16 Maja 2023

Aktualności


Żeby uprawiać ten sport, trzeba mieć benzynę zamiast krwi. Maciej Sekuła, dzisiaj student II roku zarządzania na UWM, poczuł, że ją ma, gdy skończył 5 lat i dostał od taty swój pierwszy motocykl: hondę CRF 50.

To był minicross o pojemności 50 cm3, ale już z trzema biegami i mocą 5 KM. Nie zniechęcało go to, że na początku za każdym razem gasł mu przy ruszaniu. W końcu się nauczył. Hondę „piłował” trzy lata, a kiedy z niej wyrósł, dostał od taty motocykl marki KTM SX 65. Był już nieco większy i mocniejszy i zdecydowanie szybszy. Dysponował 17 KM. Zapoznanie się z nim, a potem jego oswajanie zajęło mu mniej czasu. To właśnie nim zaczął jeździć po torze crossowym, bo na kółka po podwórku był za szybki i za głośny. Ciągle jednak traktował jeszcze jazdę jako zabawę, chociaż już aktywnie uczestniczył w jego konserwacji i naprawach, które wykonywał tata.

Gdy Maciej miał 14 lat, dostał yamahę YZ 85. Miała moc 28 KM i sześć biegów. W żadnym wypadku nie można jej nazwać zabawką. W tym wieku jednak Maciek równie mocno jak w motocykle zaangażował się w rowery górskie. Ścigał się już nawet w drużynie Hotel Krasicki MTB i był w tym całkiem niezły – w zawodach zajmował miejsce na pudle. Rowery omal nim nie zawładnęły na dobre, ale pewnego dnia naszła go taka myśl: dlaczego właściwie mam być silnikiem swego pojazdu?

I wtedy mu przeszło. Nie znaczy to jednak, że odstawił rower do kąta. Rowery są dobre dla motocrossowców, bo wzmacniają nogi. Silne nogi u motocrossowca to podstawa.

Po dwóch latach Maciej wyrósł z yamahy i przesiadł się na KTM 125. Ten model w zawodach towarzyszył mu krótko, bo ciągle się psuł. Potem Maciek miał rok przerwy w startach, po którym dostał hondę CRF 250 z silnikiem czterosuwowym. Żarty się skończyły.

– Kupiłem tę hondę, aby rekreacyjnie jeździć po torze, ale zimą 2021 r. stwierdziłem, że to nie ma sensu, że muszę się zdecydować – mówi Maciej. – Wybrałem ściąganie.

Maciek, w tym co robi, jest konsekwentny do bólu. Ponieważ oprócz jazdy wciągnęło go także majstrowanie przy motorach, wybrał się do technikum samochodowego w Olsztynie.

– Jestem z tej szkoły bardzo zadowolony, bo dobrze przygotowała mnie do pracy. Kupuję samochody, naprawiam je i sprzedaję, i w ten sposób zarabiam na życie i sport – opowiada.

Kiedy skończył samochodówkę, wybrał zarzadzanie na UWM, bo stwierdził, że menedżerskie umiejętności w przyszłości mu się przydadzą w biznesie.

Jeśli chodzi o sport, to nie ma dla siebie taryfy ulgowej. Jego cel na ten rok: mistrzostwo Strefy Polski Północnej. Temu też podporządkowane jest jego życie. Oprócz studiów i pracy cały jego czas wypełniają treningi: dwa razy w tygodniu bieganie i cztery razy w tygodniu siłownia plus treningi na torach przed startami. Motocrossowiec musi mieć silne mięśnie i być wytrzymały, żeby ujarzmić kilkadziesiąt koni mechanicznych, które ma pod siedzeniem, i nie połamać się, gdy coś nie wyjdzie.

Życie studenckie? Czasami. Ile razy się wywróciłem? Chyba kilka tysięcy. Na razie bez większych obrażeń. Przygotowanie siłowe i zwinnościowe jest bardzo ważne. Na prostej na torze motocykl osiąga nawet 90 km na godz., a skoki dochodzą do 15 m długości i 5 m wysokości – zauważa student.

Tor to nie szosa.

- Tu nie ma reguł. Można wyprzedzać z prawej i lewej, można zajeżdżać drogę. Wygrywa ten, kto zahamuje ostatni. Jest gaz i hamulec, gaz i hamulec i taka adrenalina, że gdy się kiedyś wywróciłem i poraniłem do krwi, to to zauważyłem dopiero na mecie. Kiedyś po nieudanym skoku, przez dłuższą chwilę nie mogłem się pozbierać.

Rozwijając swoją pasję, Maciej może liczyć na wsparcie bliskich.

Mama już nie panikuje, a tata, Sebastian, jest na każdych zawodach. To mój doradca i mechanik. W latach 90. XX w. też się ścigał na motocrossach. Miał wyniki, ale nie wystarczyło mu kasy na rozwój kariery sportowej. Dziadek Gwidon to mój trener i doradca. Gdy był młody, to podbierał SHL-kę swemu ojcu i kręcił bączki po podwórku. To samo robił mój tata. Podbierał dziadkowi jawę 350 i ganiał nią po polnych drogach. Dziewczyna? Przychodzi na zawody, pomaga mi i pozwala się podwieźć, ale o motocyklu nie myśli – opowiada student.

Na co dzień Maciej jeździ jednak nie motocyklem, ale samochodem. Ciągle innym.

- Handluję nimi – mówi. – Obiecałem sobie, że jak będę mieć czas, to wreszcie sobie zrobię prawko na motocykl i kupię jakiegoś klasyka z lat 80., bo te mi się najbardziej podobają.

Lech Kryszałowicz

Rodzaj artykułu