Polski.

Zachęcając studentów do podobnych działań chcę osiągnąć coś jeszcze. To „coś” osiągane jest metodą projektu, nauką przez działanie. Może chociaż w małym stopniu uda się podnieść odrzucone ludzkie „śmieci” niedoceniania i lekceważenia, które dla samych siebie i innych zobaczą się w zupełnie nowym świetle...

 

Staż Iriny Giginiak (Białoruś)

            Na trzymiesięczny staż (od marca do maja) w ramach programu INTAS przyjechała do Olsztyna mgr Irina Giginiak, doktorantka z Instytutu Zoologii Białoruskiej Akademii Nauk z Mińska. Celem stażu jest nauka oznaczania, systematyka i ekologia Trichoptera oraz zapoznanie się z metodami monitoringu ekosystemów wodnych.

            Z przywiezionych chruścików do sprawdzenia już znalazły się ciekawostki. Na przykład larwa, której nie da się oznaczyć, bo brak w kluczach. Pprawdopodobnie jest to jakiś Asynarchus, Ale to tylko przypuszczenie. Wschodnia Europa jest słabiej poznana, dlatego niektórych gatunków, występujących w północno-wschodniej Europie nie ma w dostępnych kluczach.

Materiał opracowywany przez p. I. Giginiak umożliwi opracowanie pierwszej czerwonej listy chruścików Białorusi. Przyniesie także sporo nowych informacji, odnoszących się do fauny miast.

 

Namalować referat

Pojawiające się wynalazki bezpowrotnie zmieniają świat, w którym żyjemy. W konsekwencji nic nie jest już takie jak dawniej. A my ciągle jesteśmy zmuszeniu do uczenia się nowości i ciągłego przystosowywania się do nowych warunków. Parafrazując tezę ewolucjonizmu, że nie ma gatunków dobrze przystosowanych, są tylko gatunki ciągle przystosowujące się, można powiedzieć, że nie ma stanu wiedzy kompletnej i ciągle trzeba się douczać.

Wiedza naukowa powstaje w wyniku dyskusji i wymiany informacji między badaczami. Na przestrzeni wieków nic nie uległo zmianie. Zmieniają się tylko formy naukowej dyskusji i wykorzystywanych nośników. Globalizacja i nowoczesne techniki komputerowe wiele zmieniły. Nic nie jest już takie jak dawniej.

Istotą poznawania naukowego jest m.in. poszukiwanie piękna logicznej prawdy. Piękno naukowej teorii połączone jest jednak z pięknem wyrazu jej formy. Nic więc dziwnego, że naukowcy ciągle poszukują  form ukazywania pięknej treści w połączeniu z piękną formą. Najpierw była to „tylko” retoryka. Poszukiwano skutecznych form wyrazu myśli, aby przekonać odbiorców, ale także aby urzec piękną formą swojej wypowiedzi. Teraz, dzięki nowoczesnej technologii „globalnej wioski”, zmuszeni jesteśmy uczyć się wykorzystywania komputerowych prezentacji multimedialnych oraz malowania… plakatów! Naukowiec malujący na co dzień plakaty?

W  świecie współczesnym naukowcy są liczni i pospolici. Przeciętny odbiorca spotyka się z dużym „nadmiarem” wyników badań i w konsekwencji zapoznać się może tylko z nielicznymi. Zupełnie jak w dobrze zaopatrzonym supermarkecie – z obwicie zastawionych półek do koszyka trafiają tylko nieliczne produkty. Nic więc dziwnego, że współczesny naukowiec staje przed koniecznością poszukiwania metod „jak być widocznym”. W świecie coraz silniejszej konkurencji, poza wartościową treścią ważne jest także atrakcyjne i widoczne „opakowanie”.

Być widocznym w nadmiarze pospolitości i wielości to nie tylko nauczyć się produkować „towar”, ale jeszcze nauczyć się tworzyć efektowne „opakowania”.

Od kilkunastu lat coraz popularniejszą formą prezentowania prac naukowych w czasie konferencji są plakaty naukowe. Poster to połączenie afisza informacyjnego, plakatu artystycznego, publikacji naukowej – oraz uwzględniając sesję posterową – także sztuki dyskutowania. Tak więc współczesny naukowiec nie tylko pisze publikacje ale i „maluje” plakaty.

Nowoczesna technologia znacząco obniżyła koszty wydrukowania jednoegzemplarzowego plakatu naukowego. Dzięki współczesnej technologii postery znacząco upowszechniły się i trafiły „pod strzechy” nawet prowincjonalnego świata naukowego. Nie ma innego wyjścia – trzeba się tego nauczyć. Nie tylko kompozycji plastycznej (żeby było ładnie i estetyczne w formie) ale i technologii produkcji. Plakat można zrobić samemu na własnym biurku z komputerem.

Właśnie z tego powodu udałem się na staż (w ramach projektu „Staże dla pracowników sektora badawczo-rozwojowego i absolwentów szkół wyższych” realizowany przez Fundację „Wspieranie i Promocja Przedsiębiorczości na Warmii i Mazurach) do przedsiębiorstwa poligraficznego (Studio OFF). Uczę się technologii wydruku wielkoformatowego, począwszy od przygotowania projektu w komputerze aż do wydrukowanego efektu finalnego. Spotkanie z technologią „od kuchni” to odkrycie zupełnie nowych możliwości form wyrazu. Zupełnie jak radość małego dziecka, które zamiast kredkami zaczyna malować po domowych ścianach farbami w sprayu.

Spotkanie nauki i przemysłu jest owocne i twórcze dla obu stron. Bywa również przyjemne w swojej kreatywności i innowacyjności.

 

Potrzebny kolejny krok dalej

Swoje stronę rozbudowuję z myślą o studentach. W społeczeństwie informacyjnym i internetowym jest do dodatkowa forma kontaktu i udostępniania materiałów. W nieoczekiwany sposób strona wykorzystywana jest znacznie szerzej. To mnie cieszy, ale jednocześnie pokazuje, ze trzeba pomyśleć o zupełnie nowych formach. Sam chyba nie podołam wyzwaniom technicznym. Coraz częściej myślę, ze Wikipedii, jako formie samodokształcania się młodych ludzi. Z ta intencja systematycznie uzupełniam informacje o chruścikach w Wikipedii. Trzeba jednocześnie pomyśleć o poradach dotyczących pisania prac, przygotowywania eksperymentów i sposobach prezentacji wyników.

Od 1 lutego będę na półrocznym stażu w ramach programy „Staże dla pracowników sektora badawczo-rozwojowego i absolwentów szkół wyższych” w zakładzie poligraficznym (Studio OFF). Chcę się po pierwsze sam nauczyć jak przygotowywać wydruki wielkoformatowe (m.in. tzw. plakat naukowy), po drugie przygotować ofertę samokształceniową dla młodych naukowców. Bo jak pokazują dwa ostatnio otrzymane listy elektroniczne, taka forma jest chyba bardzo potrzebna.

Dzień dobry.
Mam na imię Paulina i chodzę do pierwszego LO w Łodzi. Chciałabym napisać pracę badawczą na olimpiadę z biologii na temat chruścików. Czytałam wiele na ich temat, także na Pana stronie i nasuwa mi się pytanie- co mogłabym zrobić z nimi w warunkach domowych i na poziomie licealnym. Niestety obserwacja procesu budowy domków odpada, ponieważ kilka lat temu ktoś wykorzystał ten temat. Byłabym bardzo wdzięczna za odpowiedź, ponieważ jest Pan moim autorytetem w tej dziedzinie, nigdzie nie znalazłam bardziej jasnych, przejrzystych opisów i wywodów "chruścikowych":)
Z góry dziękuję za odpowiedź
Paulina (….)

Witam serdecznie.
Dziś została polecona mi Pana strona, dostałam adres od mojej Pani Promotor pracy licencjackiej, która poleciła mi szukać pomocy w Pana zapiskach dla Pańskich magistrantów. Przeczytałam je pilnie bo szukam pomocy w postaci cudu chyba :))) Potrzebowałabym taki instruktaż, jak napisać licencjata. Pani promotor przy kolejnych seminariach pogłębia mnie jeszcze bardziej :((( Potrzebuje pomocy w postaci wskazówek, instrukcji jak pisać.
Czytałam literaturę, streszczałam ją używając swoich słów i przemyśleń a Pani Promotor negowała to mówiąc, że brak jest źródeł i, że muszą być nawet pomimo tego, iż są mojego autorstwa, poza tym nawet wówczas gdy tworzyłam swoje zdania Pani Promotor twierdziła, że są to stwierdzenia a na tym etapie edukacji nie jestem w stanie formułować takich twierdzeń. Zupełnie więc się pogubiłam i jestem zrozpaczona :((((
Z pozdrowieniami
(….)

Sporo jest wydawnictw dotyczących pisania prac dyplomowych. Ale chyba są trudno-dostępne. Tylko poprzez Internet mogą trafić pod strzechy. A jeśli będą przygotowane w formie interaktywnej, wtedy będą i przydatne, i funkcjonalne. Jest więc kolejne wyzwanie. Trichopteron nie wystarczy. Kusi mnie takie wyzwanie, ale najpierw sam musze się dokształcić, sam musze wykonać ten krok dalej.

 

15 stycznia – Dzień Wikipedii

Rok temu, w styczniu 2006 r. dołączyłem do Wikimedian i zacząłem dopisywać hasła w Wikipedii. Okazuje się, że 15 stycznia obchodzony jest:

„Dzień Wikipedii (ang. Wikipedia Day) - 15 stycznia, rocznica założenia Wikipedii, przedsięwzięcia internetowego, którego celem jest stworzenie największej i wielojęzycznej encyklopedii. W środowisku wikipedystów dzień ten jest nieformalnym świętem całej społeczności, liczącej na początku 2006 roku kilkadziesiąt tysięcy autorów.W dniu 15 stycznia 2001 roku została zapoczątkowana angielska wersja serwisu, pierwsza z około dwustu wersji językowych powstałych w ciągu pięciu lat istnienia Wikipedii.”

Z tek okazji przesyłam pozdrowienia anonimowym pisarzom i współtwórcom Wikipedii, jednocześnie zapraszając na konferencję.

 

„Kochane Wikipedystki, drodzy Wikipedyści, szanowni członkowie Stowarzyszenia,

w imieniu Stowarzyszenia Wikimedia Polska mam zaszczyt zaprosić was na Konferencję Wikimedia Polska 2007, która odbędzie się w dniach 1-3 maja 2007 w Białowieży. Samotny marzyciel może tylko marzyć. Tysiące mogą zmieniać świat. Dołączcie do nas tego lata, a razem na te kilka dni przemienimy Białowieżę w miasto wolnej wiedzy. Podczas konferencji spotkacie swoich przyjaciół i znajomych z Wikipedii, posłuchacie o przyszłości projektów Wikimedia i wiedzy ludzkiej w ogóle, oraz dowiecie się co słychać u naszych sąsiadów z różnych projektów internetowych i nie tylko. Wszystkie informacje dotyczące Konferencji dostępne są na stronie:  http://pl.wikimedia.org/wiki/Konferencja_Wikimedia_Polska_2007
Z upływem czasu będzie ich, rzecz jasna, przybywać, w miarę jak będziemy ustalać kolejne szczegóły. Jedno wiemy już na pewno - nie może Was zabraknąć! Do zobaczenia w Białowieży.

Wasz Rozentuzjazmowany Renifer znany także jako Łukasz 'TOR' Garczewski

Prezes Stowarzyszenia Wikimedia Polska

Koordynator Konferencji”

 

  

 

Starsze wiadomości (z lat ubiegłych)

 

Strona domowa